Jak to się robi?

Czyli o tym, że technologia rozruchów na zapleczu frontu nie jest nowa.

Baron Akashi Motojiro nie jest niestety postacią szeroko znaną, choć bez większych wątpliwości co najmniej dwa europejskie kraje powinny mu zafundować choćby małe popiersie. Powinny – ale najprawdopodobniej nigdy tego nie zrobią, ponieważ skuteczność japońskiego pułkownika solidnie podważa mitologię narodową. Fakt, że w Polsce znacznie bardziej niż w Finlandii, ale i tu i tu niewygodnych konkluzji nie brakuje. I choć co prawda z tych samych powodów, to w Polsce teorie spiskowe tropi się ze znacznie większym zaangażowaniem.

Aby dostrzec maestrię japońskich wysiłków, należy spojrzeć na szerszy geopolityczny plan. Na przełomie XIX i XX wieku świat wydawał się być dość czytelnie podzielony, a interesy głównych graczy zabezpieczone traktatami i siecią dynastycznych powiązań. Nie oznaczało to bynajmniej, że poszczególni gracze nie marzyli o delikatnym podstawieniu nogi konkurentom albo przeniesieniu ich zainteresowania na inne odpowiednio odległe tory. W powyższym celował Wilhelm II, dla którego nieustającym zmartwieniem był potencjalny pochód na zachód w wykonaniu kuzyna Cara Mikołaja II. Dlatego też w swym liście ze stycznia 1904 roku pisał: „Dla każdej bezstronnie patrzącej na sprawę osoby jest oczywistością, że musi być i będzie należeć do Rosji. Kiedy i w jaki sposób to nastąpi, nie jest niczyja sprawą i dotyczy tylko Ciebie i Twojego kraju”. Rodzina rodziną, ale Rosja skoncentrowana na Wschodzie Berlinowi znacznie bardziej się podobała. Innym europejskim stolicom również, ale – jak to zwykle w geopolityce bywa – ów marsz na wschód gdzieś jednak musiał budzić kontrowersje. I budził. Tam, gdzie planowano marsz w dokładnie przeciwnym kierunku, czyli w Kraju Kwitnącej Wiśni. W tym miejscu należy jednak zaznaczyć, że Japończycy długo się starali, aby swój podbój Chin koordynować z polityką Rosji. Nie spodziewali się jednak, że cieniem na ich planach może się położyć pospolita osobista uraza. Otóż jeszcze w 1890 roku Mikołaj Romanow jako następca tronu przebywał z, jakby to się dzisiaj powiedziało, „roboczą wizytą” w Cesarstwie Japonii. Jako człowiek młody i skłonny do imprez, systematycznie konfudował sztywnych Japończyków, aż wreszcie otarł się o śmierć wywołując awanturę, którą potem już zawsze przypominała mu blizna – ślad po cięciu samurajskim mieczem japońskiego policjanta. Jak się należało spodziewać, młodzieńcze doświadczenia miały spory wpływ na politykę przyszłego Cara i, delikatnie mówiąc, miłości do Japonii go nie nauczyły, za to do pochodu na wschód zachęciły zdecydowanie bardziej.

Mimo iż japońska dyplomacja starała się uniknąć wojny, tamtejszy sztab generalny miał już wyrobiony punkt widzenia na temat przyszłości. Cesarski sztab generalny doszedł do słusznego wniosku, iż w razie konfliktu nic nie przyda się bardziej niż solidne zamieszki. A tu Japończycy dysponowali nie lada aktywami, jako że wojna z Chinami (a przede wszystkim Powstanie Bokserów) ujawniły wiele talentów pośród oficerów tajnych służb (Kempeitai). Pośród nich zabłysnął samorodny talent do spisków oraz intryg – pułkownik Motojiro Akashi, który już w 1900 roku pojawił się w Europie, gdzie mozolnie plótł ogniwa wywiadowczych siatek. Kiedy w 1902 roku pojawił się jako attaché w japońskim poselstwie w Petersburgu, dysponował już niezłym rozeznaniem w problemach Imperium Carów. Najbardziej efektywne (zdaniem sprawnego agenta) było wywołanie solidnych niepokojów wewnątrz cesarstwa, a do tej roli wytypowano socjalistów: przede wszystkim Polaków i Finów. Ale Asashi nie zaniedbywał również Rosji i to z jego zasobów popłynęły środki na pierwszą gazetę nieznanego wcześniej masom Włodzimierza Ilicza Lenina. Warto w tym miejscu zauważyć, że japoński szpieg koncentrował się przede wszystkim na mediach, gorliwie wspierając te tytuły, które najsilniej oddziaływały na obywateli Rosji. W tym miejscu warto by się zastanowić, skąd pochodziły owe środki – tym bardziej, że Japonia na początku XX wieku do bogatych państw bynajmniej nie należała. Znalazła jednak możnego protektora. Był nim Jacob Schiff, niemiecki bankier, który przez kilka dziesięcioleci był symbolem dla społeczności żydowskiej w USA. Ten zagorzały zwolennik syjonizmu, pełniąc najważniejsze funkcje w wielu najważniejszych amerykańskich korporacjach, postawił sobie za cel wspieranie wszelkich działań wymierzonych przeciwko carskiej Rosji. Powodem jego niechęci był ostentacyjny antysemityzm państwa Carów, ale niebagatelne znaczenie miały również kwestie strategiczne. Już wtedy bowiem stało się jasne, że Rosja jest skarbonką surowcową (np. wydobycie ropy w Baku stanowiło ponad połowę światowego) i z tej perspektywy znacznie ciekawsze wydawało się wykupywanie tamtejszych zasobów niż kredytowanie Caratu, który miał inwestować samodzielnie. Ponieważ w przestrzeni publicznej prowadzenie jawnych wojen o zasoby nie było nigdy popularne, starciu nadano wiarygodne tło ideologiczne. Dzięki temu państwo carów napotkało bardzo realne problemy związane z finansowaniem i to nie tylko w USA, ale również w Europie.

