Mitrovica

Czyli o tym, że wolność ma swoje granice

Gdy 9 października 1973 ZSSR oficjalnie zaangażował się w wojnę z Izraelem, syryjsko – egipskie siły pancerne zrealizowały większość założonych celów i wszystko wskazywało na to, że losy starcia są przesądzone. Most powietrzny, który tego dnia oficjalnie uruchomiono z Węgier, zapewniał dostawy ton sprzętu a radzieccy doradcy nie kryli się już z obecnością przy nacierających oddziałach. Co więcej do walki włączył się oficjalnie Irak a jego pułki pancerne zatrzymały izraelski kontratak na drodze do Damaszku. Jedyną nadzieją dla Izraela były natychmiastowe dostawy sprzętu z baz amerykańskich. Okazało się jednak, że amerykańscy sojusznicy USA w Europie nie tylko odmówili startów z baz USA na swoim terytorium, ale zamknęli również swoją przestrzeń powietrzną. Co więcej Josif Broz Tito, który do tej pory utrzymywał porównywalny dystans pomiędzy ZSSR i USA, w tej trudnej dla Waszyngtonu chwili przechylił się nieznacznie w kierunku towarzyszy radzieckich czym zasłużył sobie natychmiast na czerwoną kartkę. Owa przykra lekcja wryła się amerykańskim strategom głęboko w pamięć i od tej pory „przyjazny” reżim w Belgradzie znalazł się już w zupełnie innej zakładce.

Wprawdzie w owych krytycznych godzinach znaleziono rozwiązanie (departament stanu złamał rząd zadłużonej Portugalii i uzyskał zgodę na tankowanie w bazie Lejes na Azorach) a amerykańska technologia przeciwpancerna trafiła na front i zatrzymała arabskie zagony pancerne, ale… niewiele brakowało, aby Amerykanie przegrali wraz ze swoim sojusznikiem. W Langley wyciągnięto wnioski: dla samodzielnego państwa z silną armią nie powinno być miejsca w Europie. Na odpowiednie kroki było jednak za wcześnie. Po śmierci Tito warunki stały się bardziej korzystne a jesienią 1988 administracja Reagana zafundowała Jugosławii finansową gilotynę, podpalając lont, który niebawem doprowadził do pięknej etnicznej eksplozji. Rzeziom, które nastąpiły później, Waszyngton przyglądał się z oddali pozwalając igrać na miejscu Niemcom, które zerwawszy się z łańcucha przystąpiły ochoczo do odbudowy Mitteleuropy.

Kłopoty zaczęły się dopiero w Bośni. Europa bezradnie rozłożyła ręce. Wymuszone przez Amerykanów porozumienie w Dayton (21.11.1995) zakończyło wprawdzie działania wojenne, ale w praktyce nie przetracił kręgosłupa Jugosławii, która tworzyły nadal Czarnogóra i Serbia. Co gorsza, na arenę międzynarodową zaczęła powracać Rosja a pod jej skrzydłami prężyła muskuły Serbia. W polityce wewnętrznej szło jej jednak marnie. Politycy wespół z przestępcami rozkradli państwowy majątek, uchodźcy z chorwackiej Krainy wegetowali w skrajnej nędzy. Od 1996 roku uciekinierów przesiedlano do Kosowa gdzie przy okazji rozpoczęto akcję „de albanizacji” państwowych firm i urzędów. O interesy etnicznych mieszkańców Kosowa postanowiła zadbać finansowana z USA i szkolona w Albanii partyzantka. UCK nie przebierała w środkach, atakując policjantów i sędziów co niebawem wywołało interwencję wojska wykorzystywanego częściej do brutalnych pacyfikacji albańskich wsi niż do rzeczywistej walki. W 1998 roku Serbowie kontrolowali już tylko własne etniczne terytorium, ale Belgrad konsekwentnie odmawiał zgody na wkroczenie NATOwskich sił rozjemczych. Na dodatek o jego interesy coraz silniej dbała odbudowująca pozycję w regionie Rosja. Amerykańcy stratedzy zdali sobie zapewne sprawę, iż umyka być może ostatnia szansa, aby zapewnić sobie kontrolę na Bałkanach. W marcu 1999 na Belgrad spadły pierwsze bomby, którymi zmiękczano Milosevica aż do 12 lipca, gdy zgodził się wreszcie na wkroczenie do Kosowa wojsk rozjemczych. Inwazję rozpoczęto natychmiast niemal doprowadzając do wybuchu III wojny światowej.

Głównym celem atakujących wojsk NATO było lotnisko w Prsztinie a precyzyjnej baza jugosłowiańskich sił powietrznych Slatina. Olbrzymi obiekt wyposażony w podziemie schrony szykowano do najcięższych zadań bojowych. We współpracy z bazą Zeljeva (Bośnia) miał umożliwić Jugosłowianom prowadzenie działań bojowych w najcięższych warunkach. Owa baza dawałaby Amerykanom absolutne panowanie nad regionem i to bez uciążliwych politycznych uzgodnień, które towarzyszyły przejęciu węgierskiego lotniska w Taszar.

