Czyli o tym, że Mikołaj Kopernik była kobietą.
Dodatek „Wysokie Obcasy” nieustająco dostarcza materiału do przemyśleń. Dziwi jedynie, iż konsekwentna światopoglądowo GW dopuszcza istnienie tytułu, który tak seksistowsko się kojarzy. „Wysokie Obcasy” nie są przecież wygodne, a na dodatek towarzyszy im zła sława kwintesencji męsko – szowinistycznego punktu widzenia. Inna sprawa, że w epoce politycznej poprawności może się okazać, że tytułowe obuwie jest atrakcyjnym fetyszem również w związkach lesbijskich, co niejako z automatu rozwiązało by sprawę. Więcej w dzisiejszych czasach może się okazać, iż wysokie obcasy niebawem zasilą kanon ubioru męskiego! Było nie było kształtnymi łydkami w białych pończochach kokietowali najpierw panowie! Panie na ten sam etap w prezentacji kończyn dolnych musiały poczekać dłużej niż jedno stulecie :).
Ale co tam buty! Współczesność przysparza nam nowej dawki problemów. W bieżącym numerze WO dwie anonimowe z zawodu acz upublicznione z twarzy kobiety utyskują nad niską jakością dostępnych na rynku samców. Obie panie, niezależne finansowo i skoncentrowane na pracy, którą kochają, zakładanie rodziny przewidują w bardzo odległych planach, co oznacza, że najpewniej zasilą szeregi pierworódek w okolicach czterdziestki. Choć – co do zasady – lepiej późno niż wcale, i lepiej w dobrze niż byle jak, mężczyzna w planach rodzinnych powinien się zmieścić. Zagadnienie, czy uda się znaleźć odpowiedniego, płeć piękną nurtuje od pokoleń. Zmiana jest jednakowoż taka, iż relatywnie od niedawna panie wyszły z roli atrakcyjnej zwierzyny łownej przekształcając się… w myśliwego.
W nowej roli nie porzuciły jednak właściwych płci uwarunkowań toteż swoje trofea muszą dokładnie zoptymalizować. Jako że zagadnienie jest trudne, a idealnego okazu upolować się nie da, panie doprecyzowały listę tych, które z definicji do odstrzału się nie nadają. I tak:
a) szkoda strzały amora dla tych, którzy nie zrozumieją, że praca jest dla pań najważniejsza, a miesięczna lub dłuższa rozłąka związana ze służbową delegacją, to doskonała okazja do romantycznych nasiadówek na fejsie,
b) podobnie jak dla tych, którzy chcą konkurować z paniami zawodowo, a także w innych kwestiach, które mogłyby się okazać drażliwe,
c) a już na pewno dla tych wszystkich, którzy sprzeciwiają się samotnym wyjściom pań do klubów, domagają się serwisu „jak u mamy”, a ponadto są ekonomicznie niesamodzielni i oczekują od naszych pań wsparcia.
Jakkolwiek trudno się nie zgodzić, że AD2013 osobnicy opisani w punkcie c) nie rokują najlepiej jako mężowie i zadawanie się z nimi to czysta strata czasu, to w przypadku zdefiniowanych w punktach a) i b) już takiej pewności nie mam. W powyższym upewnia mnie autopsja, w przypadku bloga – materiał doświadczalny najwyższej próby. Dlatego też zapewniam ewentualne czytelniczki, że nawet gorliwe wysiłki związane z realizacją oczekiwań z punktów a) i b) sukcesu nie gwarantują. I choć przyczyny mogą być różne, podstawowa jest prozaiczna: szczęśliwy związek, z którego rodzą się kochane dzieci, łaknie miłości jak kania dżdżu i niczym się tego nie zastąpi. Wszelkiej maści LATy (living apart together) i inne nowoczesne pomysły, wedle których podstawowa wspólnota rodzinna ma się opierać na całkowitym jej braku, niczego tu nie załatwią. Życie nie jest proste, a posiadanie dzieci utrudnia je jeszcze bardziej. Jedyną drogą, aby tym wyzwaniom sprostać jest głębokie przekonanie, że przeciwności znosić warto. Trudno się o tym przekonać, kiedy najbardziej łączy nas sportowe hobby lub inna modna środowiskowa czynność.
Bohaterki reportażu mają jeszcze jedną opcję: ich oczekiwaniom sprostałby zapewne błękitnokrwisty arystokrata, jeśli oczywiście zdecydowałby się związać z pannami „z ludu”.
