Jedwabny sierżant Karos

Czyli o tym, że pamięć i jej bohaterowie są funkcją polityki, a prawda historyczna jest zjawiskiem równie abstrakcyjnym jak sprawiedliwość społeczna.

18 lutego 1982 w biały dzień w warszawskim tramwaju linii 26 funkcjonariusz MO otrzymuje postrzał w brzuch. Od wprowadzenia stanu wojennego minęło zaledwie 57 dni, a ta wiadomość, podana w głównym wydaniu Dziennika Telewizyjnego, elektryzuje cały kraj. Opozycja jest spacyfikowana, internaty pełne – zaskoczenie jest więc kompletne. Świadoma opinia publiczna nie ma wątpliwości: „esbecka prowokacja” ma stworzyć pretekst do drugiej fali terroru, opozycja nawołuje do walki bez przemocy. Kto zatem pociągnął za spust?

Jak łatwo sobie wyobrazić, machina policyjnego państwa dość szybko radzi sobie z ustaleniem sprawców. Portrety pamięciowe napastników okazały się na tyle zbieżne z ich rzeczywistym wyglądem, że po zaledwie kilkunastu dniach wszyscy są już pod kluczem. Kraj dowiaduje się o istnieniu „Podziemnej Armii Polskiej” – organizacji stworzonej przez grono oddanych przyjaciół pod patronatem księdza Zycha. Podejmują akcje ulotkowe, ale chcą zrobić coś więcej. Ich działalność „zbrojna” rozpoczyna się 2 lutego 1982. Robert Chechłacz i Tomasz Łupanów zdobywają tej nocy pistolet TT rozbrajając pijanego żołnierza LWP Stanisława Paducha. 16 lutego w ramach podobnej akcji, tym razem w autobusie linii 187, odbierają  broń służbową chorążego LWP Mariana Mirkowskiego. Feralnego 18 lutego trafili na milicjanta. Był trzeźwy, a jako że pracował w ochronie ambasady, nie wystraszył się wycelowanej broni. Na pewno nie spodziewał się, że napastnik strzeli. Reprezentant reżimu, 35-letni ojciec dwójki dzieci starszy sierżant Zdzisław Karos zmierzył się z 17-letnim ideowym bojowcem podziemia.

Dzisiaj, ponad 30 lat po tym wydarzeniu ani o Karosie, ani o Chechłaczu nikt już nie pamięta. Obaj bohaterowie są jednakowo tragiczni, ponieważ ich czyn okazał się głęboko niewygodny dla obydwu stron ówczesnego konfliktu. Karos nie wpisał się w etos MSW, o Chechłacza ani razu nie upomniała się oficjalna opozycja. Opuścił więzienie w 1989 wyłącznie dzięki staraniom małżeństwa Romaszewskich.

Śmierć Karosa jest niewygodna również dzisiaj. Stanowi bowiem przykry dowód głębokości pacyfikacji nastrojów społecznych z jednej strony oraz wyjątkowości realnie walecznych postaw. To dojmujące świadectwo złożoności ówczesnej sytuacji, tym bardziej niezrozumiałej, im bardziej oficjalna propaganda umacnia mit o wielkiej walce opozycji z reżimem. Tymczasem Karos i Chechłacz powinni obowiązkowo znaleźć się w każdej książce, z której uczy się młodzież o historii stanu wojennego. Trudno bowiem o lepsze i trwające po dziś dzień świadectwo konsekwencji takich, a nie innych wyborów.

Warto się nad tym nieznanym powszechnie przypadkiem zastanowić, gdy jak co grudnia dowiemy się po raz kolejny kto wtedy walczył, a kto stał tam, gdzie ZOMO. Co rok składa się kwiaty pod pomnikiem „małego powstańca”, symbolizującego te dzieci, które poniosły śmierć, gdy pełniły pomocnicze funkcje pod ogniem w postaniu. Nikt nie odbiera im słuszności patriotycznych postaw. Równie wysokie  morale musiał mieć Chechłacz, a swój śmiertelny strzał przeżywa pewnie do dzisiaj. Jakkolwiek naiwne by nie było jego przekonanie, pociągał za spust dla Polski.

Każdy, kto poświeci czas, aby zapoznać się z historią Chechłacza i Karosa (polecam film „Desperaci nieznana historia PRL – Strzał” – zamieściłem link do serwisu Youtube.com, ale TVP postanowiła ściągnąć materiał z portalu z racji naruszenia jej praw autorskich) musi zadać sobie następujące pytanie: Czy od dawna już pełnoletnie dzieci Karosa uważają, że ojciec był „utrwalaczem” władzy ludowej? Czy może wstydzą się go tak samo, jak opozycja wstydziła się Roberta Chechłacza, nie podejmując nigdy prób jego wcześniejszego uwolnienia? Czy dla sierot po Karosie Chechłacz jest mordercą czy ofiarą traumatycznego zderzenia grudniowej nocy? Czy dla Chechłacza obecna Polska jest tą, o jaką chciał walczyć? Próba odpowiedzi na takie pytania byłaby niezwykle ważnym głosem w dyskusji, nie tylko o stanie wojennym, ale o ewentualnych skutkach wszelkich innych waśni narodowych. Znamiennym jest, że cały czas pojawiają się głosy, jakoby „czerwcowe zwycięstwo” nie było zwycięstwem pierwszej jakości. Czy większa liczba Karosów i Chechłaczy na pewno zapewniłaby III RP lepszy, bardziej uczciwy start?

Skazanym w 1982 roku członkom „związku zbrojnego” zasądzono różne wyroki, Chechłacz – zabójca Karosa, otrzymał 25 lat. Jego dwaj współpracownicy, których zadaniem było przechowywanie broni, w głębokich mrokach stanu wojennego otrzymali wyroki 2 lat pozbawienia wolności, w zawieszeniu na lat 5. Czy był to drakoński wyrok? W marcu 2012 roku w Drawsku Pomorskim aresztowano kolekcjonera militariów, który w przerwach pomiędzy poszukiwaniami dotkliwe dręczył swoją własną rodzinę. W wyniku przeszukania wykryto u oskarżonego broń palną. Za jej posiadanie bez zezwolenia w naszym wolnym demokratycznym państwie grozi mu 8 lat więzienia. Za znęcanie fizyczne i psychiczne nad rodziną maksymalnie 5. No cóż, broń palna w rękach obywatela była jak widać wielkim zmartwieniem zarówno PRL, jak i III RP, a inne zagadnienia antyspołeczne i wtedy, i teraz traktowano nieco bardziej ulgowo. PRL bała się opozycji, III RP konsekwentnie zwalcza bandytyzm.

Największych wrogiem obydwu był i jest świadomy obywatel.

 

22 komentarze
Previous Post
Next Post