Czyli o tym, że od siebie samego daleko się zazwyczaj nie ucieknie.
Takie pudełko ma pewnie każdy. Moje, choć powstało jako opakowanie na buty, dziś w tekturowych ściankach mieści byty. Rzeczpospolita istnień manifestuje się z wigorem, choć zdjęcia blakną, a papier żółknie. Ileż razy chciałem zaprowadzić jakiś ład w tym zapomnianym świecie. Zamiar niweczył czas, wróg zmian, cierpliwy strażnik złożonych w lichym opakowaniu memuarów. Moje pudełko nie zajmuje poczesnego miejsca w bibliotece, ani nie spoczywa wygodnie w mrocznych czeluściach biurka. Odnajduję je co jakiś czas penetrując strych w poszukiwaniu całkowicie błahych dyktowanych porami roku elementów przyodziewku. Odkrycie jest zawsze sympatyczne, ale zaraz po otwarciu wieczka uwalnia się wyrzut sumienia. Zawartość degraduje się szlachetnie, ale niestety nieubłaganie. Dlatego też w małym, brązowym kartoniku z okrągłym otworem po środku nikt nie rozpozna już biletu PKP….. biletu, z którym odbyłem „wielką” wyprawę w góry, a ludzie którzy mi podówczas towarzyszyli stali się gronem sprawdzonych przyjaciół. Podobny los spotkał mandat wypisany niewprawną ręką funkcjonariusza SOK, bilet na Róbrege 85, który podrabiałem hurtowo dla kolegów, czy wezwanie na komisję dla poborowych.
Choć teoretycznie pamiętam co kryje, to gdy wspomnienia przyłapią mnie z pudełkiem na kolanach, jestem zawsze jednakowo zdumiony. Znane „od zawsze” zdjęcia, ujawniają nowe, niedostrzegalne wcześniej szczegóły, a wczesną jesienią, gdy zapobiegliwa małżonka wysłała mnie na strych w poszukiwaniu szalików na jednym z grupowych zdjęć odkryłem….. męża koleżanki z pracy :). Każdy drobiazg, który kryje się w tym mrocznym zazwyczaj wnętrzu, w świetle dnia jaśnieje blaskiem chwil, które choć dawno minęły, nie umierają nigdy. Każdy przedmiot opowiada swoją własną, choć czytelną wyłącznie dla depozytariusza historię. Brodząc palcami w niepełnych archiwaliach wspominam również to, czego żaden przedmiot dokumentować nie chce. Bo są przecież sprawy, ludzie i wydarzenia, które klinują się w nas na zawsze. Czasem nie wymagają fizycznych dowodów zaistnienia. Czasem istnieją wbrew fizyce, wyparte zdawało by się już skutecznie, ale wydobyte na wierzch kosmicznym rezonansem zmagazynowanych w teksturze zdarzeń.
Zaczynam się i kończę w tym pudełku. Choć najświeższe cyfry na centymetrze mojego życia pojawiły się tam bardzo dawno. Mizerny sześcian dokumentuje szereg doświadczeń, które choć doczekały się wielokrotnie wspanialszych kontynuacji, to nigdy przecież nie były już… pierwsze. Dokumentuje rozmowy istotne, w czasach gdy rytm metafizyce nadawał turkot kół, podróż, której smak tworzyła ciepła wódka, rachityczne cele, których realizacja wydawała się kiedyś tak piekielnie istotna. Choć kiedyś miałem takie plany, skorowidz zawartości nigdy nie powstanie, podobnie jak opisy do pozornie nieistotnych fotografii. Bo z dokładnością we własnej historiografii w sumie przesadzać nie należy. W miarę upływu czasu najbardziej wstydliwym rezydentem wiekowego opakowania są listy i doprawdy nie jestem w stanie określić czy bardziej te, które noszą wyraźne piętno lotów w okolicach słońca, czy te gdzie ból istnienia jest wprawdzie podawany saute, ale w kwaśnym garnier grafomańskich popisów. Lekturze tych ostatnich już dwukrotnie oddałem się jako rodzic. Po raz pierwszy, gdy moja pierwsza pociecha radośnie guglała, a druga zalegała na przedramieniu zasypiając w pozycji powszechnie komentowanej jako dla dzieci zupełnie nieodpowiednia. Po raz drugi, gdy moja córka ociera się o lat naście, a syn rozpoczyna