Browsing Category wydarzenia

Ewangelizacja 2.0

Czyli o tym, że wujek Józek popełnił być może kilka błędów wychowawczych, Lucek to dobry syn, a Joshua to niepoprawny idealista który stawia na viral marketing w rozwoju firmy rodzinnej.

Teatr przeżywa prawdziwy renesans, a przekona się o tym każdy kto spróbuje nabyć bilet na cokolwiek co jest obecnie grane. Dowiemy się, że nie ma i nie będzie – a zazwyczaj nie sympatyczna Pani w kasie (bo z portalem nie pogadamy przecież) poinformuje nas o możliwości zakupu wejściówek,  czyli sytuacja jako żywo z lat 80tych. Ale mylił by się ten kto by pomyślał, że podobnie jak drzewiej bywało w teatrze zaangażowana młodzież, a na scenie ważne treści. Każda z moich ostatnich wizyt pogłębiała dojmujące przekonanie, że oglądane treści z powodzeniem zmieściły by się w formule „Klanu” albo innego produktu tego typu. Zacząłem się zastanawiać czy aby nie jest po prostu tak, że teatr kompletnie zmienił formułę i nie jest już miejscem intelektualnej prowokacji rozumianej inaczej niż wymiot wulgaryzmów czy  detaliczna wiwisekcja seksu w dowolnej kombinacji najchętniej w połączeniu z narkotykami. Kolejne przedstawienia umacniały mnie w pierwotnym poglądzie aż do wczoraj.

Ojciec Bóg” Katarzyny i Jacka Wasilewskich to w mojej opinii teatr w najlepszym wydaniu. Marcin Perchuć choć nie ucieka od pewnej maniery, brutalnie skłania do myślenia w kontekście który niby towarzyszy nam od zawsze ale niekoniecznie jest oczywisty jako współczesny rezerwuar wartości. „Ojciec Bóg” to w zasadzie rodzaj współczesnej Biblii Pauperum albo raczej chciało by się powiedzieć Wiki Biblii. Uproszczenie jest rzecz jasna duże, ale chodziło mi tym razem o oddanie pewnej idei, a nie aptekarską precyzję.  Inna sprawa, że to przedstawienie głównie dla rodziców. I nie koniecznie ojców do których autorzy odnoszą się wprost, ale rodziców właśnie  ponieważ „one”, choć pojawiają się w monodramie wyłącznie jako kontekst, to ów kontekst jest nie mniej wyczuwalny niż dla rumaka wędzidło.

W zasadzie zastanawia mnie tylko jedno. Że za ewangelizację wziął się facet o silnie lewicowym kolorycie. Czyżby to kolejny dowód na to, że najdoskonalszy mit współczesnej epoki to teologia wyzwolenia czyli mariaż Jezusa z marksizmem? Wasilewscy nie ewangelizują nachalnie. Ich Bóg jest taki jak widzowie, co w sposób zdecydowany odbiega od ortodoksji betonowanej przez JPII, a konsekwentnie umacnianej dzisiaj przez „Panzer” kardynała. Wszystko to na czasie i dużym wyczuciem tętna społecznych potrzeb, bo już niebawem może się okazać, że masy potrzebują jednak jakiegoś opium.  Jeśli go nie mają odurzają się wyłącznie konsumpcją. Co ciekawe, modne od jakiegoś czasu określenie „fetysz konsumpcji” pochodzi z kart „Kapitału” Marksa, czyli wydawałoby się lektury całkowicie skompromitowanej przez historię. Wydawałoby się, bo każdy kto dzisiaj sięgnie po ten tytuł przekona się, że jak nadal jest aktualny choć głównie w warstwie socjologicznej. Marksa
rewolucjonistę możemy sobie darować, a jako odtrutkę dla tych którzy wierzą w ten mechanizm budowania jasnej przyszłości, polecam zawsze „O rewolucji” Arendt.

Wracając do tematu: „lewicowa” wrażliwość zacznie powoli odzyskiwać społeczne uznanie, choćby dlatego, że wrażliwość „prawicowa” nie istnieje, a jeśli już, to albo podszyta jest cierniem kościoła wojującego albo wisielczym kapitalizmem w którym zakochać się raczej trudno.

Być może ta sztuka to barometr pewnej epoki? W sumie to naturalny proces w którym syci nabierają ochoty na solidaryzm społeczny. Oczywiście sprawiedliwość widziana z góry zawsze wygląda inaczej niż z dołu co plastycznie w ładnie zagranej szarży wyłożył  wczoraj Perchuć w roli Boga.

Ecce Homo przypomina Wasilewski i nie drwi jak Piłat (choć w zasadzie nie jest pewne jakie tym drugim targały uczucia, a wersja Bułhakowa jest mi osobiście bardzo bliska). Ecce Homo Anno Domini 2011. I należy sobie uświadomić, że ostatnia wielka idea społeczna ma już prawie 150 lat. W międzyczasie nie powstała żadna inna uniwersalna platforma, na której dokonać się może zbliżenie rasowe i narodowe. Toteż albo powstanie jakiś nowy, uniwersalny  ruch społeczny albo osuniemy się w otchłań cywilizacyjnego regresu opartego na separatyzmach wszelkiej maści. Chciałbym wierzyć w to pierwsze, spodziewam się drugiego.  Każda ze znanych cywilizacji padała w chwili swego największego wzlotu. Czyli najwyraźniej nie jest to żaden przypadek.

Alea iacta est.

3 komentarze

Festung Izrael.

Czyli o tym, że zasobność portfela ma jednak znaczenie, niepokoje społeczne wymagają kanalizacji a archetypy i symbole walki męczeńskiej mogą niespodziewanie stać się znowu modne.

Tyle się ostatnio pisze o tym gdzie i pod kim będzie Egipt a w zasadzie nie wiadomo gdzie jest teraz i jak się ma do swoich sąsiadów.  Rzut oka na podstawowe relacje w regionie może chyba przyprawić o solidny ból głowy amerykańskich strategów. Z poniższego wykresu wynika bowiem dość wyraźnie, że usunięcie Saddama w zasadzie wykreowało lokalnego lidera. Jest nim irańska republika islamska.

Arabia Saudyjska notuje wprawdzie lepsze rezultaty ale funkcjonuje w symbiozie z USA podczas gdy Iran systematycznie boryka się z sankcjami. Mimo to, ostatnie 10 lat to okres sporych sukcesów Ajatollachów, którzy zdołali wyjść poza model przeżerania  petrodolarów i rozbudowali  zaplecze przemysłowe. Między innymi lotnicze, dzięki któremu produkują dzisiaj własny myśliwiec odrzutowy. Po bliższej analizie okazało by się pewnie, że ów „własny” to zapewne modyfikacja Miga lub Mirage’a natomiast ważniejsze jest to, że wytwarzany we własnych zakładach. Dlaczego? Ponieważ w trakcie wojny z Irakiem, lotnictwo cierpiało olbrzymie braki w częściach zamiennych  i kilkakrotnie było praktycznie całkowicie uziemiane przez Irakijczyków.

Miarą mocarstwowych ambicji Iranu, jest jego program atomowy jeszcze do niedawna spędzający sen z powiek izraelskim politykom. Do niedawna, ponieważ spekuluje się, że w wyniku pierwszego na świecie cyber ataku, ów program został w zeszłym roku zatrzymany. Czy to fakt, czy wygodny pretekst raczej się nie dowiemy ważniejsze jest coś innego: Izrael już nie nawołuje do prewencyjnego ataku na irańskie instalacje wojskowe. Może się jednak okazać, że to raczej wynik gry niż sprawnych umysłów hakerów albo jedno i drugie. Sytuacja się po prostu zmieniła. Amerykański straszak nie jest już tak silny jak kiedyś, a na linii USA Izrael znowu trzeszczy. Dla Izraela największym zagrożeniem był zawsze jadowicie antyizraelski Iran, gorliwie sponsorujący zarówno Hamas jak i Hezbollach. II wojna libańska ( 2006 ) i starcie z Hamasem  w 2008 roku mimo błyskawicznej i stanowczej reakcji ze strony Izraela nie dały mu żadnych faktycznych korzyści przy sporych kosztach obu operacji. Być może w regionie ani Ameryka nie jest taka silna ani Izrael taki straszny. Bo o ile ten drugi potrafi mocno atakować w śmiałych rajdach, to obaj mają duży problem z upilnowaniem zajętego terenu. A to poważny problem z uwagi na liczebne muzułmańskie populacje.