Do zajęcia bazy wytypowano słynny 22 regiment SAS. Jakież było zdziwienie brytyjskich spadochroniarzy, gdy na miejscu zamiast Jugosłowian powitali ich… Rosjanie. Co więcej nie mały pododdział pijanych sołdatów, ale doborowa jednostka spadochronowa wsparta brygadą zmotoryzowaną, która w nocy przebazowała się z Bośni. Choć próżno szukać informacji o tym wydarzeniu w mediach, przez kilka godzin liczono się poważnie z wybuchem III wojny światowej. Atak na umacniających się na lotnisku Rosjan mógł grozić odwetem. Moskwa poderwała do lotu bombowce. Zapachniało 1914 rokiem. Na wojnę o większej skali nie byli przygotowani Francuzi i Niemcy, którzy natychmiast zrejterowali. W efekcie sprawa rozeszła się po kościach a Rosjanie opuścili bazę dopiero w 2001 roku. Wcześniej Serbowie wycofali z niej cały sprzęt bojowy. Od tamtej pory kontrolują ją Amerykanie, którzy w Kosowie utrzymują również bazę Bondsteel nazywaną przez zachodnie media „małym Guantanamo”. Analogii dostarcza tu nie tylko przetrzymywanie więźniów. Amerykanie robią tu co tylko zechcą nie przejmując się zupełnie lokalnymi władzami czyli dokładnie tak samo jak na Kubie.

Spolegliwości  Kosowian trudno się dziwić. Rząd żebrzący o międzynarodowe uznanie nie może podskoczyć swym głównym promotorom, choć całkiem niedawno mimo wszystko spróbował. Mowa tu o egzotycznej próbie porozumienia pomiędzy rządami Serbii i Kosowa. Efektem dyplomatycznych uzgodnień miała by być korekta granicy, dzięki której do Serbii wróciłyby tereny na północ od rzeki Ibar a do Kosova serbskie, ale zdominowane przez Albańczyków, gminy Bujanovac i Presevo. Należy napisać „miała”, ponieważ owa cywilizowana forma porozumienia dwóch

krajów na dyplomatycznych salonach nikomu się nie spodobała! Czemu?

Pozorne państwo sterowane z Prsztiny Amerykanom po prostu odpowiada a Europa nie chce się przyznać, iż konsekwentny opór Serbii w uznaniu jednostronnie ogłoszonej niepodległości zmusił kosowskich Albanczyków do Canossy. Popierana przez obrońców państwowość okazała się jednak ułomna. Kosowo uznało 121 krajów wobec ponad 200, które powinny udzielić swego uznania, aby Kosowo stało się legalnym bytem międzynarodowym. Do czego to potrzebne? Mało kto wie, że Kosowo nie ma swojej poczty, podobnie jak narodowych domen internetowych. Nie ma również numerów kierunkowych (aby dodzwonić się na linie stacjonarne wybieramy prefix serbski) a lokalne banki zaledwie od roku mogą się cieszyć własnym numerem SWIFT. Lokalni operatorzy komórkowi korzystają z prefixów Słowienii lub… Monako a podobnych paradoksów jest znacznie więcej. Uznanie Belgradu ma zatem dla Prsztiny konkretne znaczenie ekonomiczne. Warto pamiętać, że mieszkańcy Kosowa korzystają z euro, tymczasem lokalny rząd z wielką ochotą skorzystałby z dobrodziejstw jakie stwarza własna waluta.

Pokojowa delimitacja granic to jednak spore zagrożenie. Podobnych sporów nie brakuje nie tylko w byłej Jugosławii dotyczą niemal całej UE. Ruchy w Kosowie mogłyby się stać niebezpiecznym drogowskazem dla innych a także dowieść, że w granicznych dogoworach nie muszą brać pierwszych skrzypiec potęgi światowe. Tak się jednak nie stanie bo nastrój porozumienia natychmiast wyparował gdy Armia Kosowa brutalnie spacyfikowała środowiska Serbskie. Ba owym atakiem pochwaliła się a jakże na swoim Instagramie i zadbano przy tym o to aby ów post miał spore zasięgi a akcji nie dało się zamieść pod dywan. Przypadkowa koincydencja?

dont think so. Spokojne Bałkany nikomu nie są potrzebne. Gdyby kosowska baza przez przypadek znalazła się w UE, Amerykanie musieliby się pytać o zgodę kogo mogą a kogo nie mogą atakować. A tak? Większość działań załatwia się pewnie jednym telefonem.

Po fakcie😊

3 komentarze
Previous Post
Next Post