Czyli o tym co jeszcze może suka a czego najprawdopodobniej nie może rząd.
Choć do rozmachu „Tarczy 80” „Orzeł 2011” nawet się nie zbliża, to Siły Powietrzne zdobyły się na wydatek we współczesnej historii wojskowości praktycznie nie notowany. Bez zbędnego rozgłosu pod koniec września nasze lotnictwo przećwiczyło sobie małą wojnę i to nie sztabowo, o nie! Na cichuteńki od dawna poligon w Nadarzycach spadły prawdziwe bomby, a w Wicku ponownie pojawił się desant. Z kim walczyliśmy? Z natarciem Rosji wyprowadzonym z Kaliningradu. Krasnoarmiejce wybrali się chyżym wypadem na Warszawę, ale jednocześnie nie zapomnieli o zniszczeniu naszych głównych sił taktycznych, ulokowanych dokładnie tam, gdzie towarzysze radzieccy je swego czasu umieścili, czyli… w północno zachodniej Polsce.
W powietrze wzniósł się kwiat naszego lotnictwa bojowego, w tym nawet poczciwe suki, czyli resztki sił szturmowo-bombowych. Przećwiczono kompleksową wojnę – włącznie z desantem na lotnisku, owego lotniska odbijaniem, a nawet morski desant i przejęcie portu w Kołobrzegu. Działo się zatem a działo. Oczywiście wygraliśmy i wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że w pozorowanych walkach powietrznych efom jakoś nie najlepiej szło. Precyzyjniej – zaliczyły zestrzelenia. W sumie nic nowego, bo w tym miejscu warto wspomnieć o ćwiczeniach „Orli Szpon”, kiedy to we wrześniu 1997 w poznańskich Krzesinach pojawili się tłumnie amerykanie a wraz z nimi mityczne F16. Mityczne,a zestrzeliwane przez wyeksploatowane Migi 23 ze Słupska. Okazało się podówczas, że technika radziecka wsparta dobrym wyszkoleniem pilotów jest w stanie dotrzymać kroku najlepszym samolotom świata.
No nie jest to na pewno najlepsza wiadomość, ale zakupy jak wiadomo dawno już dokonane, więc się kijem Wisły nie zawróci. Ciekaw jestem tylko jak sobie te manewry oceniają agresorzy z Kaliningradu, bo dla nich to w zasadzie doskonała okazja, aby za nasze pieniądze przećwiczyć symulowaną obronę armii polskiej. Warto przy okazji zauważyć, że poza efami w działaniach bojowych uczestniczył praktycznie wyłącznie radziecki sprzęt. Spokojnie można te ćwiczenia podciągnąć pod „sojusznicze”, bo przecież trudno zakładać, że w sztabie rosyjskim nie podziwiano ich online. Wielu oficerom pewnie się łezka w oku zakręciła…. było nie było symulowano atak na rodzinne strony. Dla naszych wschodnich sąsiadów rzecz miała również dodatkowe walory. W ćwiczeniach brały udział zmodernizowane w Polandzie radzieckie systemy rakietowe Newa i Strzała. Kopalnia doświadczeń.
A wszystko to ćwiczone zgodnie z założeniem strategicznym, które już opisywałem („Kto będzie umierał za Gdańsk„) – wytrwać, aż sojusznicy wylądują w Świnoujściu. Pocieszająca perspektywa prawda? A jak znajomo brzmi!