Przykład Libanu z okresu pierwszej wojny nie jest dobry ponieważ tam, Izrael mógł opierzeć się na chrześcijańskiej lokalnej falandze a sami Palestyńczycy nie byli w Libanie najchętniej widziani. Falangiści wydatnie pomagali w opanowaniu i kontroli nad terytorium. Na podobne wsparcie nigdzie indziej Izrael nie może już liczyć.

Iran ze swoją zdolnością do zmobilizowania 600 tysięcznej Armii w regionie jest prawdziwą potęgą. W trakcie niedawnych manewrów pokazano światu jak w ciągu jednego dnia armia irańska przemieszcza 120k żołnierzy wraz ze sprzętem z jednego końca kraju w drugi. Zapewne daje to mocno do myślenia analitykom w izraelskim sztabie generalnym bo analiza wojny iracko irańskiej sugeruje, że Persowie mogli by się okazać przeciwnikiem dość trudnym a dodatkowo licznym.

Ktokolwiek wygra walkę o dusze Arabów, gospodarcza cena za ostatnie wypadki będzie bardzo wysoka, a gniew ludu,  trzeba będzie  jakoś skanalizować. Może się zatem faktycznie okazać jak spekuluje choćby Hans Klos, że zgrabnym celem dla mas będzie rozprawa z wieloletnim wrogiem czyli Izraelem. Posunięcie ryzykowne, ale do pewnego stopnia politycznie rozsądne, bo przecież nawet jeśli się nie uda, Izrael i tak nie będzie kontrolował większego terytorium niż obecnie bo nie da technicznie rady. A gdyby się udało? Wszystko zależy od morale armii. Gdyby miała do wyboru pacyfikację własnych obywateli albo atak na Izrael? W trakcie wojny 6 dniowej w czerwcu 1967 Egipt, Syria, Jordania i  Irak bezpośrednio brały udział w walkach ale Maroko, Tunezja, Algieria i Kuwejt były gotowe do akcji militarnej. Stronnikiem Egiptu była podówczas również Arabia Saudyjska. Iran ówczesny aliant USA zachowywał się ostrożnie.  Mimo to przegrali.

Jak wyglądało by starcie dzisiaj? Podówczas agresorzy wyposażeni byli w sprzęt rosyjski którym na dodatek nie potrafili się dobrze posługiwać. Efekty jak wiadomo były opłakane. Nie potrafię określić jaka jest dzisiaj przewaga militarna Izraela, ale naprzeciw podobno niepokonanego czołgu Merkava mogą wyjechać między innymi Abramsy amerykańskiej produkcji. Jak wskazuje przykład bitwy pod Kurskiem, El Alamein czy choćby bitwy pancernej na Synaju w 1967 ( największa bitwa od czasów II wojny światowej ) wyszkolenie i morale załóg pancernych jest najważniejsze.

W trakcie poprzednich wojen, motywacji do walki nie brakowało na pewno wyższym dowódcom wojskowym, którzy jednak nie płoną zazwyczaj w czołgach i nie giną w okopach. Zwykły egipski czy jordański rekrut być może w ogóle nie pałał nienawiścią do Izraelczyków. Dzisiaj, sprawa może wyglądać zupełnie inaczej. Nieoceniona na froncie walki ideologicznej Al – Jazeera wzorem czerpanym od najlepszych wybudowała już odpowiednią podbudowę ideologiczną do systemowej i masowej nienawiści. Pytanie na ile silną sprężynę udało im się nakręcić.

Paradoksalnie zniszczenie Izraela choć nieprawdopodobne, mogło by jeszcze bardziej pogłębić społeczne niepokoje ponieważ trudno sobie wyobrazić aby taki incydent społeczność światowa pozostawiła bez reakcji gospodarczej. Taki konflikt zmusił by do sporego wewnętrznego konfliktu Turcje, głównego partnera Niemiec w regionie. Tym razem wojna z Izraelem mogła by się okazać długim i kosztownym dla wszystkich projektem o niepewnym zakonczeniu. W historii zdarzało się jednak, że wypadki nie pozostawiały decydentom wielkiego wyboru. Dla Świata byłby to jednak początek bardzo niebezpiecznego procesu.

Region świata w którym turystyka stanowi istotne źródło przychodów może stanąć wobec prostego wyboru pomiędzy wojną wewnętrzną albo zewnętrzną. Jeśli postawi na agresję, może się okazać, że doświadczymy niezwykłej powtórki z historii. Paradoksalnie, Izrael zewsząd zaatakowany przez muzułmanów mógłby się zwrócić do świata chrześcijańskiego o pomoc. Wyprawy krzyżowe Anno Domini 201x to byłby naprawdę rechot historii. Nie spodziewam się nadmiaru ideowych chętnych ale za pieniądze? Doświadczenia irackie dowodzą, że to wyłącznie kwestia budżetu. A że na gruncie medialnym coś z tym trzeba zrobić, prędzej czy później współcześni kondotierzy weterani z Polski, Ukrainy, Ameryki, Serbii i wielu innych krajów przyoblekli by się w szaty męczenników za wiarę. Cóż, ich krzyżowi protoplaści również nie walczyli za darmo choć cele mieli wzniosłe.

To oczywiście skrajne political fiction tym bardziej, że jak do tej pory Izraelczycy samodzielnie radzili sobie z przeciwnikiem. Dzisiaj mogło by być różnie, a wsparcie ostrzelanych żołnierzy jest w każdym konflikcie nieocenione. Brzmi nieprawdopodobnie ale kto wie co się wydarzy? Życie jak wiadomo pisze najciekawsze scenariusze.

PS. Plik graficzny który wstawiłem do tego postu pierwotnie nazywal się Iran.jpg . Ładowałem go 4 razy  i rezygnowałem bo za długo to trwało. Już miałem się zabrać za mozolne wykonywanie tabelki kiedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Zmieniłem nazwę pliku na kontras dla wiekszej konspiry przez k. I załadował się od razu. Hmm niby nic a do myślenia skłania:)

4 komentarze

Ryk Afryki

Czyli o tym, że każdy satrapa prędzej czy później oddaje władzę, głodny lud powstanie przeciw czołgom oraz o tym, że brak perspektywy szkodzi i państwu i obywatelom.

Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nawet nie pomyślał, że w takich, jakby się zdawało, spacyfikowanych krajach jak Tunezja czy Egipt, może nagle dojść do wybuchów społecznych. Nie zdziwię się, jeśli 2011, choć niestety nieparzysty, przejdzie do historii, jako kolejny rok Afryki tyle że tym razem północnej. W 1960 oniemiały świat oklaskiwał narodziny 17 nowych państw w tym roku równie oniemiały może powitać nowe republiki islamskie a jak pójdzie źle może nawet jakiś kalifat. Wszystkie kraje począwszy od Egiptu skończywszy na Algierii, to de facto reżimy wojskowe ukształtowane w latach zimnej wojny. Najciekawszym egzemplarzem w tym panteonie satrapów jest autor zielonej książeczki, czyli Wódz Libii – towarzysz Kadafi. Dla przeciętnego czytelnika europejskich gazet każdy Arab to prawie terrorysta, więc nie spodziewam się, aby opinia publiczna nadmiernie interesowała się obecną sytuacją. Faktycznie, islamiści zbiorą spore żniwa, ale trudno się temu dziwić skoro wszystkie reżimy poza libijskim opierają się na wojsku i świeckiej administracji a’la wczesna Turcja Ataturka. Dobrej recepty chyba nie ma. Izrael nie ma szans na rolę wiodącej siły gospodarczo politycznej a Arabia Saudyjska za pomocą eksportowanych masowo wahabickich wojowników nadaje się na pewno na replikę Talibanu ale to nie jest najciekawsza opcja dla było nie było społeczeństw nieco innych niż afgańskie. Problemem regionu który teraz doprowadzi do destabilizacji na niespotykaną skalę, jest brak wyraźnego lidera.

Aby właściwie zrozumieć powody, należałoby jak cofnąć się nieco w przeszłość. Trop, jak to w ostatnich czasach bywa, zaprowadzi nas do Amerykanów. Reagan był pierwszym prezydentem USA, który na masową skalę zastosował broń gospodarczą. Lektura opracowań (National Security Decision Directives) wskazuje na to aż nadto wyraźnie. RR uważał, że opłaca się ostre finansowanie zbrojeń, jeśli się coś za nie uzyska. Doktryna Reagana przewidywała podstawianie nogi ZSRR wszędzie gdzie się da, tyle że przy użyciu amerykańskich dolarów zamiast amerykańskich żołnierzy. Z ówczesnych opracowań strategicznych wyłania się jasno konieczność kontroli zasobów. Dlaczego to ważne? Mało kto wie skąd USA importuje ropę. Na miejscu pierwszym jest…. Kanada, następnie Meksyk, Wenezuela i dopiero na 4 miejscu Arabia Saudyjska. Ale tak jest dzisiaj. W latach 80-tych ranking wyglądał inaczej. Ameryka chciała kontrolować wszystkich strategicznych dostawców surowca dlatego też bliskim wschodem i Afryką północną musiała się interesować. Europa wschodnia była tylko jednym z boisk, na których angażowano zasoby ZSRR. Tu zresztą doktryna walki długiem sprawdziła się celująco.

