Czyli o tym, że nie ma to jak modne sportowe gadżety
Czyli o tym, że nie ma to jak modne sportowe gadżety
Czyli o tym, że następnym pomysłem w kolejce jest polsko-niemiecka dywizja Dirlewanger
Czyli o wyzwaniach Polaków Wielkich i Małych
Czyli zamach w Wilnie
Czyli o tym, że może już niebawem błękitne hełmy spotkają się nad Dnieprem.
Czyli o tym, że jaki Ojciec taki Naród
Czyli o tym, że choć nasza przyjaźń nie ma granic co najmniej od 1945 roku, to tulimy się do siebie przez baaardzo gruby kocyk.
Czyli o tym, że w Polandzie brak wzorców elegancji, rodzimy edukator ma zazwyczaj mentalność egzekutora, a ambitne społeczeństwo powinno mieć również ambicję na elegancję.
Dowiedziono już wielokrotnie, że okresy pokoju sprzyjają feminizacji mężczyzn. Zachowania osobnicze stada, które nie jest trzebione muszą się przecież zmieniać. I zmieniają się, choć oczywiście nie same. Wielkie koncerny od lat modyfikują zachowania społeczne produkując nowych nabywców na swoje produkty. I tak: z jednej strony motoryzacja przestała być wyłącznie domeną facetów i za kierownicą większości terenówek zobaczymy…. panie (a właściwie mamy, które takie właśnie auta uważają za bezpieczne). Cały „terenowy” koncept marketingowy znajdzie zatem zastosowanie w brodzeniu po miejskiej dżungli i tylko nieliczni zdobędą się na prawdziwe off-roadowe szaleństwo. Z drugiej strony rynek beauty coraz odważniej sięga po mężczyzn. Jeszcze dwadzieścia lat temu rynek męskich kosmetyków w ogóle się nie liczył. Dzisiaj, choć nadal jest ułamkiem damskiego, to systematycznie zmniejsza swój mianownik. Biadolenie nad tym jakie są, jakie były czy jakie powinny być determinanty płciowe nie ma już sensu. Panie, po pierwsze, trzymają mocno kierownice w swoich pojazdach, pod drugie – często owe pojazdy kupiły sobie same i to już wystarczy za signum temporis.
Współczesna ekonomiczna struktura społeczna to przedziwna mieszanina starych i nowych postaw, a linie podziałów nie są już tak wyraźnie jak kiedyś. Najlepszym przykładem jest moda męska. Hmm… jak to w ogóle kiepsko brzmi… Jak moda w ogóle może być męska?! A jest, drodzy Panowie, i to od bardzo, bardzo dawna. Zanim mundur z przyczyn ściśle ekonomicznych za sprawą pruskich żołnierzy stał się tylko opakowaniem mięsa armatniego, był prawdopodobnie jednym z najbardziej wykwintnych męskich ubiorów! Na starych sztychach nie odnajdujemy facetów z brzuszkami, a epolety nie połyskują na opadniętych ramionach workowatych kurtek! Przez setki lat mężczyźni dbali o siebie i nie poczytywano im tego za słabość. Problem jest inny: te postawy dotyczyły elit, a nie mas toteż zawsze można je było łatwo kompromitować, traktując jako objaw dekadencji. Dbałość o siebie i przestrzeń wokół siebie to kwestia cywilizacyjna, a nie polityczna. Do dzisiaj pozwala odróżnić miasto włoskie od niemieckiego, więc to szerokie ujęcie nie dotyczy wyłącznie Polandy. W zakresie ubioru męskiego i stosunku doń jesteśmy jednak wyjątkowi, bo dbałości o ten ubiór wyjątkowo niechętni. Dlaczego tak uważam? Proszę wykonać test samodzielnie. Wystarczy wpisać w przeglądarce: „Jak ma się ubierać facet?”, „Jak powinien ubierać się mężczyzna?” itp. Zanurkujemy w świat, w którym ujawnia się całe spektrum postaw i to mnie nie dziwi. Zaskakuje co innego: jadowita postawa zarówno zwolenników zasady, że facet mody nie uznaje, jak i antagonistów tej tezy. Wniosek jest jeden: w polskiej modzie męskiej brak jest autorytetów i wzorców do naśladowania.
