Browsing Category finanse

Korek w wannie

Czyli o tym, że nikt nie wie jakie naprawdę aktywa ma Bank of China, produkcja przemysłowa to podstawa a z pustego i Salomon nie naleje.

Cóż to był za rok! Tyle się wydarzyło, a jeszcze się nie skończył. Jeszcze mniej więcej 360 dni temu wydawało się, że Europę stać na jakąkolwiek samodzielną politykę, a Grecja i jej zadłużenie niekoniecznie na zawsze zniweczy samodzielność UE. Okazało się jednak, że polityczny strach przed rozwiązaniem siłowym w Grecji i jego konsekwencjami doprowadził do sytuacji, w której za przyszłość helleńskiego bankruta postanowiono zapłacić długiem… bez pokrycia! Nie jest bowiem dla nikogo tajemnicą, że UE na sanacje Grecji po prostu nie stać. No, ale to już sprawa materialnej ekonomii, czyli obszar, na który politycy zapuszczają się nadzwyczaj niechętnie. Jak się okazało system naczyń połączonych jakim jest wzajemne obejmowanie długów wyemitowanych przez inne demokracje ludowe zadziałał nadzwyczaj sprawnie! Domniemany efekt domina zadziałał na tyle zniechęcająco, a polityka niemiecka – na tyle stanowczo, aby rząd w Atenach odetchnął z prawdziwą ulgą. Tym samym kraj o PKB 230 mld EUR ( Polanda 353 mld ) i zadłużeniu na mieszkańca wynoszącym ponad 20kEUR ( Polanda 4,5k ), kraj, który do UE dostał się w zasadzie dzięki serii najzwyklejszych na świecie machinacji finansowych, stał się symbolem faktycznego bankructwa UE. Tym samym unia zapłaci między innymi za politykę agresywnych zbrojeń o których już wcześniej pisałem politykę w ramach której mała Grecja usiłowała dotrzymać kroku swojemu znacznie większemu sąsiadowi. Paradoksalnie okazuje się, że o wielkich przemianach polityczno społecznych w ostatnim 25 leciu decydowały zbrojenia i wojny.

Najdziwniejsze jest to, że dwa istotne na świecie organizmy gospodarczo-polityczne obezwładniły się w tym samym momencie. Oczywiście nieporównywalnie bardziej spektakularny jest przypadek USA, w którym lobby militarno-wojskowe doprowadziło do dwóch wojen całkowicie łamiących zasady, którymi w tym zakresie kierowała się amerykańska demokracja. Wojny miały służyć pomnażaniu zasobów i w taki sposób były prowadzone począwszy od pierwszej wojny USA z Meksykiem. Wspaniały zwieńczeniem tej polityki była I i II wojna światowa nadające USA status realnego imperium. Pasmo dochodowych wojen przerwał Wietnam – inicjatywa, która kosztowała skarb USA tyle, że praktycznie stracił gwarantowaną wcześniej dolarem pełną wypłacalność. Upadek Bretton Woods w 1971 roku wyznacza moment w historii gospodarczej, od którego wzrost USA dokonuje się w zasadzie kosztem reszty świata. Dzięki błyskotliwemu posunięciu Nixona, jakim był eksport produkcji do Chin, udało się uniknąć upadku imperium grubo zanim politbiuro zdało sobie sprawę, że wojny militarnej wygrać się nie da. Zwieńczeniem tej polityki jest rok 2001 kiedy to budżet USA wykazał nadwyżkę po raz pierwszy od dziesięcioleci, a wedle planistów departamentu skarbu, całe amerykańskie zadłużenie miało zostać spłacone w roku 2012! Krótko po opublikowaniu tych ciekawych prognoz samoloty Boening w niezwykle spektakularny sposób wprowadziły nas w erę globalnego terroryzmu. Warto zauważyć, że uderzenie w WTC miało miejsce dokładnie w chwili, gdy USA zdają się być u szczytu swej potęgi. Być może Ben Ladena udało się faktycznie złapać i zgładzić. Być może. Tak czy inaczej pogoń za tym człowiekiem, a raczej proces wojny marketingowany w ten sposób, doprowadził do faktycznego upadku największą potęgę gospodarczą świata.

Europa zbankrutowała znacznie mniej spektakularnie. Ot, podpisała weksel za kraj, który nigdy swojego zadłużenia nie spłaci. Tak czy inaczej efekt jest piorunujący: Chiny od dawna są największym wierzycielem USA. Jutro mogą stać się największym wierzycielem Unii Europejskiej. Pomysł, by chińskie rezerwy walutowe ratowały Europę jeszcze niedawno wydawał się kosmiczny, ba nawet dzisiaj półgębkiem tylko wskazuje się na taką możliwość sugerując, że taki zabieg Chinom się nie opłaca. Czyżby? Zapomina się powszechnie, że po raz pierwszy w historii nowoczesnej o losach świata decydować będzie państwo, które formalnie jest dyktaturą nomenklatury. Więcej: państwo, którego dane statystyczne przygotowywane są w zasadzie wyłącznie przez państwowe agendy, a tym samym zakres wiedzy jest taki na jaki owe agendy pozwolą. Jeszcze więcej:

BANK OF CHINA JEST BANKIEM PAŃSTWOWYM W LITERALNYM SENSIE TEGO SŁOWA

Oznacza to ni mniej ni więcej, że chińskie politbiuro uzyska kontrolę nad światowymi finansami przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek kontroli świata nad finansami Chin. Juana będą sobie drukować swobodnie. Zbankrutowana będzie tylko biernie obserwować dewaluację własnych zasobów kapitałowych. Ale wyjścia nie ma.

Doprawdy trudno przecenić wymiar tego wydarzenia, choć media komentują je ostrożnie albo w ogóle. W zasadzie nic dziwnego. Jeśli sięgniemy do analiz odbudowy europejskiej po 1945 roku nie znajdziemy wielu zachwytów dla Planu Marschalla. Europa zdawała sobie sprawę, że ów plan to preludium do uzależnienia gospodarczo-politycznego od USA i to przy jednoczesnej odbudowie potencjału wytwórczego Niemiec – tradycyjnie najlepszego partnera gospodarczego USA w Europie. Teraz jest gorzej, choć motyw ten sam. Reszta świata długo jeszcze gonić będzie Europę w konsumpcji. Dużo wody upłynie w Jangcy, Gangesie czy Eufracie zanim tamtejsi konsumenci nie tylko zrozumieją, ale także będą sobie mogli pozwolić na wymiany telewizorów na nowe, bo stare nie mają tych funkcji, w które wyposażone są nowe; lodówek, bo oprócz mrożenia są kolorowe czy telefonów, które po prostu są już niemodne. Ba, samo wprowadzenie do masowej świadomości mody, swoistego obowiązku wymiany garderoby co sezon potrwa jeszcze pewnie kilka do kilkunastu lat. Chiny muszą sobie wychować własnych konsumentów, ale zanim to się stanie kroplówka dla Unii Europejskiej jest po prostu niezbędna. Bez niej rozpędzona maszyna produkcyjna po prostu zwiędnie.

Każdy, kto się w tym miejscu uśmiechnie z pobłażaniem, powinien się zastanowić nad praktycznym sensem telefonu, który mąż Carli Bruni wykonał niezwłocznie po „szczęśliwym” uchwaleniu pomocy dla Grecji. Trudno się spodziewać, aby Hu Jintao dowiedział się tą drogą czegokolwiek o czym by nie wiedział wcześniej. Ów telefon to zwykły wasalny gest, który towarzysze chińscy, doskonale obyci z imperialną etykietą są wstanie właściwie odczytać. Sarko co prawda nie bił pokłonów tylko dygnął z gracją, którą niegdyś polityka francuska zachowywała wyłącznie dla towarzyszy radzieckich. Ale ów gest poprzedzający wizytę europejskich finansistów w Pekinie w sposób niezwykle jaskrawy prezentuje obecne relacje. Nad Loarą wiedzą już gdzie trzeba lokować polityczny kapitał. Skutki tej wiedzy niebawem dadzą o sobie znać.

Wielkim pozytywem ostatniego kryzysu jest publiczna debata o długu i samej jego istocie. To ważne, bo dotychczasowy aksjomat generalny o tym, że takowy jest w zasadzie systemowo niespłacalny został skutecznie obalony przez… Brazylię. Ten niegdyś rekordowy bankrut awansował niedawno do klubu tych, którzy mogą pożyczać innym. Warto by kiedyś w nadwiślańskim kraju przeanalizować sobie tę drogę. Oczywiście fundamentem brazylijskiego cudu są te same surowce, które postawiły na nogi Rosję. Oczywiście, ale nie wyłącznie i dlatego też przykład jest wart naśladowania.

Cichym beneficjentem ostatnich wydarzeń są oczywiście Niemcy. To przecież jedyny europejski kraj, w którym tradycyjne czynniki produkcji są nadal najistotniejszym składnikiem PKB. Największy europejski eksporter od lat martwił się wyłącznie drogą walutą wobec dolara. Za chwilę problem może zniknąć a wtedy niemieckie koncerny zarobią z nawiązką na obecne europejskie zobowiązania tym bardziej, że Niemcy są wierzycielem państw UE, ale państwa UE nie są wierzycielami Niemiec.

Jedyna przyszłość dla Europy to reanimacja własnego zaplecza wytwórczego i zmiana struktury konsumpcji. Społeczeństwo sytych to już pieśń przeszłości. Nie ma już najmniejszych szans na to, aby spore populacje utrzymywały się wyłącznie z sektora niematerialnych usług. Dożyliśmy czasów kiedy z Chin sprowadza się nawet cebulę, co jest bodaj najbardziej dojmującym przykładem upadku, było nie było w istotnej części rolniczej, Europy. Nie pamięta się dzisiaj, że Portugalia jest bankrutem w zasadzie od czasów Salazara. Fundusze unijne, którym Portugalia zawdzięcza drogi i szereg inwestycji infrastrukturalnych, nie wpłynęły w najmniejszym stopniu na wytwórczość. Podniosły głównie jakość życia obywatelom, których wynagrodzenia w znacznym stopniu sfinansowano długiem. Dodajmy: wynagrodzenia pochodzące ze zdobyczy socjalnych związanych z czasem pracy, wynagrodzeniami i wysokością świadczeń pochodnych, które nota bene ( emerytury ) stają się teraz obiektem pożądania państwa.

Jeśli nie wydarzy się jakaś globalna katastrofa najbliższe 10 lat zadecyduje na długo o przyszłości Europy. Polanda ma wielkie szanse ze swoim niewytrzebionym do cna przemysłem i położeniem, które przez dziesięciolecia ciążyło jak fatum. Dzisiaj może okazać się wielkim aktywem, jeśli tylko Państwo Polskie zdobędzie się na rozsądną politykę, w ramach której „nizina nadwiślańska” zamiast przeszkodą stanie się ponownie najkrótszą droga z Rosji do niemieckiej Europy. Nie ma bowiem większych wątpliwości, że z obecnego kryzysu to właśnie nasi dwaj odwieczni wrogowie wyjdą najbardziej wzmocnieni. II RP prowadziła politykę równej od nich odległości ustaloną zasadnie przez Marszałka. III RP przez ostatnich 12 lat szukała swojej geopolitycznej tożsamości z nadzieją, że UE nada jej marnej państwowości pozory dostojeństwa.