W tym kontekście aż korci, aby się zainteresować jak w zaistniałych geopolitycznych okolicznościach radzą sobie waleczni Czesi. Otóż nasi południowi sąsiedzi, których doborowe dywizje dozbroiły niemieckie z wydarzeń historycznych, wyciągnęli wnioski zakładając słusznie, że już raz armię poddali, więc po co organizować ją po raz kolejny. I w efekcie od czasu pokojowego rozpadu państwa armię ograniczali od 90.000 w roku 1993 do 21.000 dzisiaj, przy czym od 2005 roku jest to armia w pełni zawodowa. Co ciekawe, kraj o silnym przemyśle militarnym nie zdecydował się na zakup obcego czołgu lub wozu bojowego poddając modernizacji własny. Więcej, sprezentował nam swoje Migi 29 wymieniając je na śmigłowce z PZL Świdnik. W efekcie, Czechy dysponują małymi profesjonalnymi i dobrze wyszkolonymi siłami, których celem jest literalnie obrona terytorialna, a nie jakaś wielka wojna, której najprawdopodobniej nie mają zamiaru prowadzić. Pośrednio potwierdza to również wybór samolotu bojowego którym jest …. Szwedzki Grippen. Poza krajem w którym powstał oraz RPA, nikt jeszcze tej konstrukcji nie kupił. Czesi póki co wynajmują, a w 2015 mają się zastanowić nad zakupem. Nie zdziwię się, jeśli w dacie decyzji dojdą do wniosku, że myśliwce są im po prostu niepotrzebne.
I tu pora zadać pytanie zasadnicze: czy ramowy plan obrony RP nie powinien być powszechnie znany? Jeśli miałoby się okazać, że armia mojego kraju ma się skoncentrować na obronie przyczółka desantowego dla odsieczy należało by o tym wiedzieć, a przynajmniej znać generalnie pryncypia strategii obronnej. Polska północno- zachodnia jest mi niezwykle bliska, tamtejszy poziom gęstości zaludnienia sytuuje ją w czołówce nisko zurbanizowanych regionów Polski, tym samym teatr działań wybrany jest doskonale. Ale ile taka obrona ma trwać? „Orzeł 2011” trwał 3 dni i w tym czasie odparto zagon pancerny prący na Warszawę podobnie jak oskrzydlający desant w Ustce.
Z najbliższego granicy poligonu w okręgu kaliningradzkim jest dokładnie 300km do naszej stolicy. T90 pokona ten dystans w ciągu 10 godzin i to przy założeniu, że będzie się musiał przedzierać w terenie. Zakładając, że w samym okręgu kaliningradzkim Rosjan pod bronią jest mniej więcej tylu, ile liczy sobie cała armia polska, efekt ewentualnego natarcia może być nieco gorszy niż ten który osiągnięto na ćwiczeniach. Tym samym warto by się było zdecydować, jaki wariant obrony zamierza się realizować. Jeśli obecny, modernizacja sił lotniczych jest niezbędna, ale wymaga budżetu, na który naszego kraju po prostu nie stać.
Cóż – to kolejny problem, z którym musi się zmierzyć nasz rząd. Udział w kosztownych misjach okaże się kompletnie bezcelowy, jeśli doświadczenia bojowego żołnierzy nie wykorzysta się do szkolenia sprawnej, zawodowej armii. Dodatkowy budżet będzie również potrzebny na zakupy sprzętu, bo ten wyeksploatowany w Afganistanie do zabrania z powrotem najprawdopodobniej nie będzie się już nadawał. Tak czy inaczej jest się nad czym zadumać.
Alokacja budżetu na cele militarne w latach 1936/39 nie przyniosła niczego dobrego. Fabryki nie miały wielkiego wkładu we wrześniowy wysiłek obronny, a faktycznie potencjał militarny PRL wsparły znacznie bardziej niż II RP. Rząd decydował o niczym, realizując fikcyjny cel wytrwania pomiędzy sąsiadami, podczas gdy budżet państwa nie był w stanie utrzymać zbrojeń chociażby zbliżających potencjał do agresorów. Ale w pakiecie możliwych rozwiązań militarnych jest przecież zawsze taka inicjatywa jak FON. Kto wie, może naród sięgnąłby do kieszeni i byłby to ciekawy miernik naszego patriotycznego nastawienia i chęci łożenia na obronę. Ale mogło by być również tak, że na finansowanie własnej armii chętnych by zabrakło. Byłby to ważny sygnał dla premiera kraju zmierzającego do federacji. A zawodowa armia? W Legii nie mamy wysokich notowań. Być może warto by w Siłach Obronnych Niziny Nadwiślańskiej postawić na obcokrajowców. Na przykład z Bremy.