W tym ujęciu jednym z największych ambasadorów zmian, naśladowanym zarówno przez Panie jak i Panów był… Aleksander Kwaśniewski! W formalu, który jest u nas traktowany wyjątkowo serio i dogmatycznie, kolory koszul i krawaty stosowane przez byłego Prezydenta narobiły sporo pozytywnego zamieszania. Jak się mogłem przekonać jeszcze jako prezes Wólczanki, prezydenckie trendy były wdrażane bez względu na poglądy polityczne. Wiem, wiem… już pojawiają się złośliwe uśmieszki, bo dla jednych żadna to figura, a dla drugich – formal nie jest modą. Nie zmienia to faktu, że nikt stylu nie zacznie od comme de garcon, publicznie należałoby wyglądać elegancko, a podobnych do „Kwasa” przykładów jest niestety mało. Na dodatek w rozmowach o modzie przoduje rozdęte „poradnictwo” i to ex cathedra. Na drugim biegunie jest nurt, któremu osobiście bardzo kibicuję licząc na to, że ten rodzaj edukacji zdobędzie sobie wreszcie należne mu uznanie.
Mowa tu o blogosferze. Choć i tutaj zdarzają się jakże polskie postawy, gdzie aroganccy naziści stylu tropią i pouczają, to mam nadzieję, że o prawdziwy rząd dusz wśród internautów powalczą zupełnie inaczej skonstruowani ludzie. Przykład edukacji w dobrym stylu to mr-vintage.blogspot.com. Blog porusza się w obszarze szeroko rozumianej klasyki, a autor prowadzi go ze znawstwem, a przede wszystkim SZACUNKIEM dla czytelnika (co jest moim zdaniem niezwykle ważne, bo empatia to deficytowy towary na naszym rynku). Pisane dobrym językiem posty pozwalają zapoznać się zarówno z trendami, jak i tym, jak je stosuje autor. Co więcej podoba mi się bardzo położenie nacisku na konserwację, ponieważ dobra odzież nie jest tania i trzeba jej poświęcić odrobinę uwagi. Styl propagowany przez autora jest mi bliski, bo chociaż orbituje wokół formalu, to porusz się po takiej trajektorii, która umożliwia i dystans, i zabawę ze stylem. Co więcej autor ma czas i ochotę na odnoszenie się do jakości produktów, a to już szczególnie godne pochwały, bo po latach przyzwyczajania do niskich cen musimy zacząć przyzwyczajać się do produktów byle jakich albo też płacić cenę, która zapewnia odpowiednią jakość. Może i nie jest to blog dla koneserów, ale każdy kto chce się dowiedzieć czegoś o modzie męskiej w sposób przyjazny, powinien się tu udać. Dlatego Mr Vintage to dla mnie wzór i gdybym miał lansować „first page to start” zaproponowałbym właśnie jego.
Dla tych, których w modzie interesuje więcej mody niż klasycznej elegancji, a na liczniku mają mniej niż 30 lat, odpowiedni będzie www.mensside.blogspot.com. Chłopak jest sympatyczny, pisze dość szczerze, a przy okazji nie ewangelizuje. Blog to w znacznym stopniu jego własne zdjęcia, ale wykazuje, że szczupłymi środkami można z powodzeniem wybrać coś co doskonale wygląda. Spośród jego sesji najbardziej sobie cenię tę, którą uznał za nieudaną, ponieważ pozował przed wejściem do galerii handlowej, wywołując tym niezdrowe zainteresowanie naszych współplemieńców. Nawiasem mówiąc to zdjęcie to ciekawy przykład na to, że fotografia modowa również potrzebuje emocji tyle, że jak model „gra”, to zazwyczaj klisza pęka. A tu chłopak był wkurzony; widać, że jest wkurzony i fota ma ładunek, a o to chodzi.