Ale tak się nie stało. UE nikomu prestiżu już nie dodaje. Polska racja stanu rozumiana jako przyszłość obywateli wymaga śmiałej polityki, dzięki której w maksymalnym stopniu uruchomi się produktywność w każdym możliwym wytwórczym obszarze. W przeciwnym razie niemieckie Tiry nadal zatrzymają się tu głównie na nocleg, popas i dziwki.

8 komentarzy

Bereza Tuska?

Czyli o tym, że dobrobyt ostatnich dziesięcioleci powstał na kredyt, ekonomiczne bunty staną się codziennością, a  specjalne zakłady odosobnienia tego procesu nie opanują nawet jeśli powstaną.

Media wypełnione są obecnie krytyką życia na kredyt i nie chcą zauważyć, że w zasadzie cały dobrobyt ostatnich dekad został zbudowany na długu i ciągle powiększającym się rynku konsumentów. Inaczej być nie może, bo przecież programy społeczne Luli to nic innego, jak podobne doświadczenia Europy czy USA, tyle że na znacznie wyższym poziomie konsumpcji. Ograniczanie pompowania długu musi przynieść niekorzystne skutki i już je przynosi. Socjolodzy łamią sobie głowy nad opisem zjawiska, które dotknęło brytyjskie miasta podczas, gdy nie ma tu czego analizować. Cięcia programów społecznych wprowadzone przez Camerona doprowadziły do sytuacji, w której duże grupy młodych facetów urodzonych najczęściej w rodzinach utrzymywanych socjalnie, nie mogą sobie swobodnie w taki sposób wegetować! A brak tu kolorytu rasowego, ponieważ brytyjska pauperyzacja jest wspólna: ci, którzy mieszkają w councilu, zamiast koloru skóry mają ujednolicający czek z Home Office. A raczej mieli. Ideologiczni inspiratorzy zamieszek marzyli o szturmie na Victoria Embankment albo przynajmniej 10 Downing Street, podczas gdy uczestnikom chodziło najbardziej
o markowe ciuchy i sprzęt Apple. Zamiast dywagować nad tym jacy są bezideowi warto zauważyć, że najprawdopodobniej wychowali się w rodzinach, gdzie pomoc socjalna była podstawowym źródłem utrzymania. Jeśli programy się tnie z uwagi na budżetowe oszczędności, należy się liczyć ze społecznym kosztem. A że tłum dzisiaj atakuje sklepy a nie wojsko i policję? Cóż… a po co się ma męczyć? W imię czego?

Począwszy od republiki weimarskiej, przez amerykański wielki kryzys do czasów współczesnych, rozwój społeczno-ekonomiczny finansowano długiem albo wojną. Jakby tego nie oceniać, to państwa dystrybuowały dobrobyt do szerokich mas społecznych i w zamian za to pozyskiwały ich głosy. Korporacje tak nie działają i działać nie będą, bo nawet największe są na taką politykę zbyt małe. Najlepiej dowodzi tego przykład Forda, który przeprowadził swego czasu daleko idący eksperyment społeczny zakończony spektakularnym fiaskiem. I nie idzie mi tu o słynne kauczukowe miasto w Ameryce południowej, ale osiągniecia socjalno policyjne w macierzystych zakładach w USA.

Moje osobiste doświadczenia w mikroskali da się podsumować następująco: agresywne oszczędności mają sens tylko i wyłącznie wtedy gdy jest szansa, że dzięki nim zwiększy się lub chociaż utrzyma poziom produktywności. Masowym programom oszczędnościowym, które zamierzają wdrożyć państwa europejskie nie towarzyszy żadna stymulacja. Efekty takiej terapii można przeanalizować na przykładzie Boliwii w latach 80-tych. Tam właśnie zdobywał szlify Jeffrey Sachs, który w Polandzie był już znacznie bardziej elastyczny. Ograniczanie wydatków państwa w etatystycznych gospodarkach sprowadzi się do zwiększenia bezrobocia i zmniejszenia krajowego popytu. Miało by to sens, gdyby zaoszczędzone na etatach środki zainwestować w programy celowe (choćby recycling, energia ze źródeł odnawialnych, nowe technologie). Bez wzrostu gospodarczego przy rosnących kosztach obsługi długu samo zamrożenie zadłużenia w relacji 50 czy nawet 45% PKB niczego przecież nie zmieni.

A wzrost kosztów obsługi długu jest nieuchronny i decyduje o tym nie tylko programowa przecież walka z inflacją ale również polityka umacniania złotego, co wypadkowo może doprowadzić w kolejnych 0,25 kroczkach do wyniku 5,50  a to oznacza, że oprocentowanie większości kredytów złotowych z końcem roku zbliży się albo przekroczy 10%. Póki co nie  jest to temat medialny ale to tylko do czasu, bo przecież w pewnym momencie trzeba będzie zauważyć jak poziom obsługi długu podcina ekonomikę gospodarstw domowych. Oczywiście przypominam sobie doskonale czasy, kiedy kredyt konsumpcyjny kosztował prawie 40%, ale pamiętam również jak niska była podówczas konsumpcja. Warto pamiętać, że moda ostatnio Samoobrona powstała właśnie jako sprzeciw rolników przeciwko zbyt wysokiemu oprocentowaniu kredytów, których nie byli w stanie ani obsługiwać ani spłacić. W czasach gdy się to działo penetracja kredytem hipotecznym była prawie 3 krotnie mniejsza niż dzisiaj. Czy naprawdę nie można sobie wyobrazić organizacji nawołującej do zaniechania płatności za hipoteki? Jeśli tylko połączy się w jedno interesy dotkniętych CHF i wysoką stopą procentową można uzyskać spore i świadome poparcie społeczne. Ktoś się pochyli po ten elektorat. Być może nie z taką gracją jak św. pamięci Andrzej Lepper ale skutek może być podobny. Śmierć przewodniczącego przywróciła mediom Samoobronę, a społeczeństwu kolejny obszar spekulacji i teorii spiskowych. Polityczny mord czy samobójstwo? To nieco już nieaktualne pytanie nadal przewija się tu i ówdzie zapewne za sprawą nadciągającej kampanii. Niski stopień zaufania obywateli do aparatu sprawiedliwości powoduje, że każda plotka ma większe pole rażenia niż publiczne oświadczenie. To nie dziwi w kraju w którym oficjalnie wiadomo, że o awansach w prokuraturze i sądownictwie decyduje wyłącznie polityczny klucz. Inna sprawa, że pośród spekulacji nie pojawiła się żadna analiza dlaczego wznowienie „afery gruntowej” mogło by być dla Leppera groźne podobnie jak nie  pojawił się wątek broni osobistej. No ale cóż, w Polandzie jak samobójstwo to albo powieszenie albo kilkakrotny postrzał w brzuch. Metod mniej bolesnych mający umrzeć nad Wisłą nie wybierają. Przestroga taka?

Szeroko rozumiane sierpniowe wydarzenia w Europie zaowocują kolejnym zaostrzeniem kursu państwo – obywatel a pod pozorem ochrony osób i mienia przeforsowane zostaną dalsze ograniczenia obywatelskiej wolności. W ekspertowym tempie przechodzi właśnie ustawa która ma umożliwić dowolne w zasadzie manipulowanie w naszych zasobach finansowych oraz ustalanie co i w jakim stopniu jest niebezpieczne dla państwa. Choć napisała o tym czujna gazeta wyborcza to o rezultat jestem niestety spokojny. Obywatel z państwem już nie wygra bo stawka jest zbyt wysoka.

W roku 1934 teoretycznie w odpowiedzi na zamach na ministra Pierackiego, władze organizują specjalny obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Powołany na rok, istnieje aż do wybuchu wojny i walnie się przyczynia do umocnienia obozu rządzącego po śmierci Marszałka. Warto zauważyć, że w demokratycznym kraju istniała sobie spokojnie inicjatywa w ramach której bez sądu można było obywatela uprowadzić i w zasadzie dowolnie długo więzić. Dodajmy, że Berezę można było opuścić samodzielnie: wymagano jednak podpisania deklaracji współpracy z władzą i zaniechania wcześniejszej działalności. Niewiele?

Terroryzm to obecnie bardzo szerokie pojęcie. Może się okazać, że blokada ulic w kilku miastach przez obywateli domagających się modyfikacji polityki władz zostanie potraktowana jako zamach na ład i porządek. Ale cóż jeśli wyborców nie można pozyskać groszem zawsze można posłużyć się pałką. W tym celu nie trzeba przecież zamykać wielu. Ot kilku dziesięciu wichrzycieli. Ryzyko odsiadki natychmiast przytemperuje retorykę i gorliwość do ideologicznych sporów. Oczywiście dzisiaj wydaje się, że odwaga i ostre pióro to nieodłączne atrybuty naszych politycznych elit. Cóż, pogląd wygodny ale bardzo ryzykowny. Być może mam wypaczony obraz ale z całą pewnością nadchodzi dla Polandy czas pewnej próby. Za cztery lata władza będzie leżała na ulicy. Pytanie jest tylko takie kto na ta ulicę wyjdzie i czy będzie miał odwagę po ową władzę sięgnąć bo BBWR był już w naszej  historii dwa  razy a zanosi się na to, że powstanie po raz trzeci.

10 komentarzy

Groch z kapustą 2

Czyli o tym, że „franek” nie lubi niespodzianek, a niespodzianki „franka” dokładnie odwrotnie.

Wykres CHF/PLN znają wszyscy kredytobiorcy i niezmordowanie dociekają jak to się mogło stać, że tak niespodziewanie zweryfikowały się ich ekonomiczne założenia. Premier tego kraju wypowiedział się odważnie, że rząd RP na ”frania” rady nie ma. Dzielny jest nasz premier – to wiadomo. Niekoniecznie jest już dla wszystkich wiadome, że o relacji CHF/PLN decyduje relacja CHF/EUR i EUR/USD, toteż nasz rząd i nasza waluta  w tej grze po prostu się nie liczy. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że obecna spekulacja dotyczy dwu specyficznych walut: CHF i  JPY, czyli jak to mówią traderzy: „frania” i „japońca”. Media informują, że inwestorzy znaleźli bezpieczną przystań w walutach emitowanych w ojczyźnie zegarków i samurajów. Pomijając rozsądek lokowania czegokolwiek w papierowym produkcie, ten medialny argument daje się jeszcze zrozumieć w przypadku prosperującej Szwajcarii. W odniesieniu do Japonii od lat pogrążonej w kryzysie nieco dziwi. Ciekawsze jest to że te dwie waluty coś łączy: to bardzo niska stopa procentowa, która walnie przyczynia się do spekulacji. Nadal pozostaje jednak pytanie: skąd taki kurs i jaki będzie.

