Czy jestem mordercą?

Czyli co łączy żołnierzy LSSAH i batalionu „Parasol”, Nagar Khel z My Lai oraz kto służbowo wylądował w Normandii i co z tego wynika.  

Na tytułowe  pytanie usiłowało sobie odpowiedzieć wielu autorów,  tym razem, choć w zupełnie inny sposób zabrał się do tego Dave Grossman. Na pierwszej obwolucie jego książki możemy przeczytać, że jest to lektura obowiązkowa w Korpusie Piechoty Morskiej USA. Na drugiej opinie generała Janusza Bronowicza i majora Grzegorza Kaliciaka. Pan generał, jak to współczesny generał, raczej nikogo nie zastrzelił ale major Kaliciak i owszem ponieważ dowodził w największej bitwie polskiego oręża od zakończenia II wojny światowej czyli obroną ratusza w Karbali w 2004 roku. Mówimy tu oczywiście o dostępnych danych ponieważ może się okazać, że nasze siły specjalne w Afganistanie mają na koncie nie jedną grubszą operację ale o tym się pewnie nie dowiemy.

W kontekście książki o której na wstępie, ważne jest następujące porównanie: czym by była zapomniana dzisiaj Karbala gdyby bitwa toczyła się w innych czasach? Być może tym, czym dzięki politycznej obróbce stało się Nagar Khel? W Karbali nikt nie prowadził analizy kim byli faceci którzy atakowali budynek podobnie jak nie sprawdzano kto jeszcze się znajdował w budynkach z których strzelano. Nie ma to zresztą większego znaczenia bo wojna to wojna a żaden chory polityk nie przeforsuje mam nadzieję prawa w ramach którego prowadzący ostrzał będzie się jeszcze musiał dowiedzieć jak się nazywa i jakiej jest narodowości/wyznania/klanu*(niepotrzebne skreślić) facet który wali z budynku naprzeciwko.

Nagar Khel to typowy przykład „syndromu wietnamskiego” opisywanego również przez  Grossmana. Ameryka ( z walnym wsparciem sowieckich agentów i sympatyków ) uznała, że wojna w Wietnamie to kapitalistyczna rzeź a uczestniczący w niej żołnierze to pospolici mordercy. Dodajmy w większości poborowi a nie ochotnicy. Faceci którzy wyskakiwali z helikoptera by z dużym prawdopodobieństwem dostać kulkę w kraju traktowani byli gorzej niż gangsterzy z „Czarnych Panter”. Nie jest moim celem rozstrzyganie czy strzelano czy nie do ludności cywilnej choć osobiście uważam, że w przypadku ostrzału na dużą odległość ( „Delta” używała moździerza ) nigdy się takiej pewności nie ma i mieć nie będzie. Aberracja moralna dzisiejszych czasów powoduje jednak, że można ludzi wysłać na wojnę, wydawać im rozkazy taktyczne a potem oskarżać za ich „wadliwe” wykonanie.  Nagar Khel porównywano w Polsce z masakrą w My Lai w Wietniamie. Zapomniano jednak wspomnieć, że tam po prostu wymordowano mieszkańców wioski podczas metodycznej pacyfikacji zgodnie z wzorcami SS i o żadnej pomyłce po prostu nie było mowy.

Ale wróćmy do książki po którą sięgnąłem z wielkim, topniejącym niestety w miarę czytania zainteresowaniem. Jakkolwiek wielu czytelników odkryje po raz pierwszy, że w trakcie II WŚ Amerykanie dość masowo wstrzymywali się od strzelania, że zabijanie na wojnie to jednak nadal zabijanie a walka wręcz jest równie zabójcza dla zwycięzców i dla ofiar to książka ma jeden za do olbrzymi minus. Prezentuje podejście do wojny oraz związane z nim frustracje w zasadzie WYŁĄCZNIE z perspektywy społeczeństwa demokratycznego! W tekście znajdziemy zaledwie kilka wspomnień weteranów niemieckich a i to nie wiadomo z jakiej formacji. Wspomnień Rosjan w książce nie ma w ogóle lub ich nie zapamiętałem co w zasadzie do jednego się sprowadza.