Dla odmiany fecodrobe.blogspot.com kierowany jest najprawdopodobniej do tych, którzy choć 30 już minęli, nadal chcą się czuć, a już na pewno wyglądać, młodziej. Tu autor jest zupełnie inną osobą, której status, choć nigdzie nie został opisany, daje się wyczuć w treści. Gdyby jeszcze wyszedł bardziej poza sama konwencję, czytałoby się ciekawiej, ale i tak jest dobrze. Miłe uzupełnienie do „merytoryczno-praktycznego” podejścia Mr. Vintage’a. Czuć tutaj dobre pióro i być może doczekamy się kiedyś jakiejś szerszej formuły z modą w tle.
Na koniec o tytułowej łydzie. Prezentował ją namiętnie VIP ulokowany w pierwszym rzędzie na pewnym dużym wydarzeniu dotyczącym rynku kapitałowego. Oczywiście to kwestia nieistotna wobec większości poruszanych na spotkaniu, a życie można przeżyć pięknie i godnie w jednym garniturze i dwóch koszulach. Można. Ale mój punkt widzenia jest nieco inny, być może w znacznym stopniu ze względu na skrzywienie zawodowe. Polanda jest jednak krajem, który na moich oczach dokonał olbrzymiego cywilizacyjnego skoku i z olbrzymim prawdopodobieństwem zajmie w końcu istotne miejsce na mapie Europy. Wystarczy jednak wizyta w kilku europejskich miastach, aby się przekonać, że choć mamy już winiarnie i podobne marki, to nasza ulica jest nadal szara i… potwornie nabzdyczona.
Toteż dla mnie będzie lepiej jeśli się zrobi bardziej kolorowo, a na twarzach pojawi się więcej uśmiechu i uprzejmości. Ktoś powie: kryzys. Ale kryzys jest wszędzie i nie jestem pewien kto by wygrał w negatywnej licytacji gdzie jest najgorzej. Powinniśmy się zmieniać jako społeczeństwo, a już na pewno powinny się zmieniać elity, które siłą rzeczy nas reprezentują.
Czyli co łączy Piaseckiego z Olewnikiem, Józefa Jędrucha z Mittalem oraz jaki wpływ mają służby specjalne na bezpieczeństwo państwa.
Afera „Olewnika” jest już za pewne nieco nudna dla przeciętnego czytelnika, choć nagłe zwroty akcji, takie jak choćby niedawne oświadczenie Jacka Karpinskiego – przyjaciela świętej pamięci Krzysztofa Olewnika, że jednak ma coś na sumieniu dodają jej nowego smaczku. Wielokrotnie powtarzany w mediach skrót tej historii zapeklował już skandal który kosztował życie denata i karierę kilku osób nie wspominając już o tajemniczej fali samobójstw która nawiedziła nawet jednego ze strażników.
Jak wiadomo dzięki kumulacji tych nieprawdopodobnych wydarzeń sprawa okazała się przez chwilę na tyle priorytetowa aby zajęła się nią specjalnie powołana komisja sejmowa, a minister Ćwiąkalski stracił stanowisko. To taka nasza Polandowa specjalność zarezerwowana w zasadzie wyłączenie do afer. Ustawodawcy wydaje się bowiem, że polityczna emanacja jego ciała w bliskim kontakcie z przestępstwem i telewidzem ( choć dziwnym zbiegiem okoliczności afery Olewników nikt nie transmituje ) podniesie autorytet i wiarygodność państwa.