Źródło:Czasnazysk.pl

Jak widać powyżej wziął się wprost z relacji EUR/CHF, a ta zależy już od podstawowej relacji ekonomicznej jaką jest popyt i podaż. Proszę sobie zadać pytanie: jakiej waluty jest więcej w światowym obiegu USD, EUR czy CHF? Odpowiedź teoretycznie wydawałaby się oczywista, ale praktycznie nie jest, bo wszystko niebawem zależeć będzie od postępowania Chin – największego na świecie kolekcjonera USD. Jeśli kiedyś przewalutuje swoje rezerwy, prymat USD w światowym obiegu może się nieco zmienić. Analitycy twierdzą, że to niemożliwe, ale w czasach, gdy USA mają obniżony rating, możliwe jest już, moim zdaniem, wszystko. Podaż pieniądza i jego emisja jest regulowana w każdym kraju, ale dopiero ostatnie lata pokazały szerokiej publiczności, że taka na przykład Rezerwa Federalna to po prostu drukarnia pieniędzy pod zastaw zobowiązań Departamentu Skarbu. Działa to po prostu tak: wyobraźmy sobie, że udajemy się do FED i składamy w nim oświadczenie, że posiadamy możliwość spłaty na przykład 1 mln USD. FED, nie badając czy to oświadczenie jest prawdziwe, w zamian za nie daje nam 1 mln wydrukowanych USD i, co ważne, pobiera sobie od tego swoją prowizyjkę. I tu jest pies pogrzebany! Rezerwa od czasów powstania zarobiła już na tej prowizji gigantyczną sumę i siłą rzeczy sama nigdy nie była zainteresowana obniżeniem emisji pieniądza, bo im więcej go drukuje, tym więcej zarabia. Ktoś powie, że przykład jest zły, bo USA to nie zwykły obywatel, a oświadczenie USA swoją wartość ma. I tu pojawia się kolejny problem. Miało. Bo od niedawna USA ma obniżony rating. Tąpniecie w jego wyniku było uzasadnione. Inwestorzy pomyśleli, że  produkcja dolarów poważnie się ograniczy, bo przecież oświadczenie USA z niższym ratingiem musi na to wpłynąć, a produkowane dolary będą jeszcze niższej jakości. Ale co tam jakieś agencje ratingowe dla USA! Barack Obama oświadczył, że nikt im nie będzie mówił czy są wiarygodni, czy nie, więc druk będzie sobie szedł w najlepsze. Co oczywiście nie wpływa na problem zasadniczy: USD będzie jeszcze gorszym pieniądzem niż jest. A druk musi trwać bo FED to prywatna i skuteczna w obronie swojego interesu instytucja o czym przekonali się nawet prezydenci USA w tym jeden szczególnie boleśnie.

Jak to się ma jednak do CHF? Ktoś sobie rozsądnie wymyślił, że turbulencje w USA wywołają panikę walutową. Ten ktoś obstawił olbrzymie opcje na CHF i czekał na rozwój sytuacji. Usłyszę: teoria spiskowa. W tym miejscu odsyłam do historii rynków kapitałowych i do rajdu Sorosa na GBP versus DM  w latach 90-tych. Czytelnik komentarzy nie zdaje sobie zazwyczaj sprawy, że wielkie instytucje nie kupują fizycznej waluty. Kupują opcje do jej wymiany z waluty bazowej po określonym kursie. Tym samym cena odrywa się od zwyczajnej ukształtowanej przez relacje handlowe i w zasadzie może się dowolnie piąć w górę.

Jak to działa? Przyjmijmy, że mamy rynek CHF/PLN – 3,65. Można kupić zarówno opcję na niższy jak i wyższy kurs. Co jest bardziej prawdopodobne? Wzrost – więc taka opcja jest droższa. Ale im wyższy kurs, tym tańsza jest taka opcja, ponieważ ponownie włącza się rachunek prawdopodobieństwa. I teraz najważniejsze: ile może kosztować opcja CHF/PLN? 4,50? Wielkiego gracza – niewiele, mniejszych – znacznie więcej, ale nadal będzie to wyłącznie ułamek zysku jaki zaliczą, jeśli rynek dojedzie do owego 4,50. Chyba, że będzie odwrotnie, ale to już taki urok tej gryJ. I właśnie dlatego na rynku walutowym najważniejsza jest wiarygodność. Pewność, że nawet bardzo niekorzystna transakcja może zostać zrealizowana. Powyższe powoduje, że to gra dla dużych chłopców a ich zdolności płatniczej nikt nie weryfikuje. Kto by się pytał Sorosa czy go stać na taki czy inny ruch?

Moja osobista teoria jest taka, że rajd walutowy trwa tak długo aż wyczerpie najwyżej obstawione, a najtańsze opcje, czyli te, na których marża jest największa. Drzewa do nieba nie rosną toteż karnetu nikt do nieba nie wypełnia. Międzynarodowa natura walutowych spekulacji powoduje, że uczestniczą w nich olbrzymie pieniądze, ale też liczą się też emocje. W trakcie wspomnianego ataku Sorosa na funta do dymisji podał się rząd. Wybuch paniki służy zazwyczaj spekulantowi, ponieważ popycha kurs dokładnie tam, gdzie być powinien. Inwestorzy, którzy uwierzą w medialne story, mogą faktycznie kupować kolejne opcje i walutę fizycznie w przekonaniu, że się przed czymkolwiek zabezpieczają. Ale to strategia całkowicie bezsensowna, bo na papierowej walucie zabezpieczyć się NIE MOŻNA, o czym przekonali się szejkowie lokujący w CHF po kryzysie naftowym w latach 70-tych, kiedy to  Helweci zaproponowali im ujemne stopy procentowe, czyli opłatę za przechowywanie pieniędzy w banku. Pieniądz papierowy nie jest, i nie będzie, lokatą, ponieważ na jego podaż można łatwo wpływać. Dlaczego zatem z takiej ewentualności nie skorzysta Szwajcaria?

Ponieważ Szwajcaria jest krajem, w którym dodruk jest silnie ograniczony przez betonową politykę i system finansowy a spekulanci to doskonale wiedzą. Tyle, że w przypadku długiego utrzymywania się wysokiej relacji CHF/USD i CHF/EUR, emisja pieniądza to doskonały sposób, aby wzmocnić państwo kosztem spekulantów, a własną walutę rozmyć do poziomu okolicy. Kuszące, i to na dodatek w obliczu niedalekiej kampanii wyborczej, która wywraca stabilną Szwajcarię do góry nogami.

Być może to kolejny przypadek sprawia, że obecny rajd ma miejsce w okolicach wyborów, które odbędą się w Szwajcarii w październiku. Może się okazać, że w tym stabilnym kraju zdyscyplinowani wyborcy, zagrożeni utratą pracy, wyraźnie sformułują żądanie osłabienia waluty. Wola ludu może sprowadzić się do dodruku pieniądza, który niezwykle skutecznie osłabiłby zapał jakichkolwiek spekulantów, ponieważ CHF popsułby się proporcjonalnie do tych walut, od których owi inwestorzy uciekają. Sama gotowość do drukowania zadziałałaby pewnie na rynek znacznie lepiej niż jakakolwiek faktyczna interwencja na rynku. A może już zadziałała? W szwajcarskiej prasie pojawiły się wypowiedzi tamtejszego Palikota o takiej możliwości. Bez przyczyny takich komunikatów się nie emituje…

Przy okazji warto zauważyć, że Szwajcarzy, którzy w 2007 roku postawili na prawicę i znaleźli się w ogniu krytyki lewicowo-poprawnej Europy, okazali się awangardą przemian, które dzisiaj materializują się w krajach UE. Wszystko wskazuje na to, że obecne wybory przyniosą prawicowej Szwajcarskiej Partii Ludowej jeszcze więcej władzy niż poprzednie; choć całej puli nie otrzymają na pewno ponieważ uniemożliwia to tamtejszy ustrój polityczny. Nie zmienia to faktu, że każdy polityk poddaje się mniej lub bardziej kierunkowi, z którego wieje wiatr, toteż nie zdziwię się, jeśli retoryka rządu w Bernie będzie jeszcze bardziej radykalna niż jest dzisiaj. Stan zapalny w relacjach integracyjnych z UE, od których obecny rząd stara się maksymalnie odejść, nie pomagają na pewno w dzisiejszych turbulencjach walutowych, ale też prowadzą do rozwiązań jednostronnie dla Szwajcarii korzystnych.

Gospodarce Szwajcarii potrzebny jest CHF przewidywalny, a nie drogi. Warto rzucić okiem jak w ciągu ostatnich lat kształtowała się relacja „frania” do naszej waluty. W tabelce mi się nie mieściło, ale od 1998 roku nasz CHF chodził w przedziale 2,4x do 2,6x, a później:

    108% 119% 110% 106% 101% 94% 91% 117% 118%
  2001 2002 2003 2004 2005 2006 2007 2008 2009 2010
CHF 2,45 2,65 2,91 2,69 2,59 2,47 2,3 2,22 2,86 2,89
USD 4,13 4,12 3,92 3,09 3,25 3,1 2,76 2,4 3,11 3,01
EUR 3,7 3,89 4,44 4,14 3,98 3,89 3,78 3,51 4,32 3,99

Co de facto pozwala, na postawienie tezy, że w latach 1998 do 2008, była to naprawdę fajna opcja inwestycyjna tyle, że w latach 90-tych niepodzielnie królowała „Alicja” i o kredytach hipotecznych w CHF nikt jeszcze nie marzył. Pionierzy mieli na nie szanse w 2001 roku i tu właśnie rozpoczynamy tabelkę. Wniosek jest jasny: nabywca nieruchomości w 2001 roku korzystając z CHF oszczędzał na odsetkach (4 coś, wobec 15 coś, o ile pamiętam) i w ciągu niemalże połowy okresu kredytowania (zakładam 25 lat) odnosił wymierne korzyści w relacji do PLN. Trudno się zatem dziwić, że było tak wielu chętnych na kredyty w tej walucie. Ba, jeszcze nie tak dawno media biadoliły, że dostęp do „frania” na hipotece jest celowo blokowany przez NBP! „Franek” latami nie sprawiał niespodzianek ani Helvetom, ani Polandowcom. Niespodziankę zafundował, i to bez wyjątku wszystkim, dolar; i nie ma żadnych powodów, aby oczekiwać, że w najbliższej przyszłości stanie się przewidywalny. Ale Szwajcarzy się obronią, bo kryzys w tym rozliczeniowym kraju na dłuższą metę nie jest nikomu potrzebny. Dla EBC taki mały stres-test szwajcarskiego systemu to pewnie interesujący eksperyment, a jego wysokość Trichet nie może pewnie opanować złośliwego uśmieszku, kiedy patrzy na zmagania spoconych urzędników w Bernie. No, bo jak się nie chce do Europy, to trudno przecież czegoś od Europy chcieć!

Tak czy inaczej „franio” bezpieczny już nie będzie, bo, o ile uspokoi się w relacjach z EURO, to kondycja samej złotówki jest trudna do przewidzenia. Osobiście zakładam, że rosnące stopy zapewnią atrakcyjność biletom naszego narodowego banku, o ile nasz dzielny rząd nie zapędzi się z długiem w niebezpieczne rejony. Bo wtedy to już naprawdę wszystko może się wydarzyć.