Ale w chwili dojścia Reagana do władzy Ameryka w zasadzie ledwo zipie. Dwucyfrowa inflacja, recesja, a właściwie ładnie rozwinięta stagflacja i, delikatnie mówiąc, solidny spadek prestiżu USA na świecie. 5 lat po wycofaniu z Wietnamu to najprawdopodobniej najgorszy okres we współczesnej historii USA, zwieńczony podwójną kompromitacją w Iranie. Z jednej strony bezbronność wobec napastników (studenci wdarli się do ambasady USA i aresztowali wszystkich funkcjonariuszy), z drugiej strony nieudolność desantu wysłanego z odsieczą (komandosi Delta Force pogubili się na pustyni, zniszczyli sprzęt i ledwo uszli z życiem).

Ale Ronald Reagan był prawdziwym odkrywcą. O ile jego poprzednicy żyli w cieniu podlejącego po 1971 roku dolara, RR odkrył, że zamiast bać się zadłużenia należy korzystać z obfitości środków, jakie owo zadłużanie stwarza. A ponieważ wiadomo, że najszybciej pobudza się gospodarkę militaryzacją, RR już w przemówieniu inauguracyjnym nie pozostawiał wątpliwości wyborcom, jaki kurs będzie realizował. Finansowane długiem zbrojenia pozwoliły Ameryce dokonać testującego świat desantu na Grenadzie (1983) i odbudowywać pozycję w Europie i na świecie. Czy RR zamierzał faktycznie zaatakować Związek Radziecki? Wątpię. Jego doktryna oparła się na założeniu, że ZSRR jest słaby ekonomicznie i nie wytrzyma nacisku zarówno materialnie, jak i psychologicznie. Jadwiga Staniszkis w swojej wspaniałej pracy o rewolucji militarnej oddaje rację temu podejściu wskazując na konflikt pomiędzy sztabem generalnym a partią w ZSRR. Politycy bali się wojny. Wojskowi parli do wojny konwencjonalnej zakładając, że Reagan blefuje. Tak czy inaczej najlepszym interesem dla USA było wygrać wojnę budując siły, które zajmą nowe dochodowe terytoria w zasadzie bez walki. Co najciekawsze do arsenału militarnego wciągnięto tu nową, finansową broń. Zakładano operowanie długiem celem uzależnienia państw na terenie przeciwnika, choć równocześnie warto zauważyć, że właśnie w latach 80-tych przypada rekord zadłużenia ówczesnych państw komunistycznych. Długi przekraczają 100 mln USD i poważnie obawiano się, że ZSRR może nakazać swoim wasalom odrzucenie długów (zrobiła tak Rosja sowiecka z długiem carskim). Otoczenie Reagana twierdziło jednak, że to tego nie dojdzie z uwagi na zapotrzebowanie tamtejszych gospodarek na import towarów, którymi same nie dysponowały. Równolegle jednak, za pomocą szeregu dyplomatycznych nacisków RR wymusił na RPA obniżenie cen złota, a uzależniając Bliski Wschód od dostaw amerykańskiej broni skutecznie zaniżał światowe ceny ropy. Tym samym ZSRR tracił na przychodach ze swoich dwu najbardziej strategicznych surowców eksportowych. W takiej skali i zakresie nikt jeszcze gospodarczo nie wojował.

USA wygrały rozgrywkę z ZSRR już w 1985 roku. Warto pamiętać, że Gorbaczow został wybrany na genseka 11 marca 1985, a już w marcu wznowiono radziecko-amerykańskie rozmowy pokojowe w Genewie. Trudno o lepszy sygnał. Od tej pory Ameryka zmieniła priorytety. Teraz liczyło się przede wszystkim zabezpieczenie surowców na Bliskim Wschodzie.

Na tym trudnym odcinku jedynym kłopotem była otwarcie wojująca z USA Libia. Towarzysz Kadafi, mistyk a dodatkowo jeszcze zaangażowany muzułmanin, operował retoryką bardzo podobną do irańskich ajatollahów. O ile jednak z tymi drugimi Ameryka potrafiła robić interesy ( Iran Contras), to z Kadafim zupełnie nie szło. Po 1985 roku relacja z ZSRR zmieniła się na tyle, że Ameryka mogła już dać wyraźny sygnał, że powinien się jednak towarzysz nieco pilnować. 15 kwietnia 1986 bez wypowiedzenia wojny samoloty amerykańskie zbombardowały Trypolis i Bengazi niszcząc cele wojskowe i, oczywiście „przypadkiem”, cywilne. Jaki był powód? 10 dni wcześniej, w berlińskiej dyskotece w wyniku libijskiego zamachu zginęło 5 żołnierzy amerykańskich (230 innych osób odniosło rany). Jeśli ta reakcja nadal nie wydaje się dziwna, dodam, że w 1983 roku w zamachu libijskim w Libanie zginęło 240 żołnierzy Marines. Wtedy RR musiał przełknąć taki policzek bojąc się reakcji ZSRR. W 1986 mógł sobie już pozwolić na ostrą zagrywkę. Choć w rewanżu Kadafi zmasakrował pasażerów samolotu Pan Am (Lockerbie) to lekcję odebrał i on, i reszta świata: Ameryka będzie pilnować źródeł ropy. Taktyka „zastraszania” przynosiła, zatem wspaniałe rezultaty. Świat nie tylko nie potępił amerykańskiej akcji, ale niebawem potraktował Libię wszelkiej maści embargami, co jak się można spodziewać, wymiernie wpłynęło na wydobycie ropy i dostawy technologii. Kadafi wprawdzie nie znalazł się na deskach, ale zaliczył techniczny knock out. 

Ponieważ system działał, należało zwiększać skalę długu. Paul Volcker, ówczesny szef FED, już się do tak agresywnej polityki nie nadawał. Dlatego zapewne, stery drukarni pieniędzy objął Allan Greenspan – entuzjasta, agresywnych technik, a jednocześnie dobrze ułożony towarzysko polityk. Rynki powitały go spadkami, ale prawdziwym problemem był dzień określany do dzisiaj, jako „Czarny poniedziałek”, kiedy to DJ posypał się o 22%. Drodzy czytelnicy, to był 1987 rok. Allan Greenspan na lata wyznaczył wtedy kierunek, jakim było zasypywanie pieniądzem każdego kryzysu. Tym samym wykreował niespotykany wcześniej okres ciągłego wzrostu podaży pieniądza. Uznał, że nieustanne pompowanie do systemu jest lepsze niż regres gospodarczy, do którego musi dojść w wyniku kryzysów.

Ale nas interesuje Afryka. Pod koniec lat 80-tych wszystko dzieje się dokładnie tak, jak sobie tego życzą Stany Zjednoczone. W Algierii trwa w zasadzie wojna domowa, rośnie zadłużenie zagraniczne, a wydobycie ze znacjonalizowanych w 1971 roku złóż ropy jest limitowane przez odbiorców. Kadafi w Libii już intensywnie czuje efekt embarga i powoli robi się skłonny do oddania czci Imperium. Na mapie pozostaje wyłącznie problem Iracko-Irański, ale ten jak wiadomo rozwiązano dzięki pierwszej wojnie w Zatoce, o czym już wcześniej obszerniej pisałem.

Tym samym, od 1990 roku aż do dzisiaj, Ameryka prowadziła własną politykę imperialną w tej części świata. Handel ropą do dzisiaj jest rozliczany w USD, a tym samym sprzedaż ropy jest w każdym kraju rodzajem subsydiowania budżetu USA. (Wyjaśnienie dla niedowiarków: jeśli USA drukują pieniądze bez pokrycia (czemu już nawet nie zaprzeczają), to w zamian za „zielone kawałki papieru”, jak dolara po 1971 roku nazywał Richard Nixon, otrzymują całkiem prawdziwe produkty.)