Nic bardziej błędnego. Komisja na pewno może pomóc ambitnemu posłowi w zrobieniu kariery. No ale musi być jeszcze do tego nośny temat, a sprawa Olewnika to raczej grząski grunt. Mimo, że kolejna prokuratura zabrała się ostro do pracy to nadal nie wiadomo nic poza poprzednimi ustaleniami. Owszem dowiedziono zgubienia olbrzymiej ilości dowodów, lekceważenia doniesień, niefrasobliwości funkcjonariuszy czy wręcz pobranych zeznań. Nikt nie odpowiedział jednak na podstawowe pytanie: kto zlecił to porwanie i dlaczego porwanego przetrzymywano tak długo zanim został zamordowany. Nie mówiąc już o tym jak to się stało, że sprawą interesowały się od jej zarania najwyższe czynniki państwowe.
Mogło by się również wydawać, że to jedyna taka sprawa w Polandzie kiedy wielki aparat siłowy jakim jest prokuratura i policja nie może sobie poradzić z ustaleniem podstawowych faktów. Otóż nic bardziej błędnego. Miał już miejsce podobny przypadek. Aż dziw, że nie został jeszcze wskazany przy tej okazji.
Uczeń od Świętego Augustyna
17 stycznia 1957 do grupy uczniów wychodzących z lekcji podszedł nieznajomy mężczyzna. Wymienił nazwisko jednego z chłopców pytając czy znajduje się w grupie. Nieświadom niebezpieczeństwa chłopak ujawnił się. Nieznajomy przedstawił mu następnie legitymację okazał plik dokumentów i poprosił chłopca aby udał się razem z nim. Tak też się stało. Chłopcy zauważyli jeszcze, że ich kolega wraz z dwoma mężczyznami o wyglądzie „typowych tajniaków” wsiadł do zaparkowanej niedaleko taksówki. Zdołali również zanotować jej numer. I nie było by pewnie w tym nic dziwnego gdyby nie to, że chłopiec nazywał się Piasecki i był synem charyzmatycznego wodza PAX-u. W taki właśnie sposób zaczyna się jedna z największych afer kryminalnych PRL. Gdzie tu analogie? Porwano pierworodnego syna, domagano się okupu angażując bliskich w skomplikowane podążanie tropem kolejnych wskazówek i mimo pełnej woli do zapłacenia okupu porwany został zamordowany i odnaleziony w zasadzie przypadkiem prawie dwa lata od śmierci. I coś jeszcze. Mimo pościgu rozpoczętego godzinę od porwania sprawców nie udało się zatrzymać! Ba, w efekcie szeroko zakrojonego śledztwa prowadzonego w policyjnym totalitarnym państwie ujęto zaledwie Ignacego Ekelringa kierowcę feralnej taksówki. Co ciekawe, człowiek którego współudział w porwaniu był na 100% pewien, zatrzymany został wyłącznie dzięki nieustępliwości i kontaktom ojca porwanego. Zatrzymano go w ostatniej chwili na granicy w Zebrzydowicach. Co więcej, mimo tych okoliczności nie został zatrzymany od razu. Dopiero po kilku miesiącach wydano stosowny nakaz i Ekelring znalazł się w areszcie. Niestety na kilka dni przed wyznaczonym początkiem procesu prokuratura wycofała z sądu akt oskarżenia. Był grudzień 1959. W chwilę później Ekelringa zwolniono z aresztu, a sprawa praktycznie wisiała w powietrzu aż do 1982 roku kiedy została oficjalnie umorzona na skutek przedawnienia. Ciekawe prawda? W czasach wszechwładnej bezpieki organom ścigania ginęło wszystko: taśmy z nagraniami dzwoniących do Piaseckiego porywaczy, zeznania świadków, zebrane dowody w tym list wysłany przez porywaczy a podejrzani bez przeszkód wyjeżdżali za granicę. Mało tego, kilku świadków którzy złożyli zeznania demaskujące matactwa Ekelringa zostało później pobitych albo zastraszonych. Napastnicy nie kryli się z intencjami. Domagali się milczenia. W 1992 roku Antoni Maciarewicz przekazał rodzinie część akt związanych ze sprawą. Część ponieważ reszta do dzisiaj znajduje się w zbiorze zastrzeżonym co oznacza, że służby specjalne nadal uważają te materiały za istotne mimo upływu 52 lat od tej zbrodni. Najprawdopodobniej dla samych służb. Czemu?