A dla tych, dla których podejrzenie celowej gry na walutach jest wyłącznie teorią spiskową, jeszcze jeden wykresik:

Źródło:Czasnazysk.pl

Najwyższe notowanie CHF/PLN to 10 sierpnia. Dokładnie tego dnia Ministerstwo Finansów przystąpiło do cyklicznej aukcji polskiego długu. Mimo wcześniejszych obaw, popyt prawie dwukrotnie przewyższył podaż, a skarb wzbogacił się o 5 mld PLN. I teraz mała wyliczanka: jeśli nabywcy tych obligacji weszli w PLN z CHF po kursie 4,00, to tym samym posiadając je dzisiaj zarobili do CHF już ca 7%, a mogą zarobić jeszcze więcej, jeśli tylko PLN się umocni. A takie szanse ma. Co więcej, jeśli wychodzili z CHF, to znaczy, że otrzymali go bardzo tanio, bo stopy w tym kraju są, jak już powiedziano, bardzo niskie. Można sobie zatem bez trudu wyobrazić taką grę:

lip-11         lip-12
Pożyczamy CHF 1 000 000 odwracamy na PLN 4 000 000 1 438 849
Odsetki   1,50% kupujemy obligi 5% 71 942
CHF/PLN     4 2,78  
           
Zainwestowane CHF   1 000 000 Zarobione w CHF   1 438 849
Koszt w CHF   15000 dochód % w CHF   71 942
    1 015 000     1 510 791
           
          495 791
          50%

Innymi słowy: jak się chłopakom powiedzie, mogą zarobić nawet 50% i to dodajmy na pożyczonych, a nie własnych środkach! Oczywiście można przyjąć, że przetarg na obligacje to przypadkowa zbieżność. Może. Ale plan aukcji Ministerstwo Finansów publikuje na rok z góry, toteż wiadomo kiedy i co będzie sprzedawało – tym samym można się lekko dopasować do tych terminów. Każde 5 groszy paniki przed ostatnią aukcją, to przecież konkretny zysk dla tych, którzy na tą panikę liczą, prawda?

Można oczywiście twierdzić, że druk pieniędzy w takiej Szwajcarii to krok samobójczy, ponieważ doprowadzi do wybuchu inflacji. I tu właśnie niekoniecznie, ponieważ w ujęciu tradycyjnym dodruk środków służył spłacie zobowiązań państwa. W tym wypadku za tony papierowych CHF zapłaciłby cały rynek owe papierki kupujący. Szwajcarzy żyją z exportu – obniżenie siły nabywczej własnej waluty jest im po prostu na rękę. A już na pewno bardziej niż utrata pracy w kraju, w którym nie ma obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, więc jeśli chcemy korzystać z zasiłku ubezpieczamy się dobrowolnie.

Jeśli moje założenie o celowej spekulacji jest słuszne, na jakiś czas z „franiem” będzie spokój, bo faceci, którzy ten scenariusz obstawili będą chcieli zarobić. Oby jak najwięcej, bo to oznaczałoby powrót „frania” do znośnych dla kredytobiorców relacji. Z drugiej strony, jeśli w najbliższych wyborach prawica umocni się w Szwajcarii po raz kolejny, wewnętrzny dobrobyt stanie się tam naczelną prerogatywą polityczną. Rząd w Bernie opiniami lewaków z EBC będzie się wtedy znacznie mniej interesował. A czy dojdzie do druku pieniędzy czy też nie to już zupełnie inna sprawa. Poza tym nie jest przecież nigdzie powiedziane, że jeśli w naszym pięknym kraju wymyślono coś tak błyskotliwego jak FOZZ to Szwajcarzy nie stworzyli jakiegoś cichego Funduszu Wsparcia Własnej Waluty w którym można inteligentnie ulokować „wyprodukowane franie” i podziałać nimi na rynku. Któż to wie doświadczenia z II wojny światowej na pewno się tutaj mogą przydać.

Warto wiedzieć, że Szwajcarski Bank Narodowy, tamtejszy emitent pieniądza choć jest większościowo kontrolowany przez kantony i szwajcarskie instytucje rządowe to ma też akcjonariuszy prywatnych. Wśród nich jest nie byle kto bo sam Theo Siegert. Ten szczęśliwy posiadacz ponad 5% akcji tego banku i dziedzic jednej ze starszych przemysłowych fortun to osoba niezwykle w Niemczech wpływowa. Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że nie ma chyba dużego dealu w IV Rzeszy o którym ten człowiek by nie wiedział a nie ma chyba potrzeby tłumaczyć, ze z takim pakietem o polityce szwajcarskiej wie chyba wszystko.

A ponieważ wydaje mi się, że słabszy do euro „franio” jest w interesie niemieckiego przemysłu możemy liczyć że w nadwiślańskich realiach również wróci w mniej burzliwe rejony. No ale to dedukcja szczęśliwego posiadacza kredytu w CHF a więc siłą rzeczy subiektywna :).

11 komentarzy

Groch z kapustą

Czyli o Franiu, Japońcu, giełdzie ciągle jeszcze coś wartych papierów oraz o tym co się z tym wszystkim będzie działo. A że to wywód długi będzie w częściach.

Ubiegły tydzień w prasie biznesowej, i nie tylko, wypełnił się lamentami na temat bijącego rekordy franka i obawami o kondycję światowej gospodarki ogniskowanej w krwawych kolorach światowych indeksów. Co ciekawe przy tej okazji nikt się nie zastanawia nad tym, jaka cześć gospodarek na owych giełdach się znajduje, ani też nad tym, jak się mają inni niż frankowi kredytobiorcy hipoteczni. Zadawanie pytań nie jest domeną obecnej prasy, która newsem dysponuje czasem krócej niż godzinę, bo rozedrgany świat domaga się ciągle kolejnych informacji. To ostatnie jest dla mnie jednym z podstawowych czynników napędzających obecne wahania: dzisiaj można bardzo aktywnie grać na giełdzie prowadząc miejski autobus. Unikalny historycznie multidostęp do rynków siłą rzeczy wpływa na ich stabilność. O ile za celowe działania (w tym bandycko spekulacyjne) odpowiadają finansowi giganci, o tyle tąpnięcia związane z paniką generują zazwyczaj drobni inwestorzy, których tak wielu, jak teraz, nie było po prostu nigdy. To oczywiście powoduje, że systematycznie spłyca się poziom niezbędnej do inwestowania wiedzy.

Mój przyjaciel zaproponował kiedyś, aby raporty giełdowe sprowadzić do prostych piktogramów: 🙂 wiadomo, o co chodzi; 🙁 – również. Tu…  😐 – no to już, inwestorze, musisz się zastanowić, bo może być tak: :), ale może też być tak: :(. I analizę giełdową mamy z głowy. Tu moja osobista uwaga na temat analiz: zajmują się nimi zazwyczaj ludzie, którzy dopiero co skończyli studia. I tak być musi, ponieważ analitykiem, co może wydawać się dziwne, nikt z reguły nie chce zostać. Czemu? Zamiast odpowiedzi proszę sobie wybrać pierwszego lepszego anala i sprawdzić przewidywalność jego prognoz. Wypada to zazwyczaj niezwykle mizernie. Oczywiście są wyjątki, ale te wyjątki szybko same zaczynają się zajmować inwestowaniem, bo giełda uczy, że:

  1. Jeśli masz wiedzę, najpierw wykorzystaj ją sam;
  2. Jeśli masz się wiedzą podzielić, nie rób tego za darmo;
  3. Jeśli nie zajmujesz się tym zawodowo, NIGDY nie zalecaj kupowania albo sprzedawania papierów, ani sam nie kieruj się czyimkolwiek wskazaniem.

Rynek giełdowy to przede wszystkim emocje, a nie fundamenty. Jedna z podstawowych teorii głosi: kupuj pogłoski, sprzedawaj fakty. Dla tego właśnie, ku rozczarowaniu wielu inwestorów, kurs spółki czy waluty nie rośnie od momentu kiedy cele, które mu/jej przedkładano zostały zrealizowane. Często się zdarza, że jest dokładnie odwrotnie. Wybór w warunkach niepewności to najtrudniejsze zadanie i dotyczy nie tylko GPW, ale szeregu ważnych życiowych kwestii. Co ciekawe, jest niewiele dziedzin życia, w których tak łatwo ulegamy autorytetom, jak właśnie w obszarze finansów. Ciągle nie mogę zapomnieć jak w jednym z banków, w których mam rachunek, lokalnym guru oszczędzających została pani, bodajże, Marysia. Wciskała swoim klientom wszystko, co polecili jej szefowie sprzedaży, chociaż trzeba przyznać, że pokładała niezmąconą wiarę w to, co jej mówiono. Raz zapragnąłem się wypowiedzieć w „temacie”, ponieważ pani Marysia jechała po takiej bandzie, że nie mogłem się powstrzymać, a emerytka, z którą rozmawiała szykowała się właśnie do zainwestowania życiowego dorobku wspartego podżyrowanym kredycikiem. Efekt zerowy. Emerytka zrobiła mi wykład o przerywaniu profesjonalistom, a profesjonalistka Marysia zwróciła uwagę, że jej tu do zupy pluję, a ona do mnie z sercem na dłoni. Pouczające.

Podobni do pani Marysi animatorzy inwestycyjni już wieszczą, że rynek się uspokoił, a co oddał w cenach, da się teraz zarobić. Moim zdaniem to bardzo błędne założenie. Rynek przeżył szok, ale ten szok był bardzo dochodowy dla tych, którzy obstawiali taką opcję. Mieli do tego powody. Zakładałem podobny scenariusz. Choćby tykająca bomba związana z przegłosowaniem zwiększenia amerykańskiego długu mogła stać się katalizatorem tąpnięcia na rynkach, choć te posypały się już po tej informacji, a nie przed nią co de facto oznacza, że stało się właśnie to, co obstawiał rynek, czyli Ameryka wyżebrała sobie kolejną dawkę życia na kredyt, ale przy okazji stało się jasne, że to już podzwonne dla finansowego hegemona.

Dodajmy, niezwykle potrzebnego hegemona, który począwszy od wybuchu II Wojny Światowej stał się jednym wielkim integratorem świata finansów czy też raczej finansów świata. Zasady ekonomicznego bytu państw określone w Bretton Woods wytrzymały spore konflikty lokalne, kilka poważnych społeczno-ekonomicznych zadym z zimną wojną z ZSRR na czele. Warto sobie przypomnieć, że kapitalistyczne banki i państwa finansowały również kraje soviet bloku, o czym lubi się zapominać. Finansowały je w myśl zasady stworzonej w USA i latami sprawdzającej się doskonale: zadłuż się u nas i kup od nas produkty. Tyle, że ów wyśmienity mechanizm popsuł się w trakcie wojny wietnamskiej – jedynej dużej inwestycji bez natychmiastowego zwrotu w ówczesnej historii USA. Zamiast interesu powstało zadłużenie, które ojczyzna wolności spłaciła w najbardziej toporny sposób: drukując papierowe pieniądze bez pokrycia dzięki  uwolnieniu dolara z okowów złotego parytetu.

Richard Nixon, który dla mnie jest jednym z największych prezydentów USA zrozumiał, że jedyny sposób wyjścia z tarapatów, to znaleźć sposób na taniego dostawcę amerykańskiego dobrobytu. To dzięki jego polityce rozpoczęto budowę Chin jako zaplecza przemysłowego Ameryki. Mechanizm był prosty: nowy dług służy wspieraniu inwestycji w Chinach, a Chiny kupują ów dług jako swoją długoterminową inwestycję. I właśnie dlatego Chiny są dzisiaj największym wierzycielem USA a światowej gospodarce najlepiej by zrobiła… fuzja tych dwóch krajów – jakby się to ładnie ekonomicznie ujęło, a w praktyce – podbój jednego przez drugi. Byłoby oczywiście milej, gdyby USA podbiły Chiny, ale na to szans niestety nie ma. Niestety, bo stabilności świata zrobiłoby to lepiej niż obecne sejmikowanie, ale USA na taką imprezę po prostu nie stać. Byłoby inaczej, gdyby nie porażka w Iraku planowana jako świetna surowcowa inwestycja.

