SEKWESTR

Czyli o tym, jak się ma Unia Europejska do caratu

Chęć zabezpieczenia majątku przed zakusami władzy jest zapewne jedynie odrobinę młodsza od najstarszego zawodu świata, toteż wysiłki, aby ów stan osiągnąć, podejmowane są przez ludzkość od kilku stuleci. Określenie „są” jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ zamachy na własność obywateli podejmowane są systematycznie i przez rozmaite formy rządów. Podejmowane być muszą, ponieważ (jak świat długi i szeroki) wszelkie autonomiczne działania obywateli wydają się szkodliwe rządom, szczególnie jeśli ową autonomię owi obywatele zawdzięczają własnym majątkom. Dlatego też od zarania dziejów modne było wywłaszczanie niewygodnych wielmożów – osobliwie najbardziej popularne tam, gdzie dzisiaj ustala się standardy demokracji.

Co ciekawe, przez kilka stuleci było w Europie królestwo, którego system prawny na tyle wyróżniał się od innych, aby zachęcić do osiedlania rozmaite grupy społeczne. Choć historia owa migrację lubi ograniczać do innowierców, w praktyce pod skrzydłami panujących tam królów chronili się również posiadacze mniejszych i większych fortun. Owa migracja byłaby zapewne znacznie bardziej masowa, gdyby nie przykry zwrot związany z… utratą stabilności przez to atrakcyjne państwo. Jakie? Mowa tu o Królestwie Polskim lub precyzyjniej – Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Tutejsza atrakcyjność miała swoje uzasadnienie i wynikała wprost z natury królewskiej władzy. Władysław Jagiełło marząc o polskiej koronie dla syna, a także licząc na bitewną gorliwość szlachty, musiał uczynić zadość oczekiwaniom opinii publicznej. A te były jak na owe czasy skrajnie rewolucyjne. Otóż stan szlachecki domagał się od Króla ograniczenia najważniejszej emanacji monarszej władzy. W 1422 roku miłościwie panujący Król Polski i Wielki Książę Litewski nadał szlachcie przywilej zwany czerwińskim. Od tej pory obywatel Rzeczpospolitej mógł stracić majątek wyłącznie w wyniku sądowego wyroku, a nie z feudalnej woli monarszej. Zaledwie 11 lat później swobody poszerzono o kolejne ważne prawo: zgodnie z przywilejem krakowskim (1433) Król nie miał prawa nikogo uwięzić bez ważnego wyroku sądowego.

O tym jak unikatowe były to regulacje, najlepiej świadczy… ich powielanie w prawodawstwie pastw trzecich. Najwcześniej pojawiły się na Węgrzech, ale było to związane z zabieganiem Jagiellonów o tamtejszy tron. Kolejnym państwem, które wprowadziło podobne swobody, była Anglia – tyle że podobną kodyfikację wprowadziła dopiero w 1679 roku. Co ciekawe, stało się to ponad 20 lat po śmierci Oliviera Cromwella, którego niesłusznie uważa się za miłośnika obywatelskich swobód. W praktyce demokracja obywatelska, której ówczesnym wzorem była Polska, na tyle mu się nie podobała, aby solidnie wesprzeć finansowo idola antypapistów, którym był podówczas król Szwecji – Gustaw Adolf.

O ile jest prawdą, iż Rzeczpospolita zawaliła się pod ciężarem własnych wolności, nie należy zapominać o tym, jak owe swobody powszechnie uwierały, zachęcając do tworzenia oczywistych koalicji państwa obce. Ich efektem były, jak wiadomo, rozbiory, przy czym o prawnych formach tychże wiadomo jakby znacznie mniej. Tymczasem prawodawstwo stosowane przez zaborców było bardzo różne i rozmaicie stosowane. W lekceważeniu własności celowała, rzecz jasna, Rosja. Dla carycy Katarzyny sekwestr i wywłaszczenie były najlepszą formą walki z żywiołem polskim, choć po pierwszym rozbiorze stosowano go wyłącznie wobec tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność nowemu władcy. Ową przysięgę złożyła niemal cała szlachta i arystokracja, a szersze konfiskaty majątków miała dopiero przynieść przyszłość.

