Czyli cuda, objawienia i główne prawdy wiary
Miłośnicy polszczyzny nieustająco kompromitują ubogość języków ościennych, obnażając edukacyjne braki korzystających z izmów rozmówców. I choć wiadomo nie od dzisiaj, że w języku władców Albionu można się porozumiewać używając znacznie mniejszego zasobu słów niż w języku polskim, to określenie „porozumiewać” nie oznacza przecież jasnego przekazywania treści. Co ciekawe, być może najbardziej szczególnym wyrazem, dość dojmująco obnażającym zakres znaczeniowy naszego narodowego języka, jest wyraz pozornie oczywisty i równie pozornie doskonale nam znany. Wyraz „wiara” w angielskim rozkłada się przynajmniej na kilka istotnych znaczeń takich jak belief, self-esteem, self-confidence, trust, czy faith i każde z nich opisuje jasno zupełnie inny stan związany z posiadaniem określonego przekonania, choć w skrajnie różnych okolicznościach i sytuacjach. I choć nasz bogaty język doskonale rozwinie każde z owych angielskich określeń, nasza wielowymiarowa wiara pozostaje empirycznym faktem. I choć pomiędzy wiarą w Boga, wiarą w duchy, wiarą w siebie i wiarą w zwycięstwo występuje, było nie było, pewien synkretyczny związek, to opisane uczucia znacznie mniej łączy niż dzieli.
Dywagacje na temat wiary wywołuje dzisiaj nie tylko świąteczna atmosfera. W kryzysowy dzień codzienny wdarła się bowiem silna potrzeba przekonania, że „jakoś to będzie”, że kryzys kiedyś się skończy lub w ogóle nas nie dotknie. Tym samym pozornie całkowicie zlaicyzowane życie społeczno-gospodarcze coraz bardziej opiera się na nadziei, że ktoś lub coś zmieni naszą sytuację na lepsze. Nasuwa się zatem oczywiste pytanie: kto?
Z perspektywy ostatnich 20 lat widać wyraźnie, że jest jeden system finansowy – absolutne epicentrum współczesnego świata. System finansowy jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre nagradza, za złe wtrąca w niebyt. O ile znacznie trudniej zrozumieć ideę katolickiej Trójcy świętej to w triadzie rynek finansowy, bank i pieniądz papierowy, podział ról wydaje się być znacznie bardziej transparentny. Mesjanistyczna idea Syna Bożego równie zgrabnie transferuje się na bank emisyjny, który stał się powszechny i stworzył dług publiczny dla naszej wiecznej szczęśliwości. Podobnie idei nieśmiertelnej duszy odpowiada równie silne przekonanie o nieśmiertelnej chciwości. Tego, że łaska rynku finansowego jest do zbawienia koniecznie potrzebna już w zasadzie tłumaczyć nie należy, bo społeczności w takich krajach jak Portugalia czy Hiszpania przekonały się o tym na własnej skórze.
Jeśli powyższe nie przekonuje, w jakim stopniu przepełnia nas laicka wiara, być może przekonującym dowodem będzie wiara depozytariuszy, że ich masowe spotkanie przy bankowym okienku jest statystycznie mało prawdopodobne. Mało prawdopodobne nie oznacza przecież niemożliwe, ale ta nie taka znowu drobna rysa na bankowym wizerunku najwyraźniej nikomu nie przeszkadza. Dzięki temu wiara w bezpieczny bank rozwija się doskonale i kładzie ważną podwalinę pod wiarę w wartość papierowego pieniądza. Ten ostatni z poziomu zadrukowanego kolorowego papierka do roli aktywa majątkowego oraz czynnika wymiany wynosi tylko i wyłącznie czysta, żarliwa i powszechna wiara. Wiara tak mocna, że nie nadwątliła jej nawet seryjna produkcja papierowego pieniądza.
Nowoczesny kościół rynku finansowego nie byłby taki silny, gdyby nie jego wielcy apostołowie. Choć Keynes, von Hayek czy Stiglitz różnią się między sobą, to współcześni koncelebranci decydują o tym, który z nich pisał teksty prawdziwie natchnione, a który jedynie apokryfy. Jakkolwiek by się nie różnili, stanowią po prostu ideologiczną podwalinę systemu, dla którego nie ma alternatywy. Kościół finansowy budują państwa finansujące swe arcybiskupstwa wyłącznie dzięki łasce pańskiej. Warto zauważyć, że realny sojusz państwa i kościoła rzymskokatolickiego zakończył się w chwili, gdy obietnica dla mas zamieniła się z metafizycznego zaklęcia obiecującego szczęście po śmierci w znacznie bardziej atrakcyjną fizyczną dystrybucję dóbr za życia. Przez kilka ostatnich dziesięcioleci absolut przegrywał bezdyskusyjnie wszędzie tam, gdzie ekonomiczne powodzenie niwelowało lęk o przyszłość. Ewangelizacja mas, oparta przez wieki na uzasadnianiu mizerii codziennego żywota, syciła umysły wiarą w nagrodę po śmierci. Idea socjalna wymusiła obietnicę nagrody za życia, tyle że ta skompresowana ideologicznym starciem dwóch systemów zamieniła się w samoistną wiarę w dostanie życie z definicji i bez wysiłku. Mesjaszem tej wiary stało się państwo opiekuńcze, organizujące i regulujące życie własnych obywateli. Dziś ten unikalny system ekonomicznych wierzeń coraz wyraźniej się chwieje. Boski rynek finansowy nie obiecuje już cudów, sieje trwogę. Tak jak świat materialny odnajduje złoto w chwili niepewności, człowiek szukając wsparcia wraca do swojego starego, zapomnianego Boga Ojca Wszechmogącego.
Trudno się dziwić, współczesne, starzejące się społeczeństwo konsumpcyjne w bankrutującym państwie socjalnym może uratować tylko najprawdziwszy cud.