Kiedy sztabowcy zasiadali do akcji Irak, w odległej Brazylii prezydentem został niejaki Luiz Inacia Lula da Silva, czyli po prostu Lula. Pan prezydent – robotnik i działacz związkowy, obejmował stery w jednym z najbardziej zadłużonych krajów świata, gdzie na dodatek pojawiła się stagflacja. Wygrał, ponieważ powszechnie uważano, że Brazylii już nic nie jest w stanie zaszkodzić więc może oszołom  coś pomoże. Okazuje się dzisiaj, że Brazylia jako jeden z niewielu krajów zadłużenie spłaciła i bryluje na salonach jako kraj o rekordowym wzroście. Ba, darowała nawet własne należności niektórym krajom, choćby Mozambikowi  (450 mln USD). Ów „brazylijski cud” był możliwy dzięki dwóm czynnikom: roztropnej polityce pobudzania rynku wewnętrznego i odkryciom surowców. Dzisiejsza Brazylia ma 75% energii ze źródeł odnawialnych, a zasoby ropy szacuje się na tyle wysoko, że Brazylijczycy powołali fundusz emerytalny na wzór norweski, który ma im zapewnić przyszłe emerytury. Ramsfeld wiedział co robi, atakując Irak. Planowano szybkie opanowanie kraju, demokratyczne przemiany i finansowanie tych przemian za pomocą długu zaciągniętego w USA i spłacanego w taniej ropie, względnie w koncesjach wydobywczych. Dzisiaj nie byłoby gigantycznego nabitego wojną długu, a rajd surowcowy budżetowi USA pomógłby nie mniej niż Brazylii. Ale stało się inaczej.

4 komentarze

Polowanie na łosie

Czyli o tym, że rozpoczęło się odliczanie, łosie muszą bardzo pilnować swojego poroża a propozycje doradców inwestycyjnych należy analizować wyjątkowo starannie.

Choć sezon ogórkowy w tym roku Polanda nie oddaje się urokom kanikuły. A już na pewno, nie dotyczy to rynku finansowego. Gdzie się nie ruszyć albo oferty które zaraz się pojawią albo informacje o kolejnych właśnie przygotowywanych. Kto żyw zasuwa na ranek w przekonaniu, że uda mu się jeszcze załapać na chętnych do inwestowania  equity. No właśnie equity.  Przeciętny czytelnik prasy nie dostrzega tej bynajmniej nie subtelnej różnicy pomiędzy długiem a kapitałem inwestorskim. Co więcej, w wielu przypadkach tłumaczy się, że koszty pozyskania kapitału są niejednokrotnie wyższe niż koszty długu. I tak jest w istocie tyle, dług trzeba zwrócić kapitału nie. To szczególnie ważne w recesji kiedy ogranicza się dostęp do kapitału. Polityka wyciskania kasy z przedsiębiorców skutecznie podcina korzenie biznesom a realizowana doktrynalnie generuje olbrzymie ryzyko dla firmy. Ponadto, oprocentowanie długu może wzrosnąć kapitał pozyskany z rynku kosztuje raz. Ostatnie półtora roku to prawdziwy wysyp zainteresowania instrumentami dłużnymi które skutecznie dostarczyły finansowania tam gdzie nie mogły lub nie chciały działać banki. Jaki będzie rezultat? Przekonamy się już niebawem bo obligacyjna hossa rozpoczęła się w 2010 roku.

Rynek inwestycyjny podobnie jak kania dżdżu łaknie pieniędzy. A te, jak widać powoli odpływają z naszego kontynentu. I nie jest to problem wyłącznie Polandy. Cała UE staje się coraz mniej atrakcyjna w inwestowaniu a krajom słabszym przy wszelkiej maści perturbacjach dostaje się w dwójnasób. Rozpoczęło się już systemowe skracanie portfeli, tyle że teraz nie chodzi już o dużych graczy które własne portfele pozamykali kilka miesięcy temu. Teraz skraca się portfele klientów usłużnie przedstawiając im „zweryfikowane” i „ostrożne” oczekiwania co do przyszłości. Można by się przez chwilę zastanowić co spowodowało, że rekomendacje jeszcze rok temu optymistyczne nagle już tak optymistyczne nie są. Można by, ale nie ma to sensu ponieważ rekomendacje inwestycyjne nie są niczym innym jak marketingiem i takimi samymi prawami się rządzą. Konia z rzędem temu kto uzasadni dla czego raz w tej samej branży P/E = 10 jest dobre, raz za wysokie a kiedy indziej bardzo atrakcyjne. Na przestrzeni czasu za zmiany oceny tej samej wielkości odpowiedzialny jest zawsze ten sam element SENTYMENT RYNKU. Owo magiczne określenie tłumaczy zazwyczaj wszystko. W rozmowach nie używa się wielopiętowych analiz rynku czy branży. Ot jest zły sentyment i tyle.

Czy zatem nadchodzi wielka recesja? Nie nadchodzi. W zasadzie cały czas trwa, tyle, że za drukowane zobowiązania Departamentu Skarbu USA usiłowano utrzymać w ruchu niezbędną machinerię finansową współczesnego świata. I uważam, że ten proces się w zasadzie powiódł. W 2008 żadne państwo nie było przygotowane na nagły szok systemowy. Od 3 lat można się było do niego przygotowywać. Jedni dali sobie radę lepiej inni gorzej. Wytworzono jednak mechanizmy polityczne do amortyzacji upadków, akceptacji euro secesji, przygotowano społeczeństwa na koniec ery wysokiej konsumpcji a wreszcie  zdano sobie dokładnie sprawę z tego, że okres rozwoju finansowanego wyłącznie długiem państwowym zakończył się bezpowrotnie. Warto zwrócić uwagę, że w obecnym modelu świat funkcjonuje już od 1945 roku a z recesji końca lat 80tych wybiła go gigantyczna zmiana popytu jaką było otwarcie rynków w dawnym soviet bloku, co podtrzymało rozwój na kolejnych 20 lat. To bezprecedensowy rekord w historii cywilizacji.

Nie spodziewam się jednak apokalipsy. Moim zdaniem nie dojdzie również do ostrego tąpnięcia podobnego do 2008 roku. Po prostu zaczynamy się zsuwać po równi pochyłej. Trudno mi oceniać cele inwestycyjne w skali świata ale już sama Europa jest mało sexy więc Polanda jest sexy proporcjonalnie mniej. Oczywiście zawsze będą jacyś inwestorzy zagraniczni. W Rumunii, ba nawet w Mołdawii są również i też mają swoje inwestycyjne scenariusze. Nie będzie jednak masowego pieniądza a bez niego nie ma płynności. Bez płynności ceny nie rosną. Brak płynności to dryf. I w takim położeniu zwanym zgrabnie trendem bocznym nasza giełda niebawem się znajdzie. Nie oznacza to, że nic nie urośnie. Coś tam czasem urośnie ale żniwa dotyczyć będą wytrawnych inwestorów i spekulantów. Dla łosi nie będzie tu już miejsca tym bardziej, że łosie po batach zebranych w 2008 roku postawiły na tezauryzację w bankach. Analitycy z optymizmem wpatrują się w owych Łosi oszczędności które pęcznieją sobie z miesiąca na miesiąc zbliżając się do imponującej kwoty 450 mld PLN. I tu jedna uwaga: jeśli depozyty rosną od dawna, a sytuacja gospodarcza była lepsza niż dzisiaj co miało by skłonić Łosi do przeniesienia części oszczędności na rynek kapitałowy? Opracowania analityków?

Otóż w moim przekonaniu, owe zasoby gotówkowe trafią na rynek konsumpcyjny a nie inwestycyjny czyli powtórzymy dokładnie to co działo się w latach 2001 do 2005 tyle, że nie trafi nam się kolejne wejście do UE. Rosnące oprocentowanie skutecznie zatrzyma środki w bankach tak długo aż ich dysponentom nie spodoba się ich ponowne inwestowanie albo okoliczności nie zmuszą do ich użycia. Tym samym nie należy spodziewać się sytuacji gdy w zbiorowym amoku będą się ładowali  w produkty o których dzisiaj, ich dawni bankowo – funduszowi oferenci wolą nie pamiętać.

I jak to już wcześniej miało miejsce uratuje nas silny popyt krajowy i cenna u rodaków chęć do wydawania pieniędzy tyle, że przez najbliższych parę lat mocno przytemperowana. Złotówka nam się jeszcze zdewaluuje choćby w efekcie wycofywania kapitałów tu zależność jest przecież automatyczna. Gospodarce zrobi to lepiej długowi publicznemu gorzej ale nasze sprytne państwo sobie jakoś z tym poradzi. Technika dostarczenia kasy do LOT jest ciekawym wskaźnikiem. Nie ma tu odrobiny finezji z czasów FOZZ ale widać, że lęk przed Brukselą wyraźnie osłabł bo nie ma chyba nikt wątpliwości, że tamtejsze czynniki zauważą ten toporny manewr. Zauważą, pogrożą palcem i nic nie zrobią. Może szkoda, że nasza prezydencja zaczyna się akordem który nieco przypomina włamanie do samochodu po radio ale w sumie nie ma to i tak większego znaczenia. Przewodzimy przecież w czasach kiedy problemy zaczynają się od poważniejszych cyfr. Ktoś już pewnie analizuje pomysły na obsługę długu w warunkach dewaluacyjnych albo szykuje się do podsunięcia dobrego pomysłu we właściwym momencie politycznym.

Prezydencja zaczyna bardzo ciekawy okres w historii Polandy. Od bardzo dawna tak wiele u nas od nas samych  nie zależało. I od bardzo dawna tak wiele nie było do stracenia.

5 komentarzy

Co nie zabije to wzmocni.

Czyli o tym, że gospodarka hamuje, kierowcy nie ma albo jest pijany, a pasażerowie na własną rękę muszą kombinować jak wyjść z tego cało.