Książka opisuje postawy ludzi których wyrwano z ich zwykłego życia, wysłano na inny kontynent i skłoniono do oddawania życia za ojczyznę w ramach mniej lub bardziej abstrakcyjnej „sprawy”. Tym samym książka eliminuje w całości wpływ ideologii zarówno toksycznej ( nazizm ) jak i państwowotwórczej budującej imperatyw obrony własnej narodowości. Tym samym książka opisuje głównie emocje ludzi którzy „musieli” a nie „chcieli” zabijać. A to dla skutków zabójstwa podstawowa różnica.

Swoje własne opinie w tym zakresie kształtowałem w oparciu o wspomnienia uczestników faktycznych wydarzeń. Jak wiadomo, pozycji na ten temat nie brakuje każdy dobiera je wedle własnego klucza. We wszystkich uderza jednak jedno: wysokie morale, bitność i dyscyplina niemieckich formacji. Ta konkluzja jest tym bardziej zaskakująca im więcej napotykamy objawów niechęci do polityki Hitlera wśród niemieckich autorów wspomnień. Oczywiście należy założyć, że powyższe jest w znacznej mierze wynikiem wojennych rozstrzygnięć, nie zmienia jednak faktu, że nawet zimą 1945 armia niemiecka pozostaje skutecznym i efektywnym mechanizmem pomimo katastrofalnego zaopatrzenia.

Dla oceny jakości związków militarnych ich ludobójczy kontekst niestety nie ma znaczenia. Odnosi się to zarówno do formacji niemieckich jak i angielskich bo trudno przecież uważać, że naloty dywanowe na Hamburg i Drezno były czymkolwiek więcej niż rzezią ludności cywilnej.

Książka Grossmana w całości pomija wychowanie jako ważny, bodaj najważniejszy składnik przyszłego wojskowego morale. Tym samym nie dowiadujemy się, jak zabijanie znosili Ci dla których naciskanie spustu było czymś znacznie ważniejszym niż tylko wykonywaniem pracy bo do tego de facto Grossman sprowadza rolę żołnierzy ( choćby poprzez szereg porównań z systemem szkolenia policjantów ). Gdyby autor poświecił nieco więcej uwagi różnicom w motywach poszczególnych stron, pozycja „O zabijaniu” była by dalece ciekawsza. Bez kontekst nie da się bowiem rozpatrywać II wojny światowej która różniła się fundamentalnie na froncie wschodnim i wszystkich pozostałych teatrach działań. Wyłącznie kombinacja terroru i wysokiego morale pozwoliła powstrzymać Niemców pod Moskwą w 1942 roku, podobna mieszkanka wraz z niespotykaną dzielnością żołnierzy ujawniła się po obu stronach w trakcie wielkiej bitwy pod Kurskiem w roku 1943. Owo morale pozwoliło również polskim żołnierzom zdobyć Monte Cassino, niepokonane mimo 3 wcześniejszych ataków. Wyłącznie aspekt „pragnienia odwetu” pozwolił zmobilizować żołnierzy do potwornie krwawej walki której nie wytrzymywały inne narodowości w trakcie 4 miesięcznych zmagań o klasztor.

Pamiętać oczywiście należy, że Grossman jest żołnierzem państwa które nieomal pozbawiło się jednego z najlepszych żołnierzy: Georga Pattona. Generał, w trakcie wizytowania jednego ze szpitali wojskowych na Sycylii spoliczkował żołnierza twierdząc, że te jest symulantem. Incydent wywołał skandal medialny a powszechne oburzenie o mało nie zmiotło krewkiego Pattona z planszy. Nie zamierzam tego oceniać chciałbym wyłącznie porównać z frontowymi karami armii niemieckiej gdzie  w karnym batalionie można się było znaleźć choćby za brak schludnego umundurowania. Wszystko zależało od pryncypialności dowódcy. Jak wywody Grossmana ocenić z perspektywy żołnierza Armii Czerwonej której taktyka opisywana przez samego Żukowa wyglądała następująco: „ Kiedy nasza piechota napotka pole minowe, atakuje dalej jakby go w ogóle nie było”.