formułowanie wiążących ocen otaczającej nas rzeczywistości. Drugie czytanie skłoniło mnie natychmiast do istotnych zmian w lokalizacji rezerwuaru wspomnień. Tata w wydaniu nastoletnim, przyłapany in flagranti mógłby niebezpiecznie dawać do myślenia:). W małym, tekturowym pudełku z wieczkiem mieszczę się skutecznie wraz z 22 pierwszymi latami życia. Ów cały dorobek mieści się w 840 centymetrach sześciennych. Dzisiaj w takiej objętości nie upchałbym nawet szpargałów z samochodu, którym jeżdżę tylko w weekendy. Przez lata obrosłem w wiele przedmiotów, ale trudno im przecież konkurować z pierwszym w życiu biletem LOT, z którym opuszczałem ojczystą ziemię, kasetą Maxwell w oryginalnej folijce, która od ponad 20 lat nie doczekała się godnego siebie nagrania, czy wozem strażackim firmy Matchbox, niegdysiejszym kolekcjonerskim creme de la creme. Ciekawe, że choć niezwykle cenne mogą być różne nowe precjoza, to magiczna potrafi być tylko pognieciona książka, z którą zdobywaliśmy bieszczadzkie połoniny, stara gitara która pamięta górskie szlaki, czy pogniecione opakowanie zapomnianych już dzisiaj „Stołecznych”.
Jeden z najdziwniejszych przedmiotów w moim sarkofagu to właśnie kaseta magnetofonowa. Choć kiedyś taka ważna, dzisiaj jest już całkowicie bezużyteczna. Wiem, że coś tam było nagrane, ale zupełnie nie pamiętam co. Podejmowałem kilka wysiłków, aby znaleźć działający magnetofon, ale spełzły na niczym. Sukcesem zakończył się natomiast zakup „napędu taśmowego w stylu vintage”, oferowanego wysyłkowo przez jedną z firm sprzedających modne gadgety. Lektura załączonej instrukcji dostarczyła mi niemałych wrażeń. Otóż dowiedziałem się, że owo ustrojstwo ma rozmaite tryby odtwarzania, w tym „efekt zużytego napędu taśmy”. Rozmarzony popędziłem do komputera wspominając mojego zawodzącego Grundiga MK coś tam. Technologia oparła się jednak historii.
Zadumałem się. I od razu, z nowej perspektywy podszedłem do wszechobecnej cyfryzacji. Za chwilę okaże się, że tradycyjnych danych już po prostu nie będzie. Nowych książek nie będzie się drukować, ponieważ są nie ekologiczne, a stare się pewnie na coś ekologicznie przetworzy. Pozostanie oczywiście ich cyfrowy zapis. Pozostanie tak długo, jak długo będą istnieć urządzenia służące do owego zapisu odtwarzania. Ja mam swoje pudełko na strychu, dzisiejsi nastolatkowie swoje wspomnienia zostawiają na wszelkiej maści serwerach. Czy przetrwają? Mojego pudełka nikt nie ocenzuruje, nie odbierze mi do niego dostępu. Serwery uginają się do milionów robionych namiętnie zdjęć, ja przechowuję ich zaledwie kilkanaście. Wiem kiedy były robione. Kto je robił, kiedy i po co. Każde ma swoją historię i emocjonalny ładunek.
Tekturowy nieboskłon pudełka na buty kryje emerytowaną rzeczywistość. Wspomnienie świata, w którym nastolatkowi wydawało się, że wszystko będzie lepsze, wszystko będzie możliwe, a życie proste iż per piękne. To, co bezpowrotnie tracimy, wraz z upływem lat to właśnie przekonanie, że nas i wokół nas będzie przybywać. Tymczasem systematycznie zanikamy, znacząc drogę setkami mniej lub bardziej niepotrzebnych przedmiotów. Niektóre z nich potrafiły nawet dominować cześć naszego życia, skumulować wysiłki i opanować zmysły. W tkliwej konkurencji, przegrywają z kretesem ze zdjęciami z maturalnej wycieczki.
„Życie to nie teatr, mówisz, ciągle opowiadasz, życie to jest tylko kolorowa maskarada” jak chce świętej pamięci Stachura. Być może. Z perspektywy sarkofagu widać to nawet dosyć wyraźnie. Ale trzymam go bezpiecznie na strychu. W codziennej gonitwie plątał by się moralnie pod nogami.