Porwanego Bogdana znaleziono prawie dwa lata po porwaniu w piwnicy jednego z warszawskich domów. Nie został wprawdzie w tej piwnicy zamurowany żywcem ( jak do dzisiaj głosi plotka ) ale faktycznie zabójcy postarali się aby ciała nie odkryto za prędko. Chłopiec ze sztyletem wbitym prosto w serce został umieszczony w piwnicznej toalecie którą następnie zabito gwoździami. To wraz z fetorem rozkładającego się ciała skutecznie odstraszało ewentualnych dociekliwych. I tu pora na smaczek. W budynku o którym mowa znajdował się lokal operacyjny MSW a człowiek odpowiedzialny za ten lokal znał zarówno Ekelringa jak również pozostałe osoby których udział w sprawie udało się ustalić. Sam Ekelrigng dożył spokojnej starości. Umarł w 1977 roku. Do dnia śmierci utrzymywało go MSW. Śledczym nic ciekawego nie wyjawił poza jednym. Zeznał kiedyś, zapewne w chwili słabości „tych którzy to zrobili boję się bardziej od was” To nie niechlujstwo, błędy organizacyjne czy ludzkie powodują zaginięcia dokumentów w tego typu sprawach. W każdym systemie prawnym istniał, istnieje i będzie istnieć jeden wytrych: służby specjalne. To obecność służb spowoduje, że nie dowiemy się dlaczego w kluczowym momencie więźnia pilnuje jeden a nie trzech strażników, dlaczego ma alkohol we krwi lub dlaczego nie ma żadnych dokumentów na jego temat. Jeśli nawet pozostanie jakiś ślad wydanych poleceń, to ów będzie tajny i siłą rzeczy wyłączony z dalszego powstępowania. Czy służby stoją ponad prawem? Pośrednio odpowiada na to nazwa aktualnej niemieckiej policji politycznej: „Urząd ochrony konstytucji”. Jak ktoś chroni, to zazwyczaj wie lepiej co jest dla tej konstytucji dobre.
Dlatego w niektórych sprawach akta będą ginąć ponieważ skradziony zostanie samochód którym są przewożone, dowody ulegną zniszczeniu w magazynie a świadkowie zmienią zeznania lub po prostu nie da się ich odnaleźć. Porywacze Piaseckiego nawet nie zamierzali chłopca kiedykolwiek przekazać rodzinie. Obdukcja choć przeprowadzona po śmierci nie pozostawiała wątpliwości: zabito go praktycznie od razu. Żądania okupu miały wyłącznie zmylić tropy i ojca. Czy Franiewski zamierzał oddać Krzysztofa Olewnika? Nic na to nie wskazuje, rodzina nie unikała płatności okupu. Wykonawca porwania był doświadczony kryminalista ba doświadczonym milicyjnym agentem ale nie morderca. Być może to wyjaśnia gehennę Olewnika w amatorskim więzieniu pod Kałuszynem. W Polandzie brakowało podówczas doświadczonych morderców. Dzisiaj poszło by pewnie łatwiej! Obecność w Iraku i Afganistanie dostarczyła naszemu krajowi odpowiedniej dawki ostrzelanych facetów którzy nie odnajdują się po powrocie.