Chciałoby się powiedzieć „do dzisiaj”, ponieważ wieloletnia polityka rosnącego sprzedawania własnego deficytu innym, doprowadziła w końcu do ujawnienia się silnej presji inflacyjnj.

Zaraz, czy w tej tabelce nie ma błędu? Indonezja, Chiny, Indie? Jak to się ma do Afryki?! Otóż ma się, ponieważ pokazuje pewien przykry kierunek. Indonezja ( dawniej Holenderskie Indie Wschodnie ) była przez przez wiele lat dużym eksporterem ropy naftowej. Od 2009 roku nie jest już nawet w OPEC, ponieważ została IMPORTEREM ROPY. Mimo miana azjatyckiego tygrysa nie poradziła sobie z tym, że żywność importować musi. Jeśli tak marnie na tle gospodarek znacznie lepiej rozwiniętych wygląda Indonezja, która jednak sporo w siebie inwestowała, to można sobie wyobrazić jak prezentuje się kondycja Algierii, Libii, Iraku czy wreszcie Egiptu. ( Dodajmy, że właśnie Algieria, Libia i Irak to dawne agresywne skrzydło w OPEC forsujące agresywne rozwiązania polityczne ).

W moim przekonaniu rewolty w tych krajach nie powstrzyma nic. Tamtejsze władze nie mają po prostu środków, a dławienie demonstracji przemocą nic nie da. W mediach mówi się dużo o Tunezji i Egipcie, ponieważ tam leje się krew. Nie wspomina się wiele o Algierii, gdzie władze obiecały obniżki cen strategicznego w Afryce północnej cukru. Obiecały, więc demonstranci wrócili do domów – niektórzy z siatami pełnymi fantów z rabowanych sklepów. Ale owe władze nie są w stanie dotrzymać obietnicy, więc lud na ulicach pojawi się znowu.  Ponura prawda jest taka: kraje, które w latach 70-tych rzuciły na kolana cały świat ( w 1973 roku podniesiono cenę za baryłkę z 3$ do 11$ ) nie zdołały wybudwać własnych gospodarek, a sporą część petrodolarów przeżarły, wydały na zbrojenia i zainwestowały w obligacje USA.  

Nie zdziwię się, jeśli sytuacja w regionie doprowadzi do rozpadu OPEC. Ciężko będzie pogodzić intersy Wenezueli i pozostałych państw. Może się okazać, że Libijczycy i Algierczycy pójdą w zwiększone wydobycie przy stałej cenie. Gdyby Peak Oil zmaterializował się szybciej niż myślimy, miliony ludzi na tamtym kontynencie nagle straci jakiekolwiek środki do życia.

Zapomina się często jakim upokorzeniem zakończyła się angielska i francuska obecność militarna na tym niezwykle ważnym obszarze. W 1956 roku Anglia, Francja i Izrael wspólnie zaatakowały Egipt z chęcią ponownego zajęcia znacjonalizowanego Kanału Sueskiego. Wszystko szło pięknie, krwią płacili główne Izraelczycy, a dwa niezależne desanty: brytyjski i francuski, zakończyły się powodzeniem. Ale w końcu zdenerwowała się Ameryka, której ta impreza była absolutnie nie na rękę. Wezwała Anglię i Francję do zabrania zabawek, ale bez skutku. I wtedy prezydent Eisenhower, przedstawił Anglikom następującą propozycję: albo się wycofają, albo zacznie wyprzedaż funta szterlinga. Wycofali się natychmiast.

W historii politycznej to symbol upadku Imperium Brytyjskiego, które utraciło wtedy globalną autonomiczność. W historii gospodarczej pierwsze bezpośrednie użycie broni walutowej.

Ostatnie 100 lat intryg na bliskim wschodzie i w Afryce północnej wskazuje wyraźnie, że żandarm jest w tym rejonie bardzo potrzebny. Problemem jest to, że jedni się już do tej roli w zasadzie nie nadają, a drudzy tej roli jeszcze pewnie nie rozumieją. Afryka Północna pozostawiona sama sobie może eksplodować, a skutki tej eksplozji z AK-47 w dłoniach mogą przemaszerować przez Półwysep Apeniński w poszukiwaniu żywności.

9 komentarzy

Sztywni elastycznie.

Czyli o tym, że nie ma to jak kolonie, że warunki ekonomiczne zmieniają się w czasie, sojusze zależą od kryteriów etnicznych, a Królowie bywają niemoralni.

Z Pulsu Biznesu dowiadujemy się, że Belgia traci zaufanie rynków ponieważ od 6 miesięcy nie jest w stanie powołać rządu. Ponieważ gazeta jest biznesowa a nie polityczna nie dowiadujemy się skąd taki impas. Powód jest prosty: Belgia jest choć zabrzmi to dziwnie tworem sztucznym podzielonym na dwa różne i mocno niechętne społeczeństwa, a właściwie narody: Flamandów i Walonów.

Jest coś przewrotnego w tym, że na siedzibę emanacji zjednoczonej Europy wyznaczono stolicę najsłabszego w tym systemie państwa. Być może, urzędnikom chodziło o swoiste instytucjonalne sklejenie dziwoląga. Tak uważa większość komentatorów. Ale może było zupełnie odwrotnie? Przecież unia wspiera wszelkiej maści regionalizmy. Alokuje budżety do wskrzeszania języków czy wręcz obyczajów etnicznych. Koncesjonowanie, pęknięcie na dwa osobne państwa lub co bardziej ciśnie się na usta „stany”, może być dla brukselskich władyków swoistym wyznacznikiem trendu. UE osłodzi sobie ewentualne rozstanie z Belgią jeśli łączne wpływy do budżetu unijnego decydowane przez Walonię i Flandrię nie ulegną zmianie. W zasadzie taki wzorowy podział pod okiem euro deputowanych powinien natchnąć nas wszystkich nową nadzieją bo przecież małe jest jak wiadomo piękne. To by była w sumie zgrabna pointa, państwo powstałe pośrednio w efekcie dyplomatycznych zabiegów ( Kongres wiedeński 1815 ) zostało by elegancko, dyplomatycznie rozmontowane.

Jakkolwiek zabrzmi to nieelegancko Belgia w zasadzie od początku jest państwem niejako z przypadku. W dzisiejszej formie istnieje od rewolucji w roku 1830 kiedy to oddzieliła się od Królestwa Zjednoczonych Niderlandów. Podział jak zwykle związany był z pieniędzmi i wiarą. Holandia jest głównie protestancka, Belgia przeciwnie. Dominują w niej katolicy a przynajmniej było tak w roku 1830 kiedy dochodziło do secesji. W Brukseli usłyszymy od tubylców, że Walonowie to nieco gorsi Francuzi a Flamandowie to nieco lepsi Holendrzy. Paradoks wspólnego wyznania spowodował, że znaleźli się w jednym państwie w którym od zarania funkcjonowali odrębnie tworząc wzajemnie hermetyczne społeczności. Flamandowie podlegali licznym prześladowaniom i jako gorzej sytuowani masowo emigrowali do nowych kolonii głównie holenderskich. W trakcie I wojny światowej podziały pogłębiły się jeszcze bardziej jako że gross żołnierzy stanowili Flamandowie, kadry dowódczej Waloni. Rozbicie narodowe było jednym z najważniejszych powodów biernej postawy armii w trakcie wojny w 1940 roku choć liczny udział zarówno Walonów jak i Flamandów w utworzonych w Belgii formacjach SS ( SS Walonia 15 tys SS Langemerck 25 tys ) daje również pewne świadectwo o tym jak kształtowały się w tym kraju sympatie w tych czasach.

Po drugiej wojnie światowej wieloletnia gospodarcza dominacja Walonów zaczęła się zmniejszać. Rozwinięty przemysł ciężki zaczął tracić na znaczeniu wraz z utratą wielkiej surowcowej skarbonki jaką było Kongo. Flamandowie, skutecznie rozwijali firmy rodzinne a przede wszystkim innowacyjne. Flandria stała się jednym z centrów biotechnologii, a olbrzymie znaczenie zdobył port w Antwerpii.

Ciekawe jest to, że w naszych demokratycznych, lewackich czasach najbardziej belgijski w tym kraju jest Król który nie zawsze był jednak symbolem zjednoczenia. Ojciec obecnego władcy zasłynął samodzielną decyzją o kapitulacji przed Niemcami a także tym, że nie wyjechał z kraju wraz z rządem i poddał się osobiście Niemcom. Opuścił kraj dopiero w 1944 roku wywieziony przez Niemców. Wrócił w roku 1950 co wywołało krwawe zamieszki w efekcie których abdykował na rzecz syna.

