Czyli o tym, że demokracji czasem trzeba pomóc.
Gdy 4 maja 1992 roku generał Edward Wejner żegnał się ze dowodzeniem Nadwiślańskimi Jednostkami Wojskowymi, spór rząd – parlament wchodził już w swoją ostrą fazę.
Czyli o tym, że demokracji czasem trzeba pomóc.
Gdy 4 maja 1992 roku generał Edward Wejner żegnał się ze dowodzeniem Nadwiślańskimi Jednostkami Wojskowymi, spór rząd – parlament wchodził już w swoją ostrą fazę.
Czyli o tym co łączy wojnę, politykę i piłkę nożną
Początek wojny w Słowenii solidnie rozczarował sztabowców. Mimo iż jugosłowiańska armia ludowa liczyła sobie niemal 200 tysięcy żołnierzy, większość z nich stanowili poborowi, których chęć do walki oscylowała wokół zera bez względu na to z jakiej republiki pochodzili.
Czyli o kulisach braterstwa broni.
Kiedy 9 września 1939 r. Juliusz Łukasiewicz – ambasador Polski we Francji – podpisywał umowę o obowiązkowej mobilizacji do polskiej jednostki wojskowej na terenie Republiki, niemieckie czołgi atakowały już pierwsze linie obrony opuszczonej przez rząd Warszawy.
Czyli krótki i tendencyjny zarys relacji polsko-ukraińskich
W rankingu filmów o największej oglądalności w 2016 roku „Wołyń” zajmuje jak na razie bardzo wysoką pozycję, a w kategorii oglądalności w pierwszy weekend od premiery pobił nawet „Pitbulla”, zajmując wysoką, 4 pozycję z wynikiem 777.219 widzów.
Czyli o tym, że – jak wiadomo – zależy od punktu siedzenia
O tym, że we współczesnych realiach politycznych trudno jest ustalić kto i z czym jest na lewo lub na prawo, wiadomo wprawdzie nie od dzisiaj, ale weekendowe wydanie Gazety Wyborczej dostarcza w tej kwestii kolejnego materiału do analiz.
Czyli o tym, że – jak mawiał Franco – lepsza Hiszpania czerwona niż podzielona.
Zgrabny lot, który 20 grudnia 1973 roku wykonało niemal dwutonowe auto, już sam w sobie był wydarzeniem szczególnym i doprawdy dziwić się należy, że to osiągnięcie (samochód wzbił się na ponad 20 metrów i przeleciał nad dachem budynku) nie trafiło na karty Księgi Rekordów Guinnessa.
Czyli o tym, że nie ma to jak wariant B
Upał dosłownie wlewał się do środka. Choć wiosna 1994 roku przyszła wyjątkowo późno, lato zamanifestowało się wcześnie i niemal od razu zaatakowało wysokimi temperaturami. Ich ówczesny szczyt, przypadający na pierwsze dni lipca, rejestrowałem co prawda w pięknych okolicznościach przyrody, ale obserwowanych z perspektywy służbowej. Zakłady Płyt Pilśnowych w Rucianem, znane powszechnie jako „Płyta Nida” zmierzały ku nieuchronnej upadłości. Co ciekawe, prym pośród wierzycieli wiodły nie banki a… Zakład Energetyczny Białystok. Windykacyjna gorliwość ZEB miała proste uzasadnienie: od sierpnia 1993 zakład działał jako spółka akcyjna – w efekcie puchnące zadłużenie „płyt” nie tylko wyglądało brzydko w tabelkach, ale mogło też poważnie zagrozić prezesowskiemu stanowisku. Powyższe główny rozgrywający wyjaśnił mi w zaciszu swego białostockiego gabinetu, a szalejąca za oknami zamieć śnieżna doskonale podkreślała trudy z jakimi radzić sobie musiał nowy sternik białostockiej energetyki. Pojąłem w lot, że na horyzoncie kroiła się prywatyzacja, a wielkie nadzieje prezesa budził model