Każda służba w każdym kraju posługuje się kryminalistami ponieważ tak jest po prostu łatwiej. Po co omijać wymagania dokumentacyjne skoro można nie dokumentować żadnych poleceń? Wystarczy facetowi złapanemu na kradzieży samochodów wydać polecenie kradzieży wskazanego. Czemu to zrobi? Bo jak go złapią na kolejnej własnej robocie to ktoś go pewnie wyciągnie. Pan Jacek Karpinski również „przypomina” sobie nowe fakty i nie zaprzecza już udziałowi w porwaniu. Dzieje się zapewne dlatego, że równolegle toczy się przeciwko niemu postępowanie związane z jego działalnością biznesową czyli handlem stalą. Każdy kto pamięta KFI Colloseum Józefa Jędrucha zrozumie jak bardzo się nim swego czasu interesowano. Na wszelki wypadek jednak przypomnę. Pan Jędruch skupował długi wielkich zakładów a następnie za owe długi te zakłady przejmował. Powyższe ze zrozumiałych względów niezwykle niepokoiło polskie władze ponieważ w portfelu znajdowała się między innymi Huta Ferrum i Huta Pokój. Jędruch był poważnie traktowany jako kandydat do zakupu Huty Im Sędzimira. Jeśli nabycie tych hut przez faceta z nikąd nie uzasadnia w oczach czytelników rozwinę to w osobnym poście. Zwracam tylko uwagę, że w 2001 roku twarz Józefa Jędrucha poznali wszyscy w Polsce dzięki gigantycznej kampanii bil bordowej. To jemu właśnie zawdzięczamy koncepcję koncernu Polskich Hut Stali, hasło którym się wtedy reklamował. W owym czasie toczyła się poważna gra o to koto skonsoliduje polski przemysł stalowy. Jakoś trudno założyć aby Krup Stal Karpińskiego i Olewnika w ogóle w tamtej grze nie uczestniczył. Oczywiście nie w roli wielkiego gracza. Ale w jakiejś kombinacji operacyjnej? Któż to wie.
W zasadzie to już tylko Przewozy Regionalne bo spółka w słusznym gniewie na macochę wykasowała jej literki z nazwy. Kolejny fałszywy akord w nieustającej restrukturyzacji PKP, wybrzmiewa sobie po cichu ponieważ nikt się już dzisiaj kolejami nie przejmuje. Ostatnie zawirowania z rozkładami jazdy przypomniały na chwilę opinii publicznej o istnieniu takiego tworu ale śniegi zelżeją, transportu samochodowego przybędzie i problem się znowu zmniejszy.
Na temat PKP mam własne zdanie jako, że przez 5 lat orbitowałem na rubieżach tego imperium. Nadzorowałem dwie spółki zajmujące się budową trakcji kolejowej PRKI Wrocław i PKRE Warszawa czyli dzisiejszą Trakcję Polską. Nadzorowałem to w zasadzie nie do końca dobre określenie. PKRE dokupiłem do mojego ówczesnego funduszu z zamiarem połączenia z PRKI i jak to sie wtedy mówiło “wodowania” na GPW. Kryzys moskiewski pokrzyżował te plany ale ta historia nauczyła mnie wiele o fuzjach i naszym narodowym przewoźniku .
PKP, ze swoją paramilitarną strukturą były przez ostatnich 20 lat niezwykle łakomym kąskiem dla kolejnych politycznych ekip. Dość wspomnieć, że w roku 1990 liczyły sobie prawie 300.000 w 1999 nadal nieco ponad 200.000. Dzisiejsze 94.000 wypadają już blado ale to nadal spora siła oddziaływania. 9,6 mld przychodów to też nie mała pozycja i sporo się w niej da utopić bo nie mniej imponująca strata za 2009 rok w wysokości 1,1 mld najlepiej świadczy o efektywności tej organizacji. Pośród aktywów znajdują się perełki takie jak LHS, energetyka kolejowa czy 15 tys ha gruntów zlokalizowanych najczęściej w centrach miast. O ile, większość z nich kosztuje pewnie więcej niz jest warte to takiego na przykład dworca centralnego nie sposób przecenić. 16 mln pasażerów rocznie to traffic którego może pozazdrościć nie jedno centrum handlowe. O LHS należało by też kiedyś napisać osobny post. Historia powstania tej linii jej rola gospodarczo wojskowa dla ZSRR zasługuje na więcej niż wzmiankę.
Ale do rzeczy, czyli do separatyzmu. Przewozy Regionalne to twór który powstał poprzez wyeksportowanie z PKP największego problemu czyli przewozów regionalnych właśnie. Tej tkanki, która najbardziej służy owym zwykłym obywatelom o których dobro politykom zawsze idzie najbardziej. Ta właśnie tkanka, dowożąca do pracy w aglomeracjach gestem Skarbu Państwa, stała się nagle własnością 16 samorządów. Można by powiedzieć wspaniały przykład przeniesienia odpowiedzialności na właściwy poziom. Ale jest małe ale. Struktura właścicielska PR przedstawia się następująco: Mazowieckie 13,5% Wielkopolskie 9,7% Śląskiej 9,2% Dolnośląskie 7,3% Pomorskie 7,1% Małopolskie 6,4% Kujawsko – pomorskie 5,8% Zachodniopomorskie 5,8% Łódzkie 5,7% Lubelskie 5,5% Warmińsko mazurskie 5,3% Podkarpackie 4,9% Podlaskie 3,8% Lubuskie 3,6% Opolskie 3,4% Świętokrzyskie 3%
Jaki to ma sens? Teoretycznie związek regionów mógłby dawać pewne efekty w postaci nacisku na dostawców ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że gross kosztów to personel i opłaty do PKP PLK za korzystanie z torów to trudno uwierzyć w taki argument. Na przykładzie tej spółki przećwiczymy sobie rozpad dzielnicowy. Rząd wyłączył bowiem ważny dla udziałowców instrument gry ekonomicznej. Udziały mogą zbywać wyłącznie między sobą. Nie ma powodów aby jakiekolwiek województwo w tej strukturze było zainteresowane zwiększaniem swojego udziału poprzez wykup innego województwa. Tym samym, jest tylko jedna droga, rozpad tej zadłużonej I nieefektywnej spółki.
Dlaczego tak uważam? Istnieją już od kilku lat Koleje Dolnośląskie i Mazowieckie, niebawem ruszą Koleje wielkopolskie i Koleje śląskie. Po co tym organizmom kolej interregio? W tej misji zrealizuje się doskonale ogólnopolski przewoźnik na co ma zresztą od dawna ochotę. Temu przecież służyło przejęcie od Przewozów Regionalnych przed ich oddaniem pociągów pośpiesznych i doładowanie ich do Intercity które z punktu straciło swoją rentowność po tym zabiegu.
Po cichutku dokona się niebawem pierwszy demontaż instytucji między samorządowej. Spółka upadnie bo nie będzie chętnych do finansowania jej strat. Poszczególne województwa nie mają raczej ochoty na dotowanie chronicznie niedochodowego molocha. I sprawa zasadnicza. Gdzieś przecież zarabia a gdzieś traci. W większych aglomeracjach przewozy będą bardziej efektywne. W mniejszych mniej.
Atomizacja państwa to nieuchronny proces który pojawia się zawsze w tle pogarszającej sie sytuacji gospodarczej. U nas przyspieszy go dodatkowo polityka unijna która dedykuje spore środki na poziom samorządowy.
Pora jeszcze wyjaśnić zdjęcie załącznik do tekstu. Widzimy tu efekty kuracji jaką zaaplikowano ostatnio rekordowo zapyziałemu Dworcowi Centralnemu w Warszawie. Zaiste trzeba było 20 lat Polandy, prywatyzacji wielkich podmiotów gospodarczych, rekordów na GPW i nie wiadomo czego jeszcze aby ten dworzec po prostu wyglądał jak przestrzeń publiczna. Stałem na tej hali do połowy czystej i w połowie takiej jaką jest już od wielu lat i oniemiałem z wrażenia. Otóż przypomniałem sobie czasy kiedy jako dziecko przychodziłem tu aby w niemym zachwycie podziwiać to właśnie wnętrze i prowadzące doń szklane drzwi rozsuwające się na fotokomurkę. 20 lat Polandy dało mi na razie połowę dworca którego mieszkaniec tego miasta się po prostu nie wstydzi.
Cóż za kamień milowy. Ale jakie państwo takie osiągnięcia.