Adam Feliks Próchnik

Czyli o tym jak się ma życia los do indeksu WIG

O tym, że istnieje taka marka jak Próchnik wiedziałem w zasadzie od zawsze. Choć w czasach  ancient regime’u popularnością znacznie ustępował Wólczance, Próchnik był oczywistym wyborem dla tych, którzy w sieci handlu uspołecznionego zamierzali upolować dobry płaszcz. Ten namierzony w „pedecie”  lub Domach Centrum przy odrobinie szczęścia mógł się okazać niezwykle podówczas atrakcyjnym „odrzutem z eksportu”, co zapewniało z definicji lepszą tkaninę i jakość wykonania. Namiętność do wyrobów „łódzkiego krawca” udzieliła się i mnie, a to wszystko za sprawą „cold wave”, która z poduszczenia Marka Wiernika zamroziła moją wcześniejszą miłość do punk rocka. Dla fanów Joy Division, Cocteau Twins, This Mortal Coil czy Bauhausu kusy, wiosenny płaszczyk był po prostu absolutnie niezbędnym elementem wizerunku. Swój, podobnie jak wcześniej pancerną jesionkę, upolowałem w pachnącej naftaliną szafie u dziadka. Choć był odrobinę przyduży czułem się w nim doskonale. Zalety funkcjonalne mojej odzieży były nie do przecenienia. Wewnętrzna, dyskretna kieszeń z logo Próchnik kryła „stołki” czyli papierosopodobny wyrób z wizerunkiem stolicy na opakowaniu (którego tym sposobem nie musiałem ukrywać za hydrantem na korytarzu), a boczne kieszenie o szerokim kroju wydawały się być stworzone, aby dawać schronienie wyrobom Browarów Warszawskich, jeśli tylko rozlano je do występujących również dzisiaj „bączków”. Podobnie trudno było przecenić kaptur upchany zazwyczaj dyskretnie w kołnierzu, który pełnił swoją rolę zawsze wtedy, gdy nasiąkanie deszczem do ostatniej nitki nie było podyktowane wzniosłością chwili lub gotowością do czynności w trakcie romantycznych spacerów :).  Nie mam pojęcia, gdzie dzisiaj znajduje się mój płaszcz, w którym „dowiadywałem się, że życie to nie teatr”, podziwiałem na żywo gwiazdy 4AD na Marchewce w Hali Gwardii, a także wyznawałem miłość na szereg całkowicie dzisiaj absurdalnych sposobów. Po raz ostatni miałem go na sobie w maju 1989 roku, kiedy nocą taszczyłem kolumnę Eltron wraz z Robertem Leszczyńskim ze strajku na UW do mojego ówczesnego mieszkania. W tym miejscu ślad się urwał.

O swoim starym płaszczu Próchnika przypominałem sobie 4 kwietnia 2004, kiedy w mieście Łodzi Rada Nadzorcza Wólczanki odpytywała mnie na okoliczności posiadania wyrobów macierzystej spółki. Jakieś koszule oczywiście miałem, ale z głębin wspomnień wypłynął mi wtedy właśnie prochowiec Próchnik. Członkowie zacnego gremium nie byli moim wyznaniem specjalnie ukontentowani,  jednakowoż swoją decyzję podjęli jednomyślnie i już kilka miesięcy później ówczesne władze spółki Próchnik poznałem na otwarciu jednej z kolejnych galerii.  Kilka lat później w szczycie popularności Vistuli i Wólczanki wertując zestawienia porównawcze sprzedaży w pewnej warszawskiej galerii nieodmiennie dziwiłem się świetnym rezultatom Próchnika, który nierzadko dystansował wyniki mojej ówczesnej garniturowej marki. Uświadomiłem sobie wtedy ostatecznie, że w Polsce zróżnicowanie się lubi, a marki, które szanują swoich klientów będą między Wisłą a Bugiem istnieć wiecznie. Tyle, że aby ich szanować, marki muszą wiedzieć dla kogo i po co istnieją.

