Czyli o tym, że ciężka jest dola Konrada Wallenroda.
Tadeusz Dołęga – Mostowicz należał do grona najbardziej zajadłych krytyków polityki Marszałka, a jego głos za sprawą niezwykle gibkiego pióra odbijał się szerokim echem nie tylko na warszawskich salonach. Doskonałe stosunki oraz spora doza wyobraźni stanowiły solidny fundament dla błyskotliwych demaskatorskich tekstów, które dzisiaj nazywa się dziennikarstwem śledczym. Jednym z najważniejszych tematów Dołęgi było tajemnicze zniknięcie generała Zagórskiego powszechnie znanego jako zajadły adwersarz Marszałka. Przedwojenny funkcjonariusz HK stelle (austriacki wywiad wojskowy), a następnie wysoki oficer sztabowy legionów, latami prowadził bezwzględną wojnę z Piłsudskim a jako stronnik rządu, po Zamachu Majowym znalazł się w niezwykle trudnym położeniu. Aresztowany niezwłocznie po zakończeniu walk w Warszawie trafił na warsztat prokuratury wojskowej a następnie znalazł się w wileńskim więzieniu, mimo iż tamtejszy sąd wojskowy orzekł brak podstaw do osadzenia.
Zagórski mimo rozmaitych szykan więzienie znosił dobrze tym bardziej, że jego losem interesowały się mocno antyrządowe media. Sporo uwagi sprawie poświęcała również ambasada francuska zazwyczaj niezwykle skuteczna w zabiegach o własne aktywa. 6 sierpnia 1927 generał Zagórski wyszedł na wolność i w towarzystwie adiutanta Marszałka Piłsudskiego udał się do Warszawy. Tego, co się działo dalej, nigdy dokładnie nie ustalono, choć jak wieść gminna niosła felietonista C hr. Zan (pseudonim TDM) niezwykle blisko zbliżył się do prawdy sugerując, iż generała zabito na rozkaz Marszałka. Owa bliskość okazała się niebawem szalenie niebezpieczna. 8 września 1927 Dołęgę Mostowicza porwali na ulicy „nieznani sprawcy” a następnie brutalnie pobili w podwarszawskim lesie. Życie uratował mu przypadkowy przechodzień. Dziennikarz nigdy nie odzyskał pełni sił i ze zrozumiałych względów a zgodnie z wolą „nieznanych sprawców” rozstał się z zawodem. Po latach zadebiutował jako pisarz demaskatorską książką „Kariera Nikodema Dyzmy”, która prędko zamieniła się w wyśmienity sukces finansowy, stając się początkiem niebywałej kariery TDM w roli pisarza i scenarzysty.
Czy podobnym torem potoczą się losy Tomasza Piątka? Dziennikarz, który wyciąga trupy z szafy Antka, pisarski sukces ma już wprawdzie za sobą, ale ekonomiczny zawdzięcza (lub będzie zawdzięczał) dopiero obecnej publikacji. Ta, jak chcą antyrządowe media, ma stanowić dowód na prorosyjskie zaplecze szefa MON, ale dla apologetów reżimu stanowi niesmaczny stek pomówień i półprawd. Czemu półprawd? Bo niektórym informacjom nie sposób zaprzeczyć wobec świadectw internetowych rejestrów, ale zawsze można inaczej odmalować ich background. Czy skutecznie? Tak samo nieskutecznie jak Piątkowi idzie ujawnianie prawdy. Anno Domini 2017 Polska jest już na tyle podzielona i okopana na pozycjach, iż trudno oczekiwać jakiejkolwiek zmiany postaw. Antoniego Macierewicza nie zmiótłby nawet film ze wspólnej libacji z tow. Putinem gównie dlatego, że będąc koronnym dowodem dla jednych, dla drugich stanowiłby jedynie dobrze przygotowaną fałszywkę.
W sensie praktycznym prawda nie ma tu najmniejszego znaczenia, ponieważ obie strony ideologicznego konfliktu mają swoje, od dawna wyrobione, zdanie. Rzeczywisty problem leży jednak głębiej i pan Tomasz Piątek go w swojej publikacji niestety nie ogarnia. Na czym polega?