I być może dla tej właśnie konkluzji zaledwie kilka stron dalej w tym samym wydaniu WO natrafiamy na wywiad z hrabiną Christine von Bruhl. Niemiecką arystokratkę z Polską łączy nadspodziewanie dużo. Jej praszczur w naszej historii najlepiej się nie zapisał, choć to (jak to zwykle) kwestia dość dyskusyjna i z artykułu w WO tego się akurat nie dowiemy. Dowiemy się za to, że hrabianka von Bruhl z determinacją właściwą Magdalenie Samozwaniec zdetonowała bombę pod fundamentem niemieckiej arystokracji z tą jednak różnicą, że gdy ta druga z zapałem kompromitowała arystokratyczne przywary, ta pierwsza wynosi je na piedestał, ujawniając jednocześnie pewne sekrety najjaśniejszej psychofizyki.
Inna sprawa, iż trudno powiedzieć jakie stanowisko przyjęłaby dzisiaj siostra Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Klasa utożsamiająca kiedyś zmurszałe fundamenty feudalnego porządku, dzisiaj awansować może do jedynej krynicy, z której można czerpać uniwersalne wartości rodzinne. Von Bruhl nie pozostawia oczywiście wątpliwości: do tego środowiska nie było, nie ma i nigdy nie będzie przepustki innej niż „gotha”. I choć sama skazała się na to, iż jej dzieci pochodzić będą „z ludu” wychowa je w ten sam sposób, w który sama została wychowana. Dlaczego?
Zapewne dlatego, że jedyną nadzieją zdrowych społeczeństw są właśnie dzieci i zasady, które się im odpowiednio wcześnie i skutecznie wpaja. Tylko i wyłącznie wtedy rodziny zachowają spoistość, która potrzebna im będzie, aby pokonać życiowe zakręty. Tradycja, szczególnie gdy sięga setki lat wstecz skutecznie uodparnia na nowoczesne modele wychowawcze, w których dzieciom wolno praktycznie wszystko, a do obowiązków rodzicielskich należy oszczędzanie im wszelkich stresów. Dla autorki „Noblesse oblige” dzieci się widzi, ale nie słyszy, a ich rola w życiu rodziny jest bardzo jasno określona.
W otaczającej nas rzeczywistości państwo socjalne coraz bardziej degraduje rolę rodziców czego najlepszym bodaj przykładem są osiągnięcia norweskie. W tamtejszym kodeksie rodzinnym pojęcie rodzica po prostu… zlikwidowano, zastępując je „opiekunem, biologicznym” zrównanym we wszelkich prawach z przysposobionym „opiekunem dziecka”. Co ciekawe apologeci systemu, w którym państwo poprzez swe agendy może dowolnie rozporządzać dziećmi, zawzięcie krytykują modele społeczne, w których na przykład związki damsko – męskie są możliwe wyłącznie w drodze swat. Tymczasem okazuje się, że państwo socjalne – el dorado wyemancypowanych obywatelek i obywateli, zmierza do tej samej pozycji jaką kiedyś piastował feudalny suweren.
Tradycyjny model wychowania nie jest, rzecz jasna, wyłącznie domeną arystokracji i dotyczy innych, choć bardzo często równie hermetycznych grup społecznych. We współczesnym świecie wyłącznie one są w stanie skutecznie dać odpór rozkładającym rodziny tendencjom, wedle których dziecko jest dobrem nadrzędnym i nie zdziwię się jeśli w nadchodzących latach dorobimy się teorii, która będzie głosić, że dziecko samo wie jak się powinno wychowywać.
Wolność jednostki – największa zdobycz socjalizmu, staje się teraz jej przekleństwem. Bohaterki najnowszego numeru WO być może z wyboru przyjmą rolę samotnych matek w przekonaniu, iż wobec braku właściwego partnera dziecko wychowają same. Być może unikną nawet krępującego kontaktu z „dawcą spermy”, korzystając z dostępnego banku tego, było nie było, niezbędnego (jeszcze) materiału. Być może skorzystają nawet z jakiegoś specjalnego katalogu, w którym można sobie wybrać dawcę pod względem cech fizycznych lub zawodowo – intelektualnych. Być może uda im się skomponować dziecko idealne. Ale co będzie z jego wychowaniem?
Optowanie za wszystkim co tradycyjne od dawna kojarzy się źle. Trudno się dziwić, bardzo często światopogląd zachowawczy kompromituje się samodzielnie ustami najgorliwszych wyznawców którzy niebezpiecznie pachną takim czy innym fundamentalizmem. Pomiędzy tęczową wolnością, a czarnym rygorem jest jednak olbrzymia przestrzeń, w której kierowani własnymi busolami nawigują nasi współobywatele. Wolności wyboru nikt nikomu odbierać nie ma prawa. Aby jednak z tej wolności udało się skorzystać warto wiedzieć jak można skutecznie przejść przez życie w różnych światopoglądach i w różnych strukturach społecznych. WO, jak mało który tytułu, swoją misyjną pracę mogłyby potraktować szerzej i rozpocząć dyskusję wychodzącą poza kanon obowiązujących stwierdzeń i postaw. W czasach kiedy wolno wszystko trudno założyć, że nie wolno być po prostu wspaniałą matką.