Wiele marek, aby plastyczniej przekazać własne wartości swoim klientom, kreuje wirtualnych brand heroes. Tymczasem Próchnik S.A. takiego zabiegu nie potrzebował. Co ciekawe, w spółce o istnieniu jak najbardziej realnego patrona po prostu zapomniano. Tymczasem Adam Feliks Próchnik w moim przekonaniu doskonale się do tej roli nadawał. Dlaczego? Nieślubny syn Ignacego Daszyńskiego i zasymilowanej Żydówki, wychowany w etosie Organizacji Bojowej PPS, zapalony konspirator, którego strzelać i rzucać bomby uczyli między innymi Piłsudski i Sikorski, student historii, ale również oficer z dobrą kartą frontową na patrona nadawał się jak ulał. Z dzisiejszej perspektywy jego lewicowe przekonania to nic innego jak wierność idei i pragnienie realizacji tych zdobyczy socjalnych, które stanowią dzisiaj standard relacji społecznych. Ludzie, którzy go znali, wspominali zazwyczaj wielkiego społecznika, człowieka w pełni oddanego pracy na rzecz innych, który przywilejów i fruktów dla siebie nie łaknął praktycznie wcale.

W Polsce nie brak nam bohaterów ani wzorów do naśladowania. Ale nie każdy z nich jest patronem słynnej odzieżowej spółki. W tym konkretnym przypadku, jest nim człowiek, który choć wielokrotnie mógł, życia sobie nie ułatwiał, a przeciwności znosił mężnie, konsekwentnie prąc do ustalonego jeszcze w młodości celu. Odwagi nie zabrakło mu nigdy. I taka właśnie powinna być marka Adam Feliks Próchnik. Dla wytrwałych. Dla pewnych swoich przekonań bez względu na to jakie są. Dla walecznych.

Ale historia jest obecna w spółce nie tylko poprzez swego patrona. Niemal dokładnie 22 lata temu – 16 kwietnia 1991, Próchnik S.A. w towarzystwie Exbudu, Kabli, Krosna i Tonsilu debiutował na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Owego historycznego dnia całkowite obroty wyniosły… zaledwie 1.900 PLN :). Byłem na tym notowaniu. Bywałem na kolejnych i na moich oczach eksperyment pasjonatów tworzył historię rynku kapitałowego, której i ja dopisałem później pewien maleńki rozdzialik. Próchnik S.A. jest jedyną spółką z mitycznej pierwszej piątki, która jest nadal notowana na GPW! Rola najstarszej i najdłużej notowanej spółki na GPW to z jednej strony zobowiązanie, a z drugiej ważne świadectwo. Te 22 lata Próchnika na giełdzie to jedna z soczewek, w której można zogniskować dynamikę ważnych wydarzeń społecznych i gospodarczych dwóch dekad III RP.

Próchnik S.A. w przedziwny sposób łączy etos niepodległości i idei socjalnej z etosem fundamentu rynku kapitałowego. I w jednym, i w drugim odnajduję cząstki siebie zarówno ja, jak i zapewne wielka rzesza osób związanych z rynkiem kapitałowym, doradców inwestycyjnych, maklerów, ale także pracowników biur maklerskich i innych organizacji związanych z rynkiem. Paradoksalne jest to, że tych większych i mniejszych funkcjonariuszy systemu kapitalistycznego spotyka dzisiaj dokładnie takie samo odium, jak w II RP gorliwych adwokatów socjalizmu :).

Ale ponieważ Adam Feliks Próchnik jest marką dla walecznych i wytrwałych, w komunikacji marki przypomnimy ważne a zapomniane wydarzenia, nie tylko z historii Polski, ale również historii rynku kapitałowego. Będziemy je wspominać delikatnie, a przykładem niech będzie Mieczysław „Rygor” Słowikowski, który towarzyszy nam przy bieżącej kolekcji. W kolejnych poznamy innych bohaterów i inne wydarzenia, dla których tłem będą nie tylko wojny, ale też szereg dokonań, które składają się na obraz współczesnej Polski.

Adam Feliks Próchnik ma być marką dla tych, których wyróżnia nie tyle moda, ile styl. Nie tyle nadzieja, ile przekonanie. Przezorność, a nie skłonność do hazardu. Dlatego też odmienność wizerunku marki podkreślą  salony, które (choć zbudowane w sposób ekonomiczny) odbiegną znacznie od unifikujących standardów znanych z galerii handlowych. Niebawem każdy, kto będzie szukał produktu „z duszą”, znajdzie go w naszych salonach.

Co na to powiedzą złośliwi? Na pewno coś wymyślą, bo sypanie piasku w oczy i wkładanie kija w szprychy jest w pewnych kręgach technologią obowiązkową. Ale ponieważ w Rage Age udaje się z sukcesem sprzedawać polską modę, jestem przekonany, że każdy chętny u Adama Feliksa Próchnika kupi jedyny w swoim rodzaju sznyt. Styl, który wyróżni najwaleczniejszych.

 

19 komentarzy
Previous Post
Next Post