Wspomniany na wstępie generał Włodzimierz Zagórski robił w Wiedniu świetną karierę specjalizując się w agenturalnej penetracji Rosji a precyzyjniej Królestwa Polskiego, które stanowiło podówczas cześć składową imperium Romanowów. Pośród rozlicznych aktywów, którym imponował oficerom najwyższego sztabu na plan pierwszy wybijał się Józef Piłsudski ze swoją strzelecką organizacją i strukturą Agent R, której przewodniczył. Choć opis ówczesnych relacji duetu Piłsudski – Sławek z HK Stelle Kraków można znaleźć w książce generała Rybaka (wydana w 1946 roku w komunistycznej Polsce) znacznie obiektywniej przedstawiony został w kultowej pozycji „Lodowa ściana” Ryszarda Świętka. Jakkolwiek by tego dzisiaj nie usprawiedliwiać, de jure i de facto Józef Piłsudski był agentem austriackiego wywiadu i bez tej współpracy nie byłby w stanie uzbroić i ćwiczyć „Strzelca”. Więcej, choć namiętne umyka to uwadze historiografów, Legiony Polskie, w tym dowodzona przez Piłsudskiego I Brygada podlegały wywiadowi a nie sztabowi generalnemu armii CK królewskiej i w sensie praktycznym stanowiły „formację specjalną” a nie regularne oddziały armii austriackiej. Do swojej własnej przeszłości Marszałek Piłsudski wracał niechętnie, zdając sobie sprawę, że z różnych względów jest niewygodna politycznie. Bo zarówno wtedy, jak i teraz współpraca, z aparatem wywiadowczym innego państwa nie była powodem do chluby nawet jeżeli była „dla sprawy” taktycznie korzystna.
Marian Romeyko wspominał: „Po przewrocie majowym 1926 r. wszelkiego rodzaju 'rewelacje’ z lat 1910-1914, nawet gdyby je istotnie ujawniono (zwłaszcza jeśli chodzi o współpracę z wywiadem austriackim), zostałyby uznane w wojsku za nieprawdziwe, sfabrykowane i godzące w autorytet najwyższych czynników w państwie, a ponadto zrodzone w umysłach wariatów lub ludzi będących na obcym żołdzie. W owym czasie jedynie przebąkiwano coś niecoś o [Józefie] Rybaku, który, mimo że był oficerem wywiadu austriackiego w Krakowie, jako Polak okazywał bardzo dużo życzliwości i pomocy Strzelcowi. Ale tylko tyle”
Nie ma większego znaczenia kto i jak wiele życzliwości okazywał kiedykolwiek Antoniemu Macierewiczowi, dopóki sponsorzy owej życzliwości nie znajdują się w którymś z państw ościennych lub pierwszoligowych mocarstw. W sensie praktycznym zobowiązania zaciągane w oparciu o subwencje Waszyngtonu, Berlina, Paryża czy Moskwy zawsze służą interesom tych stolic a jedynie pośrednio ( i to w wariancie optymistycznym ) Polsce. Powyższemu nie ma się zresztą co dziwić: w geopolityce tak było, jest i zawsze będzie. Na własną politykę małych krajów po prostu nie stać, dlatego nieustająco produkują Wallenrodów. Czy Tomasz Piątek skutecznie tropi tajemnice? Trudno powiedzieć. Prześlizgnął się po aferze banku Bogatina, koncentrując się na osobie Roberta Luśni, ale zapomniał już o roli jaką w wydarzeniach odegrał… pewien dziennikarz lokalnej Gazety Wyborczej. Przypadek?
Jaka jest różnica pomiędzy kupowaniem starych czołgów z Niemiec i tworzeniem niby wojska w formie WOT? Niewielka. Aby „nasze” Leopardy miały czym strzelać potrzebne są im zasoby amunicji. Te miała zapewnić produkcja w zakładach Mesko, ale…. konieczne byłoby ustalenie warunków licencyjnych z Rheinmetall tyle, że nie poradziła sobie z nimi poprzednia proberlińska ekipa. Tym bardziej trudno sobie wyobrazić, aby rozmowy zakończyły się sukcesem w obecnych realiach. Sytuację wykorzystali Izraelczycy oferując własną amunicję do Leopardów ale….. nie mają ochoty na przekazanie całości technologii do swoich „myślących” pocisków. O czym owe pociski będą myśleć gdy okaże się, że lufy polskich Leopardów wymierzone są w niewłaściwe zdaniem dostawców technologii cele?
Swoje tajemnice ma minister Macierewicz, ale mieli je również jego poprzednicy. Ma je wielu innych polityków zarówno obecnej jak i poprzedniej partii rządzącej. Czemu? Ktoś przecież musi dbać o działaczy, gdy wolą wyborców znajdą się na zielonej trawce, ponieważ wiadomo nie od dzisiaj, że fundusze partyjne na niewiele wystarczają. A co kiedy w ogóle ich nie ma? Czym zajmują się byli ministrowie i podsekretarze stanu? Czy wracają do swoich pierwotnych zawodów? W większości nie. Udzielają się konsultingowo lub naukowo. Występują z prelekcjami lub prowadzą wykłady. Ktoś za nie przecież płaci. Kto?
„Czasami ludziom zdarza się potknąć o prawdę, ale większość prostuje się i idzie dalej, jakby nic się nie stało” Winston Churchill