Kampania wyborcza coraz bardziej wypełnia horyzont, debata publiczna koncentruje się coraz bardziej na tym kogo upoluje PO i kto do upolowania jeszcze pozostaje. Media prześcigają się w informowaniu na kogo się obraził, kogo lubi i kogo poprze Premier, temperatury za oknem coraz bardziej wprowadzają w wakacyjny nastrój, słowem okoliczności przyrody zupełnie zniechęcają do krytycznej oceny rzeczywistości. W polityce trwa już wielkie zwieranie szeregów tym samym takimi duperelami jak gospodarka nie ma się co przejmować tym bardziej, że bezpośrednia jakość politycznego życia ze stanem gospodarki przecież związana nie jest. O kilkunastu lat towarzyszą nam programy „taniego państwa” w różnych mutacjach, ale ich jedynym efektem jest ….. nieustający wzrost kosztów administrowania państwem. Co ciekawe, dość powszechnie uważa się, że etatyzm w kwitł w czasach PRL. I faktycznie tak było tyle, że prywatyzowana gospodarka poprzez bolesne zwolnienia dostosowała się od realiów rynkowych. Służby publiczne nie. Od 1990 roku puchły i puchną konsekwentnie nadal.   Dzisiaj we wszelkich formach administracji ( rządowej, samorządowej innej publicznej ) znajduje zatrudnienie 750 tysięcy osób. Pod dodaniu wszelkiej maści organizacji wokół budżetowych a wprost przez budżet nie opłacanych przekraczamy 1 mln. Jeśli odniesiemy tą cyfrę do ogółu populacji wygląda może i znośnie. Ale czynnych zawodowo jest w naszym kraju wyłącznie 16 mln ludzi! Tym samym co 16ty z pobierających wynagrodzenie aktywnie pracuje nad poprawą naszego życia w naszym tanim państwie.

Biurokratyzację walnie wspiera system dystrybucji korzyści płynących z UE. Kiedy występując po raz pierwszy o dopłaty bezpośrednie ( jestem rolnikiem ) udałem się po wniosek do nowo stworzonego w tym właśnie celu urzędu. Podówczas, podobnie jak inni petenci dowiedziałem się niewiele, ale mogłem się zapoznać z przekrojem ówczesnej podwarszawskiej mody prezentowanej przez chłopców i dziewczęta za pewne dobranych w drodze drobiazgowego konkursu. W przypadku ówczesnej Pani kierownik jednym z punków oceny były na pewno tipsy które podobnie jak cała reszta zrobiły na mnie wtedy spore wrażenie. Ale musze uczciwie dodać, że już dwa lata później, ów personel bardzo merytorycznie udzielił mi pomocy w trakcie przenoszenia do nowego, właściwego mi terytorialnie ośrodka. Inna sprawa, że ciekaw jestem bardzo ile w trakcie tych 7 lat pojawiło się nowych etatów.
A w tle mamy hamującą gospodarkę. Maj stanowił moim zdaniem przykre preludium do faktycznego spowolnienia konsumpcji które powszechniej poczujemy za pewne  jesienią. Powód jest stary jak gospodarka. Na rynku zaczyna brakować pieniądza, podstawowego paliwa w krwiobiegu. Ratunkiem dla takich krajów jak nasz jest popyt wewnętrzny który pozwalał jak do tej pory skutecznie stabilizować recesyjne procesy. Pozwalał, ponieważ historyczne zadłużenie gospodarstw domowych było znacznie niższe niż ich zachodnich odpowiedników. I nadal jest niższe, choć relacja nie jest już taka jak choćby w 2006 roku. Okazać się może, że spora część nieruchomościowego boomu zaległa na hipotekach Kowalskich. I nawet jeśli przyjmiemy, że owi Kowalscy maja, lub mieli by zdolność kredytową do dalszego zadłużania to już się nie zadłużą na skutek zgodnej polityki państwa i banków w tym zakresie. Tego problemu już się nie da bagatelizować, ponieważ w stanie para „upadłości” znajduje się ca 2mln osób czyli dokładnie dwa razy  tyle co w 2008 roku. Tym samym z gorliwości rodaków do życia na kredyt, w najbliższej przyszłości rynek raczej nie skorzysta.

Cóż pozostaje? Jedyny makroekonomiczny czynnik który skuteczne pobudza gospodarki takie jak nasza. W powszechnej opinii analityków, w 2008 to właśnie dewaluacja złotówki o prawie 20% Euro pozwoliła osłabić uderzenie kryzysu. Czy będzie postępować dalej?  Jeśli dojdzie do bankructwa Grecji złoty ulegnie presji a jego wyprzedaż może zaprowadzić w rejony o których dzisiaj mało kto odważy się myśleć. Inna sprawa, że im głębiej sięgnie tym bardziej atrakcyjna stanie się nasza gospodarka choć koszty tej „atrakcyjności” poniesie jak zwykle społeczeństwo. Tak czy inaczej dla rodzimego rynku wytwórczego nie ma nic równie zbawiennego jak „rynkowo – przymusowa” koncentracja popytu na lokalnych produktach. Słaby złoty to marny import i atrakcyjny export w tym kilkakrotnie już opisywany eksport samej pracy która automatycznie staje się tańsza.

Osobiście spodziewam się dewaluacji również bez upadłości Grecji i to nie w efekcie celowych działań rządu ( nikt tam nie będzie chciał przekroczyć 50% zadłużenia PKB a renominacja długu na pewno by do tego doprowadziła ) ale wyprzedaży walut z naszej gospodarczej okolicy. Może się oczywiście okazać, że RPP podkręci stopami atrakcyjność polskiego długu ale to miecz obosieczny i gospodarka odczuje go na pewno. Drogi kredyt i mocny złoty to stan który pamiętam doskonale z lat 2001 2003.

Ale czy to koniec świata? Oczywiście, że nie bo jak zawsze w każdej sytuacji znajdują się branże które mają się lepiej niż inne. Koniunktura gospodarcza to sinusoida, tak było jest i będzie. Im kryzys będzie większy tym bardziej zmienią się nasze przyzwyczajenia. Jakie? Na przykład zrezygnujemy z samochodów w centrach miast korzystając z transportu publicznego. Potanieją mieszkania i domy na peryferiach, zdrożeją wszędzie tam gdzie można korzystać z dogodnego transportu a podróż zabiera jak najmniej czasu. Zawęzimy oczekiwania żywieniowe, producenci wydłużą serie nie podnosząc cen. Przyłożymy się znacznie bardziej do recyclingu i kosztów zużycia energii ponieważ to wydatki które zaraz po kosztach wyżywienia najbardziej dotykają większość budżetów domowych. Przekonamy się do kupowania większości artykułów w sieci a odbierać je będziemy z regionalnych centrów dystrybucji na osiedlach. Odkryjemy na masową skalę agroturystykę jako tańszą alternatywę od zagranicznych, drożejących ( dewaluacja złotówki ) wyjazdów. I pewnie tylko lody Coral będą się sprzedawać jak zwykle bo nieustająco dobra passa tej marki to już chyba temat na jakiś naukowy operat.

Jeśli tylko świat zachodni nie popełni finansowego harakiri jakoś przebidujemy zły 2012 i fatalny 2013. A potem będzie już lepiej a zgodnie z moją teorią dziesięciolatek w 2017 będzie po prostu super. Trzeba tylko dociągnąć. A Polak potrafi.

1 Comment

Sex, kłamstwa i video

Czyli o tym, że namiętność może pogrążyć każdego, cel uświęca środki a globalna gospodarka i globalne finanse to już niedługo mogą być bardzo różne pojęcia.

 
Dominique Strauss-Kahn składa właśnie na ołtarzu politycznej poprawności swoją doskonale rozwijającą się karierę. Teoretycznie wszystko jest cacy. Chutliwy staruch, do tego jeszcze hulaka i to na publicznej posadzie, zostaje błyskotliwe ujęty  dzięki niezwykle sprawnej akcji miłujących porządek i demokrację amerykańskich funkcjonariuszy. Cóż, nie zastanawia nas w tej historii, że decyzja o zatrzymaniu musiała zapaść w tempie iście ekspresowym tempie. No, ale wiadomo, że w USA ręka sprawiedliwości dosięga szybko, a doniesienia o gwałcie są zapewne traktowane priorytetowo. Tempo w jakim bardzo ważny europejski polityk z wielkimi szansami na wybór na stanowisko prezydenta Francji wiosną 2012 pożegnał się ze swoim stanowiskiem nie pozostawia wątpliwości: całe zajście dokładnie nagrano i odpowiednie służby owo nagranie w kilku ujęciach mają już gotowe do publikacji. W zasadzie nikogo nie zainteresował fakt, że DSK (tak się go nazywa we Francji) aresztowano w chwili, gdy wybierał się do Europy w pewnym drażliwym celu. W poniedziałek miał się bowiem spotkać z Angelą Merkel i przekonać ją do poparcia dalszego finansowania bankrutów. Zależność: DSK = finansowanie Irlandii, Portugalii i Grecji, media oczywiście zauważyły. Wszelkie obawy odparli śmiało funkcjonariusze MFW. Fundusz to dobrze naoliwiona maszyna i na jej decyzje takie duperele jak zapuszkowanie głównodowodzącego nie maja wpływu. Czyżby? Swego czasu wystarczyło tylko aresztować online prezesa Orlenu i jego amerykańskim akolitom natychmiast siadła chęć do udzielania poparcia. Nikogo potem ciąg dalszy tej historii nie interesował. Tu pewnie będzie podobnie. 

Temat molestowania nośny, DSK podobno niewinny, ale warto by się zastanowić skąd ta cała historia. Otóż, nasz niedoszły prezydent Francji dał się w 2010 roku poznać jako wieszcz „wojen walutowych”. Namiętnie wskazywał, że dotowanie pożyczkami jest lepsze niż secesja, bo powrót do walut narodowych niechybnie doprowadzi do celowych praktyk dewaluacyjnych. Od samodzielnej polityki walutowej do lekceważenia władzy MFW i UE tylko jeden krok, zatem krucjata DSK była bardziej niż uzasadniona. Historia Unii to w zasadzie historia relacji Francji i Niemiec, a zabiegi Francji o likwidację DM to materiał na kilka filmów. Marka nigdy by nie wyparowała, gdyby nie chęć zjednoczenia Niemiec. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że nikt nigdy w historii nie zapłacił za zjednoczenie kraju takich pieniędzy. A właściwe zapędziłem się. Wszak to tylko pieniądze. Lepiej płacić niż ginąć w okopie.

Ale co do tego wszystkiego ma Strauss-Kahn? Całkiem sporo. Niby w polityce wszyscy się znają, ale DSK na swoja pozycję pracował długo i wytrwale, toteż nie brakuje mu osobistych relacji wśród osób najbardziej wpływowych w Europie. Aszkenazyjskie urodzenie zapewniło mocne relacje, ale jak widać przed umiejętnie dobranym zarzutem już nie zdołało ochronić. Chwała politycznej poprawności. Gdyby Dreyfuss romansował nie byłoby jego sprawy. Ot, zmiana norm społecznych. Dzisiaj sex oralny kompromituje bardziej niż domniemanie szpiegostwa. Gdyby w MFW przepchał kolejne finansowanie mogłoby się okazać, że po pierwsze: to nie ostatnia inicjatywa tego typu, po drugie: USA musiałyby również sięgnąć do kieszeni. A na to nie mają ochoty, bo może się za chwilę okazać, że Cesarstwo Narodu Amerykańskiego za chwilę samo będzie potrzebowało każdej pomocy jakiej tylko można udzielić. Było nie było, obniżenie ratingu strażnika systemu skłania do myślenia każdego, kto zajmuje się finansami. Trudno zakładać, że funkcjonariusze w Departamencie Skarbu nie układają sobie planów awaryjnych.