Wszystko to nie ułatwiało sytuacji w chwili, gdy Rosja popychana z każdej strony zmierzała do wojny na Dalekim Wschodzie. O ile bowiem Schiff nie był w stanie zmodernizować całej Japonii, to skutecznie wsparł kredytowo budowę tamtejszej floty. To dzięki jego wysiłkom japońskie obligacje po raz pierwszy trafiły do banków Europy i USA, a słynny w historii świat bank Kuhn, Loeb & Co samodzielnie objął połowę emisji (200 mln USD – sic!). Ponieważ nie rozwiązywało to wszystkich problemów związanych z finansowaniem wojny, amerykańscy doradcy zaproponowali rozwiązanie znane z własnego konfliktu wewnętrznego. Nowa inicjatywa polegała na tym, aby żołd walczącym żołnierzom płacić nie w regularnych jenach, tylko w jenach wojskowych emitowanych przez armię i marynarkę, ale na prawdziwą walutę Cesarstwa niewymienialnych. W efekcie tak przygotowana waluta służyła do drenażu podbijanych terytoriów, a jednocześnie odciążała budżet Japonii od przykrego finansowania.

Jeszcze sprytniej postąpiono w Europie. Na tamtejszą siatkę szpiegowską spadła prawdziwa Niagara pieniędzy. Sam Akashi otrzymał do dyspozycji niemal milion funtów, co w owych czasach stanowiło kwotę szokująco zawrotną. Ale ten ruch dał piorunujące efekty. Akashi wiedział doskonale, że w skorumpowanej Rosji za pieniądze można wszystko. Efekty nie dały na siebie długo czekać. Choć w akcjach bojowych nieco zawiedli Finowie, z Polakami poszło zdecydowanie lepiej, a na działalność całkowicie pozbawionej środków PPS Frakcji Rewolucyjnej Akashi wyasygnował ponad 33 tysiące funtów. I wydałby zapewne więcej, gdyby nie fakt, że działania w Polsce (choć Józef Piłsudski do siania terroru zabrał się ochoczo) nie dały takich efektów jak operacje w samej Rosji. Bo tutaj Japończykom udało się coś, co jest zazwyczaj marzeniem większości służb specjalnych.

Ochrana, ciesząca się słuszną reputacją jednej z najlepszych służb na świecie, wychodziła z założenia, że najlepszym sposobem eliminacji rozmaitych zagrożeń jest ich wstępna animacja. Powyższa technologia stwarzała wiele możliwości, choć w nie była wolna od pewnych zagrożeń: jednym z nich była możliwość wtórnej infiltracji. Doskonałą ilustracją tych zagrożeń jest przypadek popa Gieorgija Gapona. Ów sprawdzony agent Ochrany, który od lat penetrował już środowiska robotnicze Petersburga, wpadł w oko czujnemu japońskiemu pułkownikowi. Gapon, który przygodę z tajnymi służbami rozpoczął jako charyzmatyk i ideowiec bez poglądów politycznych, został poddany skutecznej obróbce przez Zubatowa, dzięki czemu z jednej strony zrozumiał na czym polegać ma socjalistyczna rewolucja, z drugiej – uświadomił sobie jaką władzę może mu taka rewolucja przynieść. W kształtowaniu tej ostatniej konkluzji dopomógł rzecz jasna pułkownik Akashi, a rosnącą popularność Gapona zapewniały środki przeznaczane na darmowe kuchnie i inne formy wsparcia dla robotników.