Jeśli kryzys finansów publicznych rozłoży Belgię na łopatki problem rozłamu ujawni się w całej okazałości. W większości analiz rozłamów państwowych zazwyczaj gubi się ten drobny aspekt. Wielokrotnie pisano o zadłużeniu zagranicznym byłej Jugusławii. Czy ogłaszające niepodległość republiki pobrały porcję swoich długów? Jak reagowali na to wierzyciele?

Deficyt Walonii finansuje dzisiaj Flandria. Czy zapłaci za samodzielność? Cóż, kto by nie dopłacił za pokój z widokiem na morze? Pytanie tylko kiedy pojawi się taka oferta.

1 Comment

Czarnków rulez!

Wczoraj dokonała się ostatnia prywatyzacja w branży piwowarskiej. Browar Czarnków wielkopolski producent kultowego Noteckiego opuścił majątek Skarbu Państwa. O tym wydarzeniu dowiadujemy się praktycznie wszędzie a dla onet.pl to biznesowy top news. Dlaczego? Zapewne dlatego, że branża piwowarska była symbolem pierwszych prywatyzacji i od zawsze elektryzowała opinię publiczną. Być może browar pod nowym zarządem zdoła wrócić do produkcji Kolejorza, piwa które do 2006 roku produkowano tam wyłącznie dla fanów Lecha. Niestety po tej dacie klub przychylił się do propozycji swojego masowego imiennika wiążąc się z dużą i mocną ale pytanie czy wieczną marką. Prowokacja? Historia współczesnego piwa w Polsce zaczyna się od EB, browaru zbudowanego od podstaw zarówno od strony produkcyjnej jak i marketingowej. Brandu kilkanaście lat temu wydawało by się nie do pokonania. Kto dzisiaj go jeszcze  pamięta?

Odpowiedź brzmi: prawie nikt, ponieważ na skutek konsolidacji rynku przez wielkich graczy marka po prostu znikła z rynku. Przemiany na piwnym rynku w Polsce to swoista lekcja psychologii nabywców którzy w katach 90 tych łapczywie nabywali nowe, zachodnie marki. Zwycięski pochód przemysłowego piwa zwolnił tempo na początku XXI wieku kiedy to nabywcy najpierw nieśmiało, a potem coraz odważniej zaczęli sięgać po ginące marki pochodzące z małych browarów. Od kilku ostatnich lat, ten niszowy rynek notuje zaskakujące przyrosty dokumentując ostatecznie trwałą zmianę w obyczajach nabywców. To bardzo ciekawy symptom który już za chwilę wykreśli krzywą zachowań dla większości konsumentów artykułów spożywczych w Polandzie. Jestem przekonany, że w najbliższych latach jak grzyby po deszczu wyrastać będą małe mleczarnie, masarnie i wszelkie inne x- nie jeśli tylko starczy fachowców znających się jeszcze na tych zawodach. W świecie gdzie mówi się praktycznie o nadchodzącej zagładzie ekonomiczniej, zdrowy oddolny imperatyw materializujący lokalne produkty to być może rodzaj naturalnego instrumentu obronnego. Oczywiście w mikro skali, ale może się przecież okazać, że w dłuższej perspektywie wpłynie to jakoś na lokalne rynki pracy. A że konsument ujawni się najpierw przede wszystkim w sklepach pokroju Piotra i Pawła, Bomi czy Almy? To tylko początek, a dowodem niech będzie właśnie czarnkowskie Noteckie. Nie najtańsze a jednak jak widać na tyle chętnie kupowane aby browar zaistniał w ogólnopolskich mediach. Być może piwo nie jest najlepszym instrumentem probierczym ale z całą pewnością bardziej medialnym niż mleko czy masło. Tak czy inaczej symbolizuje pewne interesujące zjawisko: fala globalizujących marek zatrzymała się mimo gigantycznych reklamowych budżetów. To dowód, że świadomość konsumencka jest jednak zupełnie inna niż polityczna. Na tym rynku najbardziej liczy się wiarygodność, lojalność i smak.

Być  może w nadchodzących wyborach Tusk powinien być…….. niepasteryzowany?

2 komentarze

Ślepy tor jasnowidzów.

Niesamowite! Udało mi się w czujności obywatelskiej prześcignąć niezmordowaną w dążeniu do prawdy Gazetę Wyborczą. Dzisiaj nasza Trybuna Ludu grzmi o palącym w tą mroźną zimę problemie kolejowym.  A my kibicujemy akcji którą doskonale pamiętam z dzieciństwa: Towarzysz Gierek oburzony zwalniał ze stanowisk, obcinał premie ba! WIZYTOWAŁ trudne odcinki na których zmagano się z trudami boju o socjalistyczną ojczyznę. Dzisiaj jest w zasadzie podobnie. Nasz Premier zabiera głos w każdej ważnej sprawie, jak ten ojciec narodu wie co w trawie piszczy. Trawę odchwaści i sprawi aby rosła równo. Na pewno nie brakuje takich, co się zajmują malowaniem na zielono. Łza się w oku kręci.

Ta medialna dynamika nie pomoże PKP bardziej, niż podobne wypowiedzi władyków 35 lat temu. Ale to zdaje się nikogo nie obchodzić. Niewinnych w tej sprawie nie ma, bo prywatyzacja PKP nie leżała w interesie żadnej z poprzedzających obecną ekip. Premierowi dostaje się w zasadzie odpryskiem, bo stosowana obecnie technologia polityczna wymaga stałej obecności a ta jako żywo przypomina lata propagandy PRL.  Zarówno wtedy, jak i teraz w kuluarach potknięć, odbywa się walka na śmierć i życie o stołki i wpływy. Pan minister Grabarczyk stanowiska nie straci pożegna się z nim za pewne bezpośredni nadzorca PKP w ministerstwie tym bardziej, że jak się zgrabnie składa pochodzi z koalicyjnego ruchu chłopskiego.

Ofiarą zamieci śnieżnych ma paść również Pan Prezes Wach. Komu jak komu, ale temu Prezesowi nie można odmówić braku wiedzy na temat potrzebnych PKP inwestycji ponieważ przez lata był właśnie za nie odpowiedzialny. Ale to oczywiście w takich sytuacjach nie ma większego znaczenia.

Już nie długo prześledzimy sobie w praktyce upadek wielkiej państwowej organizacji której państwo  nie da rady podnieść po raz kolejny. Warto sobie zdawać sprawę, że straty tej organizacji bezpośrednio powiększają nasz deficyt. Że mała kwota? Ziarko do ziarka bo nie jest to przecież jedyna deficytowa instytucja publiczna. Ta się po prostu teraz spektakularnie kompromituje. Być może PKP powinno po prostu upaść? Czytamy o Grecji, Irlandii a pod bokiem mamy taki własny pokaz dystrybucji pieniędzy do chronicznie nierentownego przedsiębiorstwa. Nikt w wyborach nie głosował za deficytowym PKP. Może ktoś wreszcie powinien zapytać  za taką cenę chcemy je mieć w majątku narodowym?

Oby wybory odbyły się jak najwcześniej. Nowe rozdanie zapewni obecnym elitom polityczny byt na tyle, że realne problemy powinny zająć należne im miejsce w debacie publicznej. Jeśli tak się nie stanie, przyszłe wybory samorządowe staną się grunwaldem polityki centralnej.

0 Comments

Demokracja gnije?

Mój dzisiejszy news dnia to informacja z Hiszpanii. W rezultacie długotrwałych strajków kontrolerów lotniczych, państwo decyduje się na prywatyzację wierz kontrolnych. Jak sądzę bankrutująca Hiszpania wytyczy nowy, kierunek przemian. Prywatyzacja infrastruktury lotniczej to łakomy kąsek. Teoretycznie to dziwne bo strajki kontrolerów muszą mieć jakiś powód. I mają, bo ta niezwykle solidarna grupa pracowników państwowych systematycznie wywalcza sobie nowe przywileje posługując się nie byle jakim pistoletem jakim jest bezpieczeństwo pasażerów. Po prywatyzacji problem zniknie jeśli oczywiście rząd wymyśli sposób na obejście zawartych porozumień socjalnych. Ale pewnie wymyśli, bo dzisiaj odpowiada za pewne bezpośrednio za straty spowodowane przez jego agendy. Dlaczego to nowy kierunek? Dlatego, że słabnące państwo będzie się obawiać niestabilności własnych służb. Oparcie się o kontraktowe, automatycznie zapewni większą dyscyplinę i niższe koszty funkcjonowania. Przykłady? Choćby najemnicy w Iraku. A to dopiero niewinny początek.