Książkę Grossmana należało by czytać równolegle z „Obywatelami w mundurach” Stephena E. Ambrose’a. Wtedy łatwiej zrozumieć sposób myślenia, który armii USA najwyraźniej towarzyszy od dawna. Tytuł oddaje jej istotę. Armia USA jest na froncie „w pracy” a nie na świętej wojnie. Czy to lepiej czy gorzej to już kwestia oceny. „Obywatele” to świetna pozycja pełna interesujących smaczków. Przeczytamy między innymi  o tym jak to niemieccy jeńcy w USA byli traktowani lepiej niż czarni  umundurowani Amerykanie  i jak się owym Niemcom nie mieściło w głowie że państwo swoich żołnierzy traktuje gorzej niż jeńców. Są i ciekawe polskie smaczki, interesująco rozbieżne z naszym narodowym mitem. Brytyjski weteran opisuje jak to w trakcie lądowania w Normandii polska eskorta przyprowadza mu tłum jeńców do obozu którym zawiaduje. „Dlaczego jest ich aż tak dużo?!” zapytał się poirytowany ponieważ monitował już dowództwo, że kończy się mu pojemność. „Nie mieliśmy już więcej amunicji” miał mu odpowiedzieć na ucho nasz rodak, dowódca eskorty.  

Jakkolwiek tytułowe pytanie staje się ostatnio bardzo popularne i zadaje się je również weteranom w Polsce, to nigdy nie można wyrywać go z kontekstu. Motyw zemsty w maltretowanym społeczeństwie, gdzie codziennie można było zniknąć w łapance, zginąć na ulicy lub pracy to sprężyna zabijania której nie wolno oceniać kibicom tamtych wydarzeń, ferujących wyroki z perspektywy wygodnych foteli w salonie. Cieszy mnie niezmiernie, że mija czas spiżowych bohaterów bez skazy a na rynku księgarskim pojawiają się takie pozycje jak „Tryptyk powstańczy” Zbigniewa Blichewicza „Szczerby” czy „Przeżyłam” Wandy Ossowskiej w których walka to nie tylko zryw serca ale konieczny do podjęcia obowiązek. Obowiązek  wypełniany często bez przekonania ale wypełniany ofiarnie i godnie. I tu uderza pewne podobieństwo do relacji takich jak „Byłem dowódcą pancernym” Von Lucka, czy „Walczyłem pod Kurskiem” Helmuta Nowaka. Wychowanie, etos i panteon bohaterów to wszystko czego US Army brakowało i brakuje.

Wojna jest tak stara jak cywilizacja i nie ma niestety powodów by sądzić aby jakimś cudem zniknie z instrumentarium zachowań społecznych. Od 66 lat omija Europę a i to w zasadzie nie całą bo nie można przecież zapominać o konflikcie w Jugosławii czy Kosowie kiedy to amerykańskie samoloty bombardowały Belgrad. Skądinąd to ciekawe, jak bardzo US Air Force przywiązało się do metody „zmiękczania” przeciwnika bombardowaniami cywilnych celów. Technika szlifowana w Niemczech została zastosowana w Korei, następnie w Wietnamie ( rajdy na Hanoi ) i zapewne w Iraku.

Grossman wspomina o tym, że w trakcie I WŚ w przerwach walk zdarzały się mecze piłki na ziemi niczyjej ale  nie pisze o Serbach i Chorwatach wymieniających zdjęcia i informację o wspólnych znajomych w podobnych sytuacjach. Nie pisze, ponieważ ten drugi przykład już nie pasuje do stawianej tezy o mordzie realizowanym z odrazą i niechętnie. Wprowadzenie kontekstu „narodowego” czy „etnicznego” zmusiłoby do stworzenia jeszcze jednej kategorii: mordowania sprawiedliwego, mordowania z zemsty.