W chwili wybuchu działań wojennych Japończycy byli doskonale przygotowani. Nie tylko militarnie (choć ich aktywa w tym obszarze powszechnie lekceważono), ale przede wszystkim na tajnym froncie. Rozbudowanym strukturom ulokowanym w miękkim podbrzuszu Rosji towarzyszyły doskonałe informacje na temat lokalizacji rosyjskich oddziałów na wschodzie, ich morale i jakości wyposażenia. Przy okazji stwierdzono, iż w garnizonach dalekowschodnich ulokowano wielu Polaków, Finów i Gruzinów – czyli przedstawicieli tych nacji, na które carat nie mógł specjalnie liczyć. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

Choć nocny atak 8 lutego 1904 na flotę rosyjską w Port Artur zakończył się spektakularnym sukcesem, zdobywanie samego miasta nie poszło Japończykom tak gładko. Znacznie lepiej szło na innych odcinkach frontu, gdzie wojska rosyjskie popisywały się porażającą niekompetencją. Pasma większych i mniejszych klęsk, a także zablokowanie, a potem zatopienie niemal całej floty dalekowschodniej w Port Artur skutecznie wpłynęły na antywojenne nastroje w Rosji. Car i jego reżim tracili autorytet w kolejnych blamażach, a finansowana przez Japończyków propaganda skutecznie wzniecała nastroje antywojenne. Ich kulminacją była zorganizowana przez Gapona pokojowa manifestacja, która 22 stycznia udała się pod Pałac Zimowy z petycją do Cara. O planowanej inicjatywie Gapon powiadomił Ochranę ze stosownym wyprzedzeniem, ale inicjatywa marszu władzom i Carowi zupełnie się nie spodobała. W niedzielę, która miała przejść do historii jako „krwawa”, nie było go zresztą w Pałacu. Na demonstrantów czekały jednak zmobilizowane wojska. Tego, co stało się później, nigdy dokładnie nie zbadano. Wiadomo tyle, że wojsko, na które mimo strzałów oddawanych w powietrze nadal napierał tłum, zaczęło strzelać z ostrej amunicji; efektem była rzeź, która ostatecznie odebrała blichtr monarchii i stała się początkiem rewolucji, która ogarnęła całe imperium, niezłe efekty (głównie za sprawą ludzi Józefa Piłsudskiego) osiągając również w Polsce.

2 lutego 1905 Port Artur poddał się Japończykom i to mimo znacznych zasobów amunicji i wyżywienia, które umożliwiałyby znacznie dłuższą obronę. Carat stracił Daleki Wschód, a kolejne miesiące walk pogłębiały wyłącznie rozmiar katastrofy. I nie wiadomo co stałoby się dalej, gdyby nie to… że japoński budżet prezentował się fatalnie i dalsza wojna mogła by uniemożliwić obsługę wyemitowanych wcześniej obligacji. I choć niebawem zawarto pokój, zmiany w społeczeństwie rosyjskim były nieodwracalne. Do takiej Rosji jak wcześniej nie było już powrotu, a żołnierze wszystkich rang przywieźli ze sobą przekonanie, że ich państwo jest słabe i nieskuteczne.

Co stało się z popem Gaponem? Strzelaninę przed pałacem zimowym udało mu się przeżyć, choć to właśnie on osobiście prowadził pochód. Następnie dzięki japońskim pieniądzom znalazł się w Londynie, gdzie zrzucił habit, ale gdy tylko echa wydarzeń ucichły – powrócił do Rosji. Rzecz jasna w ramach konsekwentnej współpracy z Ochraną, dla której niebawem podjął się rozpracować Organizację Bojową eserowców. Ta inicjatywa zakończyła się dla niego śmiertelnie. Wyrok wydał Jewno Azef dowódca OB SR. Notabene również agent Ochrany.

Władymir Władymirowicz Putin doskonale zna tą historię, a o jej kulisach wie na pewno znacznie więcej niż historycy. I choć wojny w Donbasie nie da się porównać do rosyjsko japońskiej, wnioski ma już na pewno wyciągnięte. Rosję rzuca się na kolana wtedy, gdy jej aktywa są tanie, a zadłużyć się nie ma u kogo. I teraz jest właśnie taki moment. Znowu.

7 komentarzy
Previous Post
Next Post