oparty o leasing pracowniczy. Pojąłem również, że dobrotliwy dżentelmen z bródką o aparycji Dziadka Mroza to w istocie rzutki menedżer, gotów do nieszablonowych rozwiązań. Dlatego też wyrok zapadł grubo wcześniej niż w dniu, gdy wierzyciele przylepili się do rozgrzanych stołów w zakładowej Sali narad. Rechoty mieszały się z ciężkim papierosowym dymem formowanym przez gorąco w zjawiskowe esy floresy, skądinąd zdumiewająco korespondujące z modnym podówczas tureckim wzorkiem masowo krzyczącym z krawatów. Wspomnienie styczniowego spotkania chłodziło mnie jednak nadspodziewanie skutecznie: decydujące zdania Pan Dyrektor wygłosił bowiem na schodach miażdżąc mi dłoń w męskim uścisku. Mróz trzymał mocno, śnieg sypał, tworząc malowniczy pejzaż dla zimnych błysków w oczach białostockiego energetyka. Na chwilę zapomniałem o zaduchu. Odebrana wtedy lekcja nadzwyczaj skutecznie zwróciła mi uwagę na pewne najistotniejsze, jak by nie było, zagadnienia. Wielowymiarowa analiza ówczesnych ustaleń zabrała mi czas aż do wieczora i trwałaby pewnie znacznie dłużej, gdyby nie mroczne trzewia Domku Napoleona. Ów, miłościwie przycupnięty przy wyjazdówce na Warszawę, nieustająco kusił wędrowców, a zwłaszcza tych, którzy dysponowali relacjami w tutejszym melieu. Osobliwie było to środowisko rozbudowane, na którego zamglonych granicach lokowali się nie tylko stróże prawa i porządku, ale także duchowi przewodnicy różnych wyznań. Ów nietypowy konglomerat namiętnie rektyfikował się nocami, skraplając rankiem w interesy o pełnej palecie kolorystycznych odcieni. Sprawa stała się jasna: tutejszy prądodzierżca zaplecze miał zarówno na miejscu, jak i w Warszawie.
Czyli o tym, że drzewa nie rosną do nieba
Wiemy, że Kermit jest zielony. Wiemy również, że żaby są zielone; jest zatem dla nas całkowicie oczywiste, iż Kermit również jest zielony, ponieważ jest żabą.
Czyli o tym, że kto sieje wiatr, zbiera burzę
Ofensywa Brusiłowa, z którą nie wiązano wielkich nadziei, okazała się wielkim sukcesem strategicznym, a w ujęciu realnym stanowiła w zasadzie ostateczny cios zadany monarchii austro-węgierskiej. Wiedeń zrozumiał, że liczy się tylko i wyłącznie jako lojalny wasal Berlina, a bez jego militarnego wsparcia nie ma najmniejszych szans na dalsze istnienie. Niestety – ów spektakularny sukces okazał się równocześnie gwoździem do trumny dla dynastii Romanowów. Ofensywa kosztowała zdrowie i życie niemal miliona żołnierzy, a front wymagał uzupełnień. Sięgnięto do nieprzebranych zasobów chłopskich, ale w szeregach pojawili się już zupełnie inni żołnierze.
Czyli o tym, że nie wszystko złoto, co się świeci
Choć żyjemy w czasach, gdy wszelkiej maści rekonstrukcje weszły do stałego repertuaru koncelebracji ważnych rocznic historycznych, rocznica wypadków majowych przebiegła zadziwiająco spokojnie, bez zakłóceń ze strony oddziałów nacierających mostem Kierbedzia. Nieprzypadkowa jest zapewne obecna konduita tej ważnej dla miasta budowli. Pragę i Stare Miasto spina dzisiaj trasa WZ, która – zarówno w obszarze architektonicznym jak i ideologicznym – ma z mostem Kierbedzia tyle wspólnego, co Pałac Kultury z Empire State Building.