Polskich weteranów nikt nie zaprasza na wspólne świętowanie lądowania w Normandii ( albo o takim wydarzeniu nie słyszałem ), podczas gdy od wielu lat brytyjscy i niemieccy weterani spotykają się by wspominać przebieg poszczególnych bitew. Nie spotykają się chyba, z żołnierzami Maczka z którymi w trakcie walk w kotle Falaise ścierali się w stylu przypominającym front wschodni. No ale amerykanie mają tylko jedno Malmedy. Co ciekawe Joachim Peiper, dowódca grupy operacyjnej SS, człowiek odpowiedzialny za tą zbrodnię ( sam się obciążył ) został w 1956 roku zwolniony z więzienia. W 1970 roku wyprowadził się do Francji. W 1976 został rozpoznany i zastrzelony. Najwyraźniej Peiper, najmłodszy SS Standartenfuhrer, żywy czyjeś sumienie obciążał bardziej niż martwy.

W analizach takich formacji jak Parasol, przeciętny czytelnik zapomina zazwyczaj, że była to jednostka w której ustotny procent żołnierzy miał mniej lub niewiele więcej niż 18 lat. Równie młodzi ( choć mający ponad 18 lat ) żołnierze walczyli w „Agacie” i „Pegazie” formacjach zajmujących sie realizacją wyroków śmierci. Nie powierzano tych zadań dojrzałym mężczyznom ani w Polsce ani w innych krajach ponieważ powszechnie uważa się, że najlepszych materiał na żołnierza ma od 18 do 22 lat.

Bitność dywizji Waffen SS nie była przypadkowa. Choć pod koniec wojny rekrutacja nie była już tak zideologizowana, a oficerów uzupełniano przeniesieniami z Wehrmachtu nadal spory odsetek stanowili zideologizowani młodzieńcy po Hitler Jugend których uformowano w przekonaniu, że trzeba ginąć za Niemcy i Fuhrera.

Powyższe zestawienie nie służy afirmacji SS. Zwraca jedynie uwagę na to, że stopień indoktrynacji młodzieży po obu stronach frontu był tak wysoki, że graniczył z fanatyzmem. Czy nam się to podoba czy nie czyny naszych zawsze są wspaniałe a przeciwnik to zawsze kanalia i bandyta. Oczywiście w zbrodni Niemcom nie ma równych ale też w trakcie II WŚ propaganda niemiecka poszła znacznie  dalej niż przeciwnicy. Nie tylko usprawiedliwiła, ale wręcz zobowiązała swój naród do każdej formy eksterminacji przeciwnika w ramach wojny totalnej.

Dla Grossmana zabijanie jest niezmiennie związane z frontem rozumianym jako pole walki jednolitych spójnych formacji. Gdzie tu miejsce dla partyzantki? Gdzie w traktacie miejsce dla takich jak Calel Perechodnik który również zadawał sobie to pytanie. Aby przetrwać w gettcie wstąpił do żydowskiej policji.

W książce Grossmana ujawnia się całość różnicy pomiędzy wschodem i zachodem a pewnie również zachodem i Bałkanami. Racjonalnej niechęci do odbierania życia nie zestawia się z imperatywem przetrwania. A szkoda, bo w dzisiejszych czasach gdy ład społeczny w wielu krajach wymyka się spod kontroli scenariusze mogą być różne. Kto wie, czy małych europejskich armii zawodowych nie zastąpią ponownie poborowe? 

Ciekawe w jakich nastrojach wyjadą na wojnę ludzie dla których Grossman jest lekturą obowiązkową? Muszą mieć nadzieje, że politycy również ją przeczytali i wyciągnęli wnioski. Bo jeśli nie, nawet broniąc Europy przed uzasadnionym zagrożeniem mogą się okazać mordercami bo dzisiaj o  taki wizerunek może skutecznie zadbać Al-Jazeera.

 

 

 

8 komentarzy
Previous Post
Next Post