Co się będzie działo w Grecji jeśli do kolejnego strajku generalnego przyłączą się również policjanci? Przecież też mają swoje związki zawodowe. Im również ( poza tymi funkcjonariuszami którzy akurat lubią bić ) może się przestać podobać pałowanie wobec zniesienia lub ograniczenia socjalnych fruktów za te było nie było trudne warunki pracy. No i pamiętajmy, że po robocie funkcjonariusz przecież do domu wraca. A tam? Każąca ręka ludu może się okazać nadzwyczaj skuteczna.

Nie wiem czy gdzieś podsumowano jaką część PKB Grecji pochłania jeden dzień strajku generalnego. Interesujące było by zestawienie kosztów społecznych protestów z kosztem reform które je wywołały. Nie zdziwię się, jeśli się okaże, że to podobne wielkości. Demonstranci w Grecji krzyczą, że nie chcą być niewolnikami. Rad bym się dowiedział na czym to zniewolenie ma polegać? Od niedawna jestem pracodawcą w słonecznej Italii. Od tej pory pokochałem Polandę z nową żarliwością. Otóż we Włoszech standardowy kontrakt pracowniczy to 14 pensji. Wspominanie całego szeregu pozostałych zdobyczy socjalnych nie ma sensu, ten jeden absolutnie wystarczy. Podaję ten przykład ponieważ plan radykalnych zmian w prawie pracy przeciwko któremu strajkuje Grecja dotyczy między innymi likwidacji 13 i 14 pensji oraz 13 i 14 emerytury. Oczywiście dotyczy to wyłącznie sektora publicznego. I tu ujawnia się cały paradoks współczesnej demokracji. Zbankrutowane państwo zostaje zmuszone do cięć, pracownicy państwowi protestują a koszty ponosi cała głównie zresztą prywatna gospodarka. Wystraszone parlamenty będą przepychały coraz bardziej radykalne ustawy cofając relacje społeczne do ery wczesnego kapitalizmu. A te zmiany o paradoksie wymusi coraz bardziej radykalna ulica. Na koniec porządkami zajmie się prywatna policja która osadzi zatrzymanych w prywatnych obozach pracy bo jestem pewien, że już niedługo takie zobaczymy.

Czy nam się to podoba czy nie, naczelnym spoiwem społecznym nie są idee tylko chęć posiadania. Regres gospodarczy sprowadzi do parteru masy które albo dadzą się spacyfikować albo przejdą w model anarchistyczny w wydaniu hiszpańskim z okresu 1934 1936. Mamy zatem dwa scenariusze wedle których potoczy się teraz historia; agresywny kapitalizm albo para rewolucyjny bunt mas. Socjokapitalizm bankrutuje więc nie ma innej opcji zmian struktury społecznej jak regres lub rewolucja. Dyktaturę proletariatu przypominam sobie dość dobrze, mimo to  mając do wyboru ceny ustalane przez jakąś kolejną emanację Inspekcji robotniczo – chłopskiej lub niczym nie regulowany rynek naprawdę nie wiem co bym wybrał.

Zamiast pointy wspomnienie. W wakacje 1988 roku pod namiotem w Zakopanem spotkałem z moim przyjacielem dwu Duńczyków. Bawiliśmy się z nimi wyśmienicie siła nabywcza ich waluty uczyniła nas przejściowo królami wielu gastronomicznych lokali. Skąd się wzięli w Polsce? Ich zakład strajkował i wysłano ich na wakacje w ramach funduszu socjalnego wraz ze stosownym kieszonkowym. Powód strajku? Brak właściwej ilości natrysków w szatni. To był sierpień 1988, sierpień spektakularnie nieudanych strajków w Polsce. Wspomnienie tamtego spotkania powracało do mnie często. Nie oceniam. Zwracam tylko uwagę, że dla tramwajarza z Charkowa, warunki pracy i płacy w Krakowie były by pewnie szczytem szczęścia, podobnie jak dla tramwajarza  z Krakowa warunki oferowane przez władze Monachium.

Jeszcze niedawno, gazety rozpisywały się o brutalnej greckiej straży granicznej robiącej obławy na imigrantów rujnujących lokalny rynek pracy. Prędzej czy później państwo greckie sięgnie po taka pomoc, zezwoli na pracę Kurdom  a wtedy nic nie uratuje sporej części greckiego społeczeństwa przed pauperyzacją.

2 komentarze

13 Grudnia REAKTYWACJA!

Najpierw mały rys historyczny. W 1973 roku Alfonso Pinochet obala legalnie wybrany rząd Salvatore Allende ale można powiedzieć, że to dzieje się przecież na innym kontynencie.  W tym samym roku wojskowi obejmują rządy w Grecji a po szumnych zapowiedziach aneksji Cypru w lipcu 1974 Turcy desantują się na wyspie. W 1974 wojskowy zamach stanu ma również miejsce w Portugalii. Mało? Rok 1977 to słynna Ofensywa 77 Frakcji Czerwonej Armii w Niemczech w roku 1978 ginie porwany przez Czerwone Brygady Aldo Moro. Na świecie szaleje kryzys naftowy, w gospodarce nie dzieje się najlepiej. Hiszpania po śmierci Franco pogrąża się w gospodarczym kryzysie. W efekcie 23 lutego 1981 Antonio Tejero i kilkunastu zamachowców pod jego komendą wdziera się do  siedziby hiszpańskiego parlamentu a na ulice Walencji wyjeżdżają czołgi gdyż  dowódca tamtejszego III okręgu wojskowego gorliwie przyłączył się do zamachu. Co gorsza, swoje czołgi wytoczyła również elitarna i największa zarazem jednostka armii hiszpańskiej dywizja zmechanizowana Brunete. Czołgi sunące na budynki radia i telewizji powstrzymał osobistym telefonem sam Juan Carlos, nota bene niegdyś oficer tej właśnie jednostki. Król, w mundurze zwierzchnika sił zbrojnych wystąpił również w TV i wzorem De Gaulla przemówił do wojska i narodu.

Europa drugiej połowy lat 70 nie była ani w połowie tak spokojna jak w ciągu ostatnich 20 tu lat. Wojna w Jugosławii, była lokalnym konfliktem który nie rozlał się szerzej w regionie a poprzez swoją południowość nie straszył opinii publicznej nad Sekwaną i Tamizą. Ostatnie 20 lat przeżyliśmy w epoce nadspodziewanego spokoju i dobrobytu który się właśnie kończy.

Ale wróćmy do Polski. Jadwiga Staniszkis uparcie twierdzi, że sierpień 1980 był elementem rozgrywek w ekipie rządzącej. Trudno się z tym nie zgodzić znając kulisy marca 1968 i grudnia 1970.  Nie zmienia to jednak faktu, że iskra padała na podatny grunt jakim było zmęczone kryzysem społeczeństwo. Ale czy pamiętamy o co się podówczas upominano? Słynne 21 postulatów sierpniowych przedstawia się następująco:

  1. Zalegalizowanie niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych.
  2. Zagwarantowanie prawa do strajku.
  3. Przestrzeganie zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku i publikacji.
  4. Przywrócenie do poprzednich praw ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 i studentów wydalonych z uczelni za przekonania, zniesienie represji za przekonania.
  5. Podanie w środkach masowego przekazu informacji o utworzeniu MKS oraz opublikowanie jego żądań.
  6. Podjęcie realnych działań wyprowadzających kraj z kryzysu.
  7. Wypłacenie strajkującym zarobków za strajk, jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ).
  8. Podniesienie zasadniczej płacy o 2 tys. zł.
  9. Zagwarantowanie wzrostu płac równolegle do wzrostu cen.
  10. Realizowanie pełnego zaopatrzenia rynku. Eksport wyłącznie nadwyżek.
  11. Zniesienie cen komercyjnych oraz sprzedaży za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym.
  12. Wprowadzenie zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz zniesienie przywilejów Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i aparatu partyjnego.
  13. Wprowadzenie bonów żywnościowych na mięso.
  14. Obniżenie wieku emerytalnego – dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55, lub zapewnienie emerytur po przepracowaniu w PRL 30 lat dla kobiet i 35 dla mężczyzn.
  15. Zrównanie rent i emerytur starego portfela.
  16. Poprawienie warunków pracy służby zdrowia.
  17. Zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc w żłobkach i przedszkolach.
  18. Wprowadzenie płatnych urlopów macierzyńskich przez 3 lata.
  19. Skrócenie czasu oczekiwania na mieszkania.
  20. Podniesienie diety z 40 do 100 złotych i dodatku za rozłąkę.
  21. Wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy.