Nie spodziewam się oczywiście, że wpływowego polityka europejskiego można ot tak sobie aresztować i to jeszcze na pokładzie samolotu Air France. Niby to nie terytorium ambasady, ale warto wiedzieć, że, po zamknięciu drzwi, statek powietrzny rządzi się prawem kraju, w którym został zarejestrowany. Oznacza to, ni miej ni więcej, tylko tyle, że Pałac Elizejski akcji, jeśli nie zainspirował, to przynajmniej aktywnie sekundował. Powodów miałby aż nadto: Sarkozy w sondażach nie miał szans z DSK, który na dodatek nie popierał awantury w Libii, w którą tak efektywnie zaangażował się obecny prezydent Francji. Może się oczywiście okazać, że była to gra warta grzechu, gdyby rezerwy złota zgromadzone przez Kadafiego znalazły cichą przystań w skarbcu Banku Francji. Ot, tak: dla zapewnienia im bezpieczeństwa.

Ale na razie sondaże były nieubłagane: francuski wyborca „Sarko” za odbudowę imperialnej Francji nie pokochał i gdyby nie obyczajowy skandalik rezultat wyborczy byłby zapewne przesądzony. Ale dzięki tej cudownej koincydencji, Sarkozy może spać dość spokojnie. Kolejny konkurent do tronu Francji już takiego poparcia jak DSK nie ma.

Kogo by nie wybrano na fotel dyrektora zarządzającego MFW okres supremacji europejskiej powoli dobiega końca. Wprawdzie USA i UE mają nadal przewagę we władzach Funduszu, ale to już nie to, co kiedyś. Chiny i ich klienci rosną w siłę. A jeśli faktycznie pojawi się na poważnie pomysł powrotu do zasobów walutowych, może być naprawdę różnie. Kończy się amerykańska hegemonia na świecie, a wraz z nią, wyczerpywać się będzie formuła agend, które tej roli USA towarzyszyły. Nie da się bowiem pogodzić ratowania własnego, opartego głównie na usługach, kraju z rozgrywaniem światowego interesu mocarstwowego. Przykładów historia dostarcza aż nadto.

Wypadałoby się zastanowić nad tym, jak działać w niedalekiej przyszłości, gdy autorytet UE siądzie, a na sięganie do brukselskiej sakiewki nie będzie szans. A stanie się to niebawem. Ponadto, niezwłocznie po EURO 2012 dopadnie nas kryzys inwestycji infrastrukturalnych napędzanych do tej pory dotacjami UE. Już dzisiaj wiadomo, że państwo wielu inwestycji nie przeprowadzi, mimo że są mniej lub bardziej istotne z punktu widzenia EURO. Jaki będzie powód, aby kontynuować je po tej imprezie?

Mówiąc o „wojnach walutowych” DSK miał pewnie na myśli również taki kraj jak Polanda. Było nie było, mamy jeszcze trochę przemysłu, a przy obecnym kursie odżywają nawet tak mało finezyjne  dziedziny jak przerób uszlachetniający. Dzięki temu te szwalnie, którym jeszcze udało się przetrwać robią dzisiaj znacznie lepszy biznes niż w latach 2006-2008. Dzieje się tak wyłącznie dzięki dewaluacji złotego (dodajmy dewaluacji hamowanej interwencjami NBP). To oczywiście nie dziwi, bo zazwyczaj jest to jeden z najważniejszych problemów zadłużonego walutowo państwa: dewaluacja powiększa dług, który należy spłacić. Osobiście uważam, że lepiej spłacać większe długi w pieniądzu, który się kontroluje niż w takim, gdzie dostało się tylko prawo emisji i to na dodatek bardzo ograniczone. Nie zdziwię się jeśli EURO/PLN wróci w okolice 4,75, a CHF – masowo przerażający kredytobiorców hipotecznych – może się wspiąć nawet do 3,75 (oby nie wyżej…) Nie zmieni to faktu, że oprocentowanie CHF będzie nadal znacząco niższe. W Polandzie mix polityki monetarnej i zapotrzebowanie na pożyczki z zagranicy będzie windować stopy do poziomu, w którym różnica w oprocentowaniu skutecznie wyrówna nieruchomościowe raty.

Obecna sytuacja gospodarcza to jedynie preludium do wydarzeń, których świadkami będziemy już niedługo. Państwo powinno się do nich szykować i to teraz – kiedy ma jeszcze jakieś pole do manewru. Przypadek Łotwy dowodzi, że da się utrzymać przy władzy również wtedy, gdy podejmuje się ostre niepopularne decyzje. Da się, jeśli przyniosą oczekiwane efekty.

Ale na takie eksperymenty obecna ekipa nie ma najmniejszej ochoty. Ponadto od 2004 roku polityka gospodarcza Polandy jest w całości i bezkrytycznie podporządkowana oczekiwaniom UE. To mnie oczywiście nie dziwi, ale racja stanu wymagać powinna zawsze badania alternatyw, w tym alternatywnych planów gospodarczych. Nie wiem czym dzisiaj zajmują się urzędy planowania. Wiem, że w mieście Warszawa jeżdżę wyłącznie po drogach zaprojektowanych w czasach PRL. Mam nadzieje, że myśl państwowotwórcza sięga dalej. Jeśli nie, kryzys może być bardzo bolesny. W zaistniałej sytuacji gospodarczo-politycznej potrzeba jest nam znacznie więcej niż spontanicznej działalności gospodarczej. W Polandzie nie istnieje praktycznie szkolnictwo zawodowe, a konstruktorzy odzieży, kierowcy automatów szklarskich czy technolodzy dożywają swoich dni do emerytury.

Jeśli Państwo nie uświadomi sobie przykrego faktu, że na UE liczyć już raczej nie można będzie niedobrze. Zamiast dumania o tym, kiedy wprowadzić Euro, należałoby raczej opracować plany pobudzania tych dziedzin, w których możemy być atrakcyjni jako producenci lub przetwórcy. Jest nad czy myśleć…. Ale pewnie będzie jak zwykle.

Miałeś, chamie, złoty róg…

9 komentarzy

Polski syndrom

Czyli o tym jak się ma Świątynia do idei, którą ma symbolizować, kto skorzystał a kto stracił na rozbiorach oraz o tym, że lud potrafi się upomnieć o sprawiedliwość.

W Wielką Sobotę wybrałem się wraz z rodziną ze święconką. W tym roku tradycyjne miejsce świeceń przegrało ze Świątynią Opatrzności Bożej jako że w tej właśnie okolicy świeżo ulokowała się część familii. Tym samym budynek widywany z perspektywy Alei Wilanowskiej zbadałem z bliska. Obiekt jest rzecz jasna nadal w budowie i wygląda na to, że proces ten potrwa jeszcze dość długo, a z pewnych względów  należałoby wypatrywać jak najrychlejszego owej budowy zakończenia. Czemu? Idea budowy świątyni sięga I Rzeczypospolitej, kiedy to Sejm w podzięce za Konstytucję 3 Maja zobowiązał się do erekcji i finansowania ze środków państwowych świątyni, która upamiętni owo historyczne wydarzenie jakim było uchwalenie konstytucji. I faktycznie, Król Stanisław August wskazał pole, znajdujące się dobrach koronnych, na którym z wielką pompą 3 maja 1792 wmurowano kamień węgielny. Budowę przerwano już po kilku miesiącach, jako że w granicach pojawili się zaborcy, gorliwie wsparci przez targowiczan. II rozbiór Polski skutecznie uniemożliwił dalsze celebrowanie „opatrznościowej” ustawy sejmowej. Niby wszyscy wiemy co było dalej. Niby, bo nie zwracamy uwagi na jeden niezwykle ważny element: gospodarkę. A tej przegrana wojna z Rosją z 1792 roku zadała niemały cios. Zachodnie sfery finansowe uznały po prostu, że Polska się niebawem skończy i… wstrzymały refinansowanie warszawskich banków! Skąd ta wiedza zachodnich bankierów? Dwór Katarzyny II planował całkowity rozbiór Polski  i poszukiwał do tego jedynie pretekstu. Na arenie gospodarczej spowodowało to de facto „upadłość Polski”, a nikt siłą rzeczy nie pospieszył ze stabilizacyjnym kredytem. W efekcie upadło kilka ważnych banków, w tym najważniejszy należący do Piotra Fergussona Teppera. Ten obrotny gentelman zgromadził majątek równy najzamożniejszym polskim rodom, a sam Stanisław August Poniatowski był mu winien ponad 10 mln ówczesnych złotych polskich, które król zużył na wyekwipowanie armii. W ówczesnym systemie politycznym Tepper pełnił poważną rolę. Otóż między innymi zajmował się wypłacaniem pensji (dzisiaj powiedziałoby się: łapówek) politykom, znajdującym się na utrzymaniu Rosji i Prus.  Jak sobie łatwo wyobrazić obniżenie ratingu Polski uderzyło we wszystkich. Szczęsny Potocki – jeden z przywódców Targowicy, był gotów sprzedać wszystkie swe wielkie majątki w zamian za sumę dwuletnich intrat, byleby ta suma została mu wypłacona natychmiast. Dla porównania majątek Teppera przed wojną 1792 roku był szacowany nawet na 70 mln złotych; Czartoryskich (familii słynącej z dobrze prowadzonej działalności gospodarczej) – na 100 mln, przy czym roczne przychody w gotowiźnie przekraczały 6 mln złotych. Cyfr tych dostarcza nie byle kto, bo Leon Dembowski – zaufany współpracownik Czartoryskich, a w trakcie Powstania Listopadowego – minister skarbu, więc osoba w realiach zorientowana. Ówczesną sytuację możnaby przedstawić następująco: system finansowy utracił płynność. W krótkim czasie wywołało to ostry kryzys, a inflacja dobiła rynek żywności. W takiej sytuacji do wybuchu prędzej czy później musiało dojść. Ale bunt narastał powoli. W 1794 nakazano ograniczenie armii, a rozformowanym żołnierzom – wcielenie do zaborczych armii. Skutkiem była Insurekcja Kościuszkowska i III – ostateczny, bo nie ostatni, rozbiór Polski. W efekcie wspomnianego załamania systemu bankowego oraz jego dalszych skutków zdewaluowano zaplecze kapitałowe polskich posiadaczy. To mniej więcej taki sam proces, jaki może nam się w tej chwili przytrafić. Bo przecież nasze aktywa są wyłącznie tyle warte na ile jest wymienialna nasza waluta.

No, ale miało być o Świątyni Opatrzności. Idea wróciła wraz z odzyskaniem niepodległości, a Sejm w 1921 r. postanowił kontynuować śluby i świątynię własnym sumptem wystawić. Ale tu rzecz ciekawa, mozolono się niezwykle z wyborem lokalizacji i projektu. Pierwszy konkurs ogłoszono w 1929 roku i w 1930 r. rozstrzygnięto (albo raczej wręcz przeciwnie), bo ostatecznie wybrano 3 równoważne projekty zaciekle krytykowane przez różne środowiska. Inicjatywa nabrała tempa dopiero po śmierci Marszałka Piłsudskiego, kiedy to postanowiono połączyć przyjemne z pożytecznym, tj. stworzyć dzielnicę Marszałka na Rakowcu, poprowadzić wspaniałą aleję jego imienia i u jej szczytu posadowić imponującą budowlę Świątyni. Finalnie do tego celu wybrano projekt Bohdana Pniewskiego, którego Warszawiacy znają z takich budowli, jak jego własna willa niedaleko Frascati, budynek NBP czy zrealizowany już po wojnie Dom Chłopa. I jak już wybrano ostateczny projekt i lokalizację, prace ruszyły, ale… była to wiosna 1939 r., więc nie zdołano wiele wybudować.