Doskonałego pretekstu dostarczyła insurekcja kościuszkowska i, choć sekwestrowano na bazie prawa wojennego, skutki tych działań przetrwały… do utworzenia Księstwa Warszawskiego. Natychmiastowa akcja rewindykacyjna napotkała na pewne problemy, gdyż ład napoleoński okazał się niezwykle krótkotrwały, a dla ograbionych z majątku łaskawszym monarchą okazał się… car Rosji Aleksander II. Kodeks Karny, który zafundował kongresowemu królestwu monarcha, wszedł w życie w 1818 roku i nie dość, że wszelkie prawo do konfiskaty rugował, to jeszcze pozwalał na pewne rewindykacje. I kto wie, jak ułożyłyby się dalsze stosunki gdyby nie… kolejne powstanie. Choć wszyscy zaborcy zareagowali ostro (król Prus groził swoim poddanym konfiskatą za udział w powstaniu), zmiany w prawie wprowadziła wyłącznie Rosja, wprowadzając konfiskatę jako sankcję w Statucie Organicznym nadanym kongresówce w 1832 roku. Zawiłości prawne oraz procedury sądowe, realizowane niemal wyłącznie przez Polaków, skutecznie osłabiły wysiłki Fiodora Paskiewicza, aby buntowników puścić z torbami. Mimo niemal dwóch tysięcy rozpraw, z większości zainteresowani wyszli obronną ręką. Wnioski wyciągnięto i w trakcie kolejnego powstania zaborca postawił już na sądy wojenne i postępowanie jednoinstancyjne. Ich wielkim orędownikiem był ostatni namiestnik Królestwa Polskiego, Fiodor Berg (Friedrich Wilhelm Rembert von Berg), którego zawziętość w tej materii miała uzasadnienie dość proste: 19 września 1863 omal nie zginął w zamachu. Bomby rzucone z okien pałacu Zamoyskich zebrały wprawdzie krwawe żniwo, ale Berg wyszedł z zamachów nietknięty. Zamoyskim i ich pałacowi powiodło się zdecydowanie gorzej, chociaż z zamachem nie mieli nic wspólnego – ukarano ich pomimo to jedną z bardziej spektakularnych konfiskat, choć finalnie zakończoną sowitym odszkodowaniem finansowym dla carskiego skarbu. Niemniej wywłaszczenia prawowitych właścicieli stosowano chętnie i praktykowano długo. Konfiskaty zakończyły się dopiero w 1867, a liczba osób poddanych takiej sankcji przekroczyła 6 tysięcy. Warto odnotować, że konfiskowane majątki przekazywano rosyjskiej administracji i niezmiernie często pełniącym w niej służbę Niemcom.

Warto zauważyć, iż większość owych majątków przekazywano w zarząd, a nie na własność, bez prawa do ich sprzedaży bądź zastawu, choć owe ograniczenia w realiach zaborczych często obchodzono. Niemniej jednak realia zmieniły się w całości wraz z odzyskaniem niepodległości w 1918 roku. Co ciekawe, choć na mocy traktatu ryskiego z 1921 roku skonfiskowane niegdyś majątki przeszły na własność państwa polskiego, pierwsza ustawa reprywatyzacyjna zmaterializowała się dopiero w roku 1932, a ostateczna – w 1937, co najlepiej portretuje gorliwość państwa do zwracania majątku tym, którzy nie wahali się, by sięgnąć po broń w walce o odzyskanie niepodległości. Nie inaczej sprawy miały się po II wojnie światowej, kiedy to wywłaszczenia, dokonywane przez okupanta na rzecz skarbu III Rzeszy lub Generalnej Guberni, po 1945 roku stały się majątkiem Skarbu Państwa i do prawowitych właścicieli w większości nie wróciły.

Jaki jest cel powyższego wywodu? Tylko jeden. Po 1918 roku wielu polskich obywateli mogło się przekonać, iż większe znaczenie w obszarze ich osobistych majątków miały zbrodnicze przepisy okupantów lub zaborców niż elementarna sprawiedliwość, nie mówiąc już o wyrokach sądowych. Po roku 1945 państwo polskie zawiodło raz jeszcze, przedkładając politykę nad zasady prawa. Nie inaczej postąpiło po 1989 roku, kiedy zