Czyli o tym, że demokracji czasem trzeba pomóc.
Gdy 4 maja 1992 roku generał Edward Wejner żegnał się ze dowodzeniem Nadwiślańskimi Jednostkami Wojskowymi, spór rząd – parlament wchodził już w swoją ostrą fazę.
Dowódca NJW znalazł się po niewłaściwej stronie barykady; w efekcie o działaniach związanych z planowaną „operacją specjalną” dowiadywał się (jak sam twierdzi) od podwładnych lub przez przypadek. Od wiosny 1992 oficjele z MSW wizytowali prezydenckie i rządowe obiekty czasu wojny, ośrodki specjalnego przeznaczenia (w tym Arłamów), a także kluczowe elementy komunikacyjnej infrastruktury. Wejnera najbardziej irytowały ministerialne konszachty z dowódcą jednostki GROM, która notabene była już niemal rozwiązana. Minister Macierewicz, na na ogół niechętny ludziom dawnych służb, dla podpułkownika Petelickiego i jego podwładnych robił wyraźny wyjątek. Nadwiślańczycy w ogóle, a komandosi w szczególności, byli najprawdopodobniej ważnym ogniwem w jego planie. Czemu właśnie oni?
Być może dlatego, że w ramach planu „Azalia” (grudzień 1981) NJW odpowiedzialne były za przejęcie wszystkich stołecznych ośrodków łączności oraz za zabezpieczenie siedzib radia i telewizji. W 1992 roku były też w zasadzie jedyną formacją wojskową obecną na terenie Warszawy i chroniącą większość obiektów państwowych. Gabinet Olszewskiego, w którym szefem MSW był Antoni Macierewicz, tracił sejmowe poparcie, a w narastającej parlamentarnej nagonce dopatrywano się inspiracji obcych służb i działalności agentów. Przesłanek nie brakowało: spierano się choćby o przyszłość byłych baz armii radzieckiej w Polsce, a także celowość wstępowania do NATO. Kontruderzenie demaskujące agenturę na najwyższych szczeblach państwa dobrze rokowało. Mimo masowego palenia akt, to, co w nich pozostało wystarczyło z nawiązką, by znokautować szereg politycznych przeciwników pierwszego demokratycznie wyłonionego rządu po 1945 roku. Minister Macierewicz rozpoczął przygotowania.
Zawartość archiwów miała taką siłę rażenia, że od połowy maja ministra i jego głównych współpracowników całodobowo chronili operatorzy Grom. Obawy mogły być uzasadnione. Zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej zginął w wypadku samochodowym Prezes NIK Walerian Pańko. Zginął w drodze na posiedzenie sejmu, na którym miał przedstawić raport na temat działalności FOZZ-u. Aby uniknąć podobnych zbiegów okoliczności, całodobową ochronę ministra oraz zespołu czeszącego akta, podobnie jak konwojowanie dokumentacji rozproszonej po wojewódzkich komendach byłej Milicji Obywatelskiej, powierzono operatorom GROM.
Gdy władze Unii Demokratycznej zdecydowały się dążyć do przegłosowania wotum nieufności dla rządu, na trybunie pojawił się poseł Janusz Korwin – Mikke i poddał pod głosowanie jedną z najbardziej lapidarnych uchwał sejmowych, która przeszła mimo całkowitej obstrukcji ze strony posłów UD (wyszli z Sali obrad celem zerwania kworum). Zgodnie z nią minister MSW był zobowiązany przedstawić w terminie do 6 czerwca 1992 pełną listę urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także posłów i senatorów, którzy w latach 1945 – 1990 współpracowali z UB i SB. Zaczęła się otwarta wojna pomiędzy parlamentem i prezydentem, a rządem. Obie strony szykowały się do starcia.
Antoni Macierewicz ze swoją historyczną listą pojawił się na sesji sejmu o 10 rano 4 czerwca, a jego ustalenia trafiły do najważniejszych osób w państwie. Na liście figurował urzędujący Prezydent, nie brakowało posłów i senatorów, a także rządowych kolegów ministra MSW. Wybuchła polityczna bomba. Równolegle, w koszarach Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, pułkownik pilot Józef Pęcko wysyłał szyfrogram PF100, zarządzający pogotowie bojowe w podległych mu jednostkach. Ale… wojsko nie ruszyło, mimo ponagleń Piotra Naimskiego – ówczesnego szefa UOP. O tym, gdzie ugrzęzło, można było przeczytać w protokołach śledztwa, które prokuratura wojskowa wszczęła jesienią 1992 roku. W dużym skrócie: zabrakło gotowych na wszystko ideowców, a Wałęsa (uprzedzony przez część oficerów) od rana w krytycznym dniu znajdował się w sejmie . Do izolacji głowy państwa nie doszło, a nocy teczek nie przetrwał premier Olszewski, a także minister Macierewicz i Piotr Naimski. Powyższe nie zmienia faktu, iż jednym z płomiennych mówców, którzy lustratorów odsądzali od czci i wiary, a esbeckim archiwom odmawiali jakiejkolwiek wiarygodności, był poseł Boni. Człowiek, który niemal 20 lat później przyznał się do agenturalnej współpracy. Kto wie, jak by przebiegły wydarzenia 4 lipca 1992, gdyby rząd miał po swojej stronie więcej ideowców w mundurach lub przynajmniej chętnych wykonawców spisku?
Formowanie Wojsk Obrony Terytorialnej być może nie ma związku z doświadczeniami tamtej nocy, ale związane z owym formowaniem plany całkiem zgrabnie wpisują się w kalendarz i wyborczą politykę. Nowa formacja ma osiągnąć 53 tysiące etatów w 2019 roku i z dużym prawdopodobieństwem można wnosić, że większość chętnych do służby żołnierzy pozyska raczej na prawicy. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, lewica nigdzie na świecie ani wojska ani broni specjalnie nie hołubi. W efekcie WOT staną się mekką dla wszelkiej maści pasjonatów militariów, a także tych, którzy zawsze marzyli o służbie w formacjach mundurowych, ale nie mieli wcześniej szans na to, by się do nich zaciągnąć. W tej grupie ucieszą się najbardziej ci, których dotyczy inicjatywa poselska partii Kukiz’15. Począwszy od 1 stycznia 2017 tatuaż na twarzy, szyi czy przedramieniu chętnych do służby nie będzie już dyskryminował. Zmiany powitał z radością generał Polko, oświadczając przy okazji, że armia to miejsce dla ludzi twardych, a nie mięczaków. Owa niezwykle odkrywcza konkluzja każe sądzić, że ci, którzy wytatuowani nie są, prawdopodobnie stanowią gorszy sort wojaków.
Przeciwnicy inicjatyw ministra mają nadzieję, że na budowę tak licznej formacji najnormalniej zabraknie pieniędzy, ponieważ (zgodnie z budżetem w latach 2016 – 2019) jej tworzenie ma pochłonąć 3,6 miliarda. Nic bardziej błędnego. Uwadze mass mediów umknęły bowiem plany MON, zgodnie z którymi SUFO (Specjalistyczne Uzbrojone Formacje Ochronne) stracą niebawem swe kontrakty. SUFO to po prostu cywilne firmy ochroniarskie, które od ponad dwóch dekad wyręczają zawodowe wojsko w kosztownych i nudnych wartowniczych zadaniach. Gdyby jednak powierzyć je ideowcom z WOT? Czujny chorąży WOT byłby na pewno skuteczniejszy niż statystyczna „pani Jadzia”, którą napotkamy w wielu biurach przepustek. Wedle dostępnych źródeł wydatki na SUFO to niemal pół miliarda rocznie, a służba wartownicza w wydaniu WOT ich przeciwnikom wybiłaby kolejny argument z ręki. Do takich celów „wojsko weekendowe” (służba ma przebiegać w dwóch modelach: dwa dni co miesiąc lub pozostawanie w ciągłej gotowości do działań wojskowych) nadaje się przecież nie gorzej niż emeryci i renciści służb mundurowych, którzy jednostki chronią obecnie. Co więcej, dla wojskowych zapaleńców nawet służba wartownicza będzie już niemal bojowym zadaniem, a w opowieściach warta w okolicy hangaru urośnie do rangi skoku ze spadochronem. Regularnych formacji w przypadku jakichkolwiek działań wojennych na pewno nie wystarczy. Podszkoleni entuzjaści mogliby się w takich warunkach z pewnością okazać pożyteczni – tym bardziej, gdyby miano im powierzyć zadania tyłowe. Problem leży jednak gdzie indziej i sprowadza się do prostego pytania: kto i na jakiej zasadzie będzie mógł użyć nowych podopiecznych ministra? Tego na razie nie wiadomo.
W międzyczasie pierwszych 66 podchorążych WOT złożyło właśnie przysięgę, budząc lekką zawiść tradycyjnego wojska. Jeszcze 11 miesięcy i pierwszy rzut WOT-owców wyruszy do zadań w oddziałach ze stopniem podporucznika, co w armii regularnej wymaga kilku lat ciężkiej pracy. O ile wiadomo, że są służby, w których oficerem można zostać nawet szybciej, to w wojsku zdobywanie kolejnych szarż miało jednak swoją ustaloną historię. Ekspresowe tempo świadczy wyraźnie o tym, że najmłodsze dziecko Antoniego Macierewicza ma oprzeć się na całkowicie nowym korpusie oficerskim, oddanym i ideowym. Jego celem ma być oczywiście walka z wrogiem ojczyzny, ale… nie wiadomo gdzie ujawnią się wrogowie. O tym, gdzie mogą się ujawnić, trudno spekulować, chociaż wedle protokołów ze śledztwa w 1992 roku, jednym z częstych gości w obiektach strzeżonych przez u nadwiślańczyków był Bogdan Ścibut – ówczesny Dyrektor Generalny MSW.
Dzisiaj pan Bogdan jest Dyrektorem Generalnym w MON.