Jak sobie łatwo wyobrazić po 1945 roku idea celebracji Konstytucji 3 Maja nie była specjalnie popularna. Nawiasem mówiąc zawsze mnie zaskakiwało jak wschodnie imperium wrażliwe jest na punkcie swej ciągłości. Teoretycznie Konstytucję 3 Maja powinno się traktować jako rewolucyjny powiew bliski sercom tych, którzy poprowadzili lud do wielikoj oktriabskoj. Ale najwyraźniej każdy akt niezależności wobec wschodniego suwerena traktowany był jako politycznie niewygodny, a zatem niegodzien upamiętniania. Skądinąd w politbiurze rozumowano słusznie, skoro właśnie 3 maja stał się w latach 80-tych dyżurną datą organizowania patriotycznych demonstracji.  Mimo tych trudności, Kardynał Wyszyński (autor triady Polak = Katolik = Patriota) zdołał doprowadzić do wybudowania kościoła na Rakowcu właśnie, który był pierwszym po wojnie wybudowanym legalnie nowym kościołem w Warszawie. W 1979 roku w trakcie wizyty Jana Pawła II oświadczył, ze dzieło rozpoczęte przez Sejm Czteroletni zostało zrealizowane.

I tak by pewnie pozostało, ale Prymas Glemp był nieco innego zdania. W 1991 roku w rocznice 200-lecia Konstytucji 3 Maja, Senat RP ponownie nałożył na państwo obowiązek wybudowania Świątyni upamiętniającej to wydarzenie. Należy domniemywać, że polityczne prądy wiejące od 1993 do 1997 roku skutecznie umożliwiały realizację tej idei, ale dzięki gorliwej postawie zapomnianego dzisiaj nieco RS AWS w 1998 roku zobowiązanie odnowiono po raz kolejny, a już za chwilę wskazano grunt i 2 maja 1999 r. na Polach Wilanowskich odbyła się stosowna uroczystość.

I tu mała dygresja. W 1999 roku w promieniu kilku kilometrów od Świątyni pasły się krowy. Przysłowiowy koniec miasta wytyczała Aleja Wilanowska, a do rozpoczętej budowy nie było w praktyce dojazdu. 12 lat później Świątynia w budowie stoi już przy Alei Rzeczpospolitej w otoczeniu lepszej albo gorszej, ale generalnie udanej architektury. Dlaczego mimo państwowych dotacji budowa się jeszcze nie zakończyła? Łatwo się  nie dowiemy. Tak czy inaczej jest to najbardziej, jak do tej pory, zaawansowana budowa obiektu powołanego do życia w 1793 roku. Wolałbym, aby dobiegła końca, gdyż poprzednie dwie stanowią dość przykre memento dla naszej mało stabilnej państwowości. Dzięki obrotności posłów państwo jakoś środki znajdzie (budowę finansuje się obecnie jako przedsięwzięcie muzealno – narodowe). Pytanie: czy Świątynia znajdzie odpowiednią ilość wiernych?

Kiedy dotarłem tam ze święconką usłyszałem, podobnie jak pozostali przybyli w tym celu, że dzieci nie mogą przyjeżdżać rowerami, przychodzić w ubrankach sportowych i kaskach. Choć przybyłem na piechotę, nie mogłem się nadziwić skąd ten dogmatyzm, tym bardziej, że świecenie odbywało się w katakumbach, pod podłoga głównej nawy, jako żywo przypominających schron przeciwatomowy. Kiedy wychodziłem na powierzchnię przez pomieszczenie, które w niczym kościoła nie przypominało, jedno z dzieci z wyrzutem zwróciło się do mamy: „Przecież to zupełnie jak nasz garaż w bloku!”.

Cóż, najwyraźniej zarządzający parafią liczą na pielgrzymów z innych regionów, a nie na okolicznych mieszkańców. Założenie nie dziwi, szczególnie wobec silnie manifestowanej w Świątyni opcji politycznej.

Ale to i tak drobiazg, bo przecież najważniejsze jest to, że Kościół, jako taki, był jednym z podstawowych przeciwników Konstytucji 3 Maja, której upamiętnieniem jest miedzy innymi Świątynia. Skąd ta ówczesna niechęć? Powód był ten sam, co zwykle. Jeszcze przed uchwaleniem Konstytucji 3 Maja w 1789 roku Sejm zadecydował o przekazaniu części dochodów z diecezji krakowskiej na finansowanie armii. Ponadto unoszący się nad ustawą duch rewolucyjnej Francji pachniał nieprzyjemnie tamtejszymi zmianami. Dlatego też wśród najaktywniejszych Targowiczan znajdziemy biskupów: Józefa Kossakowskiego, Ignacego Massalskiego, Wojciecha Skarszewskiego i Michała Romana Sierakowskiego. Nawiasem mówiąc wszyscy w trakcie Insurekcji Kościuszkowskiej zostali skazani na śmierć: dwu powieszono, jednego wyreklamował Kościuszko, a jeden został skazany zaoczenie. Oczywiście gdyby nie warszawski zrewoltowany lud wyreklamowano by pewnie wszystkich ale Massalskiego tłum po prostu wywlókł z wiezienia a Kossakowskiego z pałacu.

Świątynia Opatrzności Bożej stoi zatem na grząskim gruncie. O ile w historii nikt nie będzie grzebał, przyszłość nie jest różowa, a do wybudowania pozostało jeszcze sporo. Dla mnie punkt odniesienia to Sagrada Familia, kościół budowany w Barcelonie od 1882 roku. Fakt, ze Gaudi uczynił sporo, aby nie był to budynek prosty w ocenie, ale ponad 100 lat budowy robi wrażenie, prawda? Co ciekawe Gaudi zmarł w 1926 roku. Koniec budowy planowany jest obecnie na 2026 rok. Ile to potrwa na Polach Wilanowskich? Trudno ocenić, podobnie jak to, czy skończona budowa przerwie złą passę poprzednich. Ale już dzisiaj polityczny manifest dekorujący oddaną wiernym część budowli nie pozostawia wątpliwości że nie buduje się tam Świątynia zgody narodowej, ale symbol podziału.

Sacrum Prawdziwych Polaków, Częstochowa w potopie klasy średniej na jej sztandarowym warszawskim osiedlu. Ale kto wie co z tego wyniknie bo jako naród wiemy przecież jedno od lat: jak trwoga to do Boga.

 

5 komentarzy

Wojna chciwych i strachliwych

Czyli o tym, że taka jest właśnie pointa 20 lat istnienia CDM, stara gwardia nie wymięka a realny kapitalizm ma wiele wspólnego z realnym socjalizmem i również zaklina rzeczywistość.

Rocznicowy event CDM ulokowano w eleganckich wnętrzach świeżo erygowanego Centrum Nauki Kopernik jednego z moich ulubionych wnętrz w Warszawie. Na marginesie dodam, jedynego w które wzorem zaczerpniętym z europejskich stolic przegląda się w Wiśle zamiast się od niej odwracać plecami. Frekwencją mile dopieściła organizatorów a nieco przydługi panel śledził w skupieniu prawdziwy panteon GPW. Nie brakowało filarów rynku, arcymistrzów spekulacji i tych którzy ciężką pracą pokonali międzygalaktyczną przestrzeń która dzieli kolorowe kartoniki zleceń od zacisza dyrektorskich gabinetów. Chapeau bas.

Ale, bo w nadwiślańskim kraju nie może się obejść bez łyżki dziegciu. Duch demonicznego Lesława Pagi unosił się wysoko pod powałą tworząc doskonałe tło dla niektórych myśli formułowanych śmiało przez panelistów. Po mocnym oświadczeniu Jacka Sochy „wierzę w człowieka i rynek kapitałowy” natychmiast zamajaczył mi przed oczami Bank Śląski i mityczna „lista beneficjentów” którą operował śp ojciec założyciel. Jacek Socha mówił a ja usiłowałem sobie przypomnieć czy kiedykolwiek poza przypadkiem śląskiego zdarzyło się aby własne biuro maklerskie emitenta sprzedawało jego emisję. Oj chyba nie:). Przewodniczący Socha ewangelizował i przypomniał jak to jeszcze w roli Dyrektora Biura Inspekcji marzył o software który wytropi wszelkie niebezpieczne odchylenia rynkowe. Westchnąłem z rozrzewnieniem bo jak się ma to antyczne niemalże pragnienie do metod i środków technicznych zgromadzonych dzisiaj przez Przewodniczącego Stanisława w nie mniej groźnym niż pozostałe 3 literkowce KNF.  I już wyłącznie dla porządku należy przypomnieć debiuty 1993:

Nazwa Data debiutu Cena
emisyjna
Kurs debiutu [%]
EFEKT
(EFK)
22.04.1993 5,00 5,70 14,00
POLIFARBC
(PLC)
17.05.1993 1,80 4,00 122,22
BZWBK
(BZW)
22.06.1993 1,44 4,38 204,17
SOKOLOW
(SKW)
10.08.1993 0,70 2,20 214,29
VISTULA
(VST)
30.09.1993 2,80 20,70 639,29
MOSTALWAR
(MSW)
14.10.1993 7,15 9,60 34,27

To były efektowne debiuty! Warto odnotować, że liderem była Vistula. Co ciekawe, dokładnie 13 lat później, tego samego dnia realizowałem fuzję Vistuli i Wólczanki. Nikt z nas wtedy nie zauważył, że fuzja dochodzi do skutku dokładnie w rocznicę pierwszego notowania. Ach ten 1993! WIG urósł wtedy o 1095%. To były czasy!

W kuluarach panowie i panie poszeptywali sobie na rożne tematy około rynkowe, wielokrotnie cytowany w wypowiedziach panelistów fundament maklerstwa w Polandzie Igor Chalupec dzielił się refleksjami słowem niemalże domowa atmosfera. Niemalże bo w tle przecież zyski i śmiałe plany układane w celu owych zysków realizacji. O tym, że może zbyt śmiałe nikt się nie zająknął. W sumie po co. Biuro Maklerskie to ostatni uczestnik rynku który namawia do umiaru:). Inna sprawa, że wśród zgromadzonych dominowały stare wygi, którzy celnie rzuconą przez jednego z panelistów uwagę iż, „wykształcenie wyłącznie przeszkadza w skutecznej grze na giełdzie” skwitowały dostojnym rechotem.  

 Dowiedziałem się dzisiaj, że strach jest 100% silniejszą emocją na giełdzie niż chciwość. I już miało mnie to uspokoić, gdy nagle zdałem sobie sprawę co to w praktyce oznacza. Rynki widzą przecież o tej prawidłowości a baty zebrane jesienią 2008 pamiętać będą długo. Czyli od wzrostów podobnie jak dawniej od socjalistycznej odnowy, nie ma już odwrotu. Wychodząc,  każdy z gości otrzymywał pozycję Alexandra Eldera „Zawód Inwestor giełdowy”. Symptomatyczne. Zafrasowany podjąłem lekturę już w drodze do domu. Na 239 stronie swej pozycji Dr Elder zakomunikował mi jasno: „rynek kapitałowy ma naturę maniakalno depresyjną”. Co za ulga.

4 komentarze