Cześć tych postulatów uczestniczy w debacie publicznej również dzisiaj. Proszę zauważyć, że ogólnemu postulatowi wyprowadzenia kraju z kryzysu towarzyszą oczekiwania bynajmniej nie oszczędnościowe! Płatny urlop macierzyński przez 3 lata oraz wiek emerytalny od 50 i 55 lat to zdobycze socjalne jakich nie zrealizowano nigdzie na świecie. Dzisiaj nie poradziła by sobie z nimi żadna gospodarka, tym bardziej PRL w 1980.

Karnawał „Solidarności”, bo tak nazywa  się najczęściej okres od pomiędzy podpisaniem porozumień a wybuchem stanu wojennego nie doczekał się do dzisiaj poważnej ekonomicznej monografii. Znajdziemy sporo materiałów na temat przedsięwzięć kulturalnych, eksplozji wolności słowa ale nie dowiadujemy się wiele o wydarzeniach gospodarczych. A było by o czym poczytać ponieważ w 1981 roku nasza gospodarka wchodzi w ostrą fazę kryzysu i nie jest już de facto w stanie spłacać długów. Po prostu bankrutujemy.

A w obszarze publicznym nasila się eskalacja. Polityka nie znosi próżni a związek wedle wielu relacji chce władzy a jednocześnie  nie jest monolitem.  Bardzo jestem ciekaw, kto dzisiaj podpisał by się pod manifestem „Samorządna Rzeczpospolita” czyli dokumentem programowym I Zjazdu Solidarności. Ten kompleksowy, trzeba przyznać, sposób widzenia zmian w Polsce, nie mógł się spodobać jakiejkolwiek władzy, nie mówiąc już o ówczesnej w Polsce. Szanowni czytelnicy, rzućcie kiedyś  okiem na ten niemalże anarchio – syndykalistyczny dokument w którym postuluje się  przekazanie zakładów w ręce samorządów ale bynajmniej nie na własność tylko we wspólne użytkowanie. Esencja tego dokumentu to nowy, rewolucyjny ustrój społeczny wymagający de facto demontażu istniejącego wtedy państwa.

Tym samym do jakiegoś wybuchu musiało dojść. Balonem próbnym, był dla stron incydent bydgoski kiedy w trakcie usuwania siłą zgromadzonych w siedzibie WRN w Bydgoszczy 19 marca 1981 pobito działaczy Solidarności, miedzy innymi Jana Rulewskiego o którym dzisiaj już chyba nikt nie pamięta a w tamtych czasach był widoczną postacią. Tło? Odmowa rejestracji NSZZ Rolników Indywidualnych. Działacze tej organizacji 16 marca 1981 rozpoczęli strajk okupacyjny w siedzibie ZSL ( chłopski satelita PZPR ) domagając się rejestracji związku. Spotkanie 19 marca w WRN w Bydgoszczy miało rozwiązać problem ale de facto zamieniało się w okupację kolejnego urzędu. Władza spuściła ze smyczy milicję.

Ale była to już pewna lekcja. Związek zareagował pogotowiem strajkowym, władze się ugięły zapewniając, że wyjaśnią incydent. Sytuacja zaostrzała się z dnia na dzień. O rozmiarze destabilizacji państwa świadczyć może choćby to, że strajk w Wyższej Szkole Inżynieryjnej w Radomiu zorganizowany jako forma protestu przeciwko powołaniu przez władze rektora wbrew demokratycznej decyzji samorządu, przeradza się w ogólnopolską akcję. Władza odpowiada na nastroje ustawami dającymi specjalne uprawnienia rządowi. Związek kontratakuje i właśnie w Radomiu, 2 grudnia 1981 Lech Wałęsa ogłasza gotowość do strajku generalnego.

Nie jest moim celem historyczna redefinicja. Żyjemy w świecie poglądów kształtowanych przez doraźne polityczne cele a to skutecznie zaciemnia obraz. Przypomnę tylko, że Jarosław Kaczyński który w sierpniowym strajku nie uczestniczył, przemawiając na rocznicowym wiecu użył słynnego już zwrotu „oni są tam gdzie wtedy stało ZOMO” i wykluczył z etosu większość jego faktycznych twórców.

I to jest zasadnicze pytanie, gdzie kto naprawdę był w grudniu 1981? Tylko w trakcie pierwszych dni przewrotu Pinocheta w Chile ginie 2000 osób, a lata junty przemnożą tą liczbę wielokrotnie. Jedna „Krwawa niedziela” w Londonderry w styczniu 1972 roku gdy SAS otwiera ogień do demonstracji Irlandczyków kosztowała życie 14 osób.  Kontratak IRA w Belfaście w lipcu 1972 to 20 jednoczesnych zamachów bombowych w których ginie 9 a rany odnosi ponad 100 osób. Szacuje się, że w konflikcie który wtedy się rozpoczął zginęło prawie 4 tysiące ludzi. A działo to się w demokratycznym kraju jednym z filarów EWG.

Pora zadać pytanie czy to stan wojenny był tak dobrze przygotowany czy społeczeństwo tak gotowe na jakieś rozstrzygnięcie. Nie ważne jakie, byle by się wreszcie dokonało. Zamachu stanu nie usprawiedliwia nic, pytanie czy istniała dla niego jakaś alternatywa. Można powiedzieć wolne wybory wiosną 1982. Być może, ale nie wydaje mi się aby ktokolwiek mógł odpowiedzialnie przyjmować takie rozwiązanie jako możliwe w tamtych realiach.

I jeszcze jedno: w 1989 roku nikt się nie odważył powiedzieć Polakom prawdy o stanie państwa a działo się to po kilku latach ciężkiego kryzysu. Kto zatem byłby w stanie zrobić to w 1982? Czy nowy rząd, nawet wyłoniony demokratycznie, a który musiałby wprowadzić program nie mniej drastyczny niż plan Balcerowicza mógłby się wtedy utrzymać?

Te pytania mogą drażnić. Ale jeśli nie patrzymy na świat przez różowe okulary poświęćmy chwilę aby sobie na nie odpowiedzieć. Jak świat światem, upadek gospodarczy wyprowadzał wojsko na ulicę. Jest jeszcze czas warto wypracować jakiś inny scenariusz.

2 komentarze

Wolny Śląsk

Jeszcze nie przestałem otrzymywać majli z uwagami, że moje poglądy na temat dążeń autonomicznych to dowód braku jakiegokolwiek wyczucia politycznego albo wręcz przejaw postawy celowo wrogiej Polsce.

Wczorajsza Rzepa w dziale opinie porusza sprawę Ruchu Autonomii Śląska który odniósł spektakularne zwycięstwo. Wypowiada się Jerzy Gorzelik przewodniczący ruchu oraz Piotr Semka publicysta RZ.  Drodzy Państwo, jakżeż nieśmiałe były moje sugestie co do przyszłych planów Wielkopolan! Pan Jerzy wali prosto z mostu: „W ciągu najbliższych 10 lat, chcielibyśmy stworzyć państwo regionalne które będzie ewoluowało w stronę federacji. Region rozliczałby się z budżetem centralnym na podstawie umowy i odpowiedniego algorytmu zostawiając dla siebie większość podatków. Chciałbym też, aby udało się stworzyć 48 osobowy sejm śląski. Na czele rządu regionalnego stałby premier. Interesów państwa polskiego strzegłby wojewoda”.

Uświadommy sobie zatem, że w Polandzie już istnieje grupa otwarcie realizująca politykę secesji. Zgadzam się z każdym zdaniem zawartym w komentarzu Piotra Semki poza konkluzją. Otóż Panu przewodniczącemu Gorzelikowi na niczym nie zależy bardziej niż na próbie politycznej izolacji. Taka próba to po pierwsze rozgłos, po drugie działanie całkowicie niezgodne z duchem unii. Co więcej owa izolacja do niczego nie prowadzi ponieważ aktywiści RAŚ do owej izolacji dążą!

„W centralnym zarządzaniu państwem odbiera się ludziom odpowiedzialność, a władza absolutna, czyli centralna demoralizuje. Sejmik natomiast jest namiastką rządzenia regionem”

Pan Jerzy jest historykiem sztuki wie zatem doskonale na czym polegał dualizm agrarny i do czego doprowadził. Tym samym jako osoba rozumiejąca związek przyczynowo skutkowy w procesie działa konsekwentnie i ze swej perspektywy słusznie. Na forum samorządowym na którym zależy mu przecież najbardziej nikt go nie powstrzyma ponieważ nasza polityka tak naprawdę walczy o Warszawę względnie województwa. Partyjne głowy nie dymią od sporów nad kandydaturami na wójtów. Pan Jerzy i jemu podobni skoncentruje się na tych pozycjach bo to one w niedalekiej przyszłości staną się fundamentem roszczeń.

Nasze państwo nie wkroczy na drogę asymilacji tych dążeń. Wybierze politykę konfliktu ponieważ jacyś idioci doją do wniosku, że w ten sposób zdobędzie się dodatkowe polityczne punkty we własnym zapleczu wyborczym na poziomie ogólnopolskim. Dokładnie tak myślał i postępował towarzysz Miloszewicz! Jego wodzowska kariera zaczyna się w 1989 roku od manifestacji w Kosowie gdzie wydelegowała go Parta. Miał tam uspokoić nastroje i być może przez przypadek wzniecił Serbski nacjonalizm. Z dnia na dzień stał się wyrazicielem jedynej prawej myśli integrystycznej.  

Dodam jeszcze, że RAŚ doskonale wie jak budować sobie zaplecze. Przykład? PZPN zakazał kibicom Ruchu Chorzów wywieszania w trakcie meczy bannerów  „Oberschleisen”. Jestem bardziej niż pewien, że to posunięcie przerodziło się w niejeden głos wyborczy a przede wszystkim prężne ramie na wszelkiej maści manifestacjach.

I jeszcze jeden niuans: separatyści nie zaszkodzą stołkom w polityce centralnej. Ba umocnieni w regionach będą bardzo pomocni partiom walczącym o pozycję w centrum. Współczesny separatyzm ma podłoże ekonomiczne a nie polityczne czy narodowościowe. W prawie 5 milionowym województwie śląskim nie uzbiera się zapewne nawet 500 tysięcy ludzi urodzonych tam w 3 pokoleniu. Ale całość tej grupy prędzej czy później uświadomi sobie korzyści z posiadania własnej odrębności zapewniającej choćby lepsze niż gdzie indziej przywileje socjalne. Na naszych oczach kiełbasa wyborcza na poziomie centralnym zamieni się w bardzo konkretne oferty działaczy a nie polityków na poziomie samorządowym. My w Koziegłowach ma znacznie bardziej namacalny wymiar niż na Wiejskiej.

Proces już ruszył i najwyraźniej nikt go nie powstrzyma. Gorzelików będzie przybywać, tym bardziej, że Pan Jerzy nie mieści się w stereotypie lokalnego warchoła germanofila. Prawnukowi powstańców śląskich opowiadających się za Polską nie można zarzucić przecież miłości do tyrolskich portek i hajcowania. Nasze państwo straciło swój etos. Symbolami polityki centralnej są służby specjalne i aparat wymiaru sprawiedliwości. Słabe państwo zestawione z wiarygodnym oddolnym ruchem faktycznie zabiegającym o poprawę jakości życia wyborców musi ponieść porażkę. W chwili próby sięgnie po argument siły. I skompromituje się ostatecznie.

Ale to nic nowego. Europa od swego zarania pokonuje drogę od integracji do dezintegracji. Nieprawda? A ileż już było unii europejskich? Cesarstwo Rzymskie, Karolingowie, Francja Napoleona która przecież de facto zjednoczyła Niemcy.

Proces dekonstrukcji już się rozpoczął a sprzyja temu polityka samej unii która nie potrzebuje silnych państw. Tym samym Europa nie jest już domem narodów. Staje się domem wspólnot. A że jednoczy je sakiewka zamiast jezyka, kultury albo religii? Nie jest to pierwszy przypadek w historii.

1 Comment

Polska Rosja: do zakochania jeden krok?

Są takie symbole które pozostają z nami na zawsze. Symbole które przechowujemy w pamięci ponieważ odbiegają tak mocno od sposobu w jaki widzimy świat, że po prostu trzeba je zapamiętać.

Nigdy nie brałem udziału w tak spontanicznym, a jednocześnie tak wysokiej rangi wydarzeniu. Po zakończeniu koncertu, gdy spodziewaliśmy się wszyscy, że Prezydenci zaraz znikną z sali, obaj weszli na scenę ale nie tylko po to aby pogratulować artystom. W tej niesamowitej atmosferze, z Wołodią Wysockim w tle, obaj wygłosili krótkie acz treściwe expose.

Wczoraj oklaskując Prezydentów czuliśmy, że to naprawdę unikalna chwila. Od lat nie zdarzyło mi się, aby język rosyjski nie malował mi w głowie portretu Stalina i czekistów w akcji. Wczoraj w nocy, ten język zabrzmiał zupełnie inaczej, zabrzmiał po prostu przyjacielsko. Prezydent Miedwiediew  przemówił prosto i zrozumiale dla nas wszystkich. Szkoda, że tłumacz niepotrzebnie dokonał nieudolnego zresztą przekładu. Tych słów nie było trzeba tłumaczyć. Każdy ze zgromadzonych poczuł, że na naszych oczach wiatr historii zmienia kierunek i temperaturę.
Niektórzy pytają dlaczego przy tak wielkiej randze wydarzenia spotkaliśmy się właśnie u nas w Soho Factory. Dla mnie to po prostu najlepsze miejsce, bo to tu właśnie na Pradze, Wysocki napisał swój słynny wiersz dla Daniela Olbrychskiego. To tutaj zatrzymali z Mariną Vlady samochód, a Wołodia wyraźnie poruszony długo spacerował nad Wisłą. Pierwszy raz zobaczył Warszawę patrząc na nią oczami krasnoarmiejców z prawego brzegu. W naszej współczesnej historii, ten właśnie brzeg i ta perspektywa jest symbolem naszego podziału.
„Gąsienicami zagrzebany w piach nad Wisłą, patrzę przez rzekę pustym peryskopem, na miasto w walce które jest tak blisko, że Wisły nurt frontowym staje się okopem. Rozgrzany pancerz pod wrześniowym żarem, rwie do ataku się i pali pod dotykiem, Ale wystygły silnik śpi pod skrzepłym smarem I od miesiąca nie siadł nikt za celownikiem”

Do mnie Wołodia przemówił właśnie ustami Kaczmarskiego. Ale to przecież kolejny symbol naszego pojednania, bo człowiek którego patriotyczny ryt dla nikogo nie pozostawiał przecież wątpliwości, uparcie i konsekwentnie przybliżał nam rosyjską duszę. To Kaczmarskiemu zawdzięczam to, że śpiewając „Czołg” czy „Nie lubię” zrozumiałem, że Wysocki to rosyjskość bez bagnetów na sztorc. I choć kochamy niemieckie samochody, imponuje nam tamtejszy porządek i ład, to nie znam nikogo kto by śpiewał przy ognisku protest songi w tym właśnie języku.

W III RP okopaliśmy już wszystkie demony z okresu II i rozbiorów poza jednym: NIGDY na poważnie nie poddano debacie różnicy światopoglądowej pomiędzy Dmowskim i Piłsudskim, różnicy która zdeterminowała naszą historię i wpływa na nią do dzisiaj. Brak jasnej zgodny w tej kwestii doprowadził do tragedii 1939 roku wieńczącej politykę niezaangażowania realizowaną przez Becka już po śmierci Marszałka. Polska nie może obrażać się na Rosję, Syberia i Katyń nie mogą szkodzić stosunkom tym bardziej, że kominy krematoriów nie zasłaniają nam przecież widoku na zachodni brzeg Odry. Najwyższy czas powiedzieć sobie jasno, że o kogoś musimy się oprzeć bardziej. Na naszych oczach, Rosja podnosi się gospodarczo z kolan a Niemcy budują IV Rzeszę. Odtwarza się tym samym historyczny układ geopolityczny. Nadchodzi moment wyboru. Z kimś przyjaźnić się trzeba bardziej.

A dla tych którzy sądzą, że polityka to coś więcej niż imperialna kalkulacja mój ulubiony fragment jednej z pieśni Kaczmarskiego:

„Komu zależy na pokoju ten zawsze cofnie się przed gwałtem wygra kto się nie boi wojen i tak rozumieć trzeba Jałtę”

PS. Filmik który załączam jest bardzo krótki, ale służby specjalne zabroniły nagrywania. Nie mogłem się powstrzymać i sfilmowałem kawałek telefonem. Ochroniarz Miedwiediewa zareagował niestety
błyskawicznie….. ale może się okazać, że to i tak jedyne sekundy zarejestrowane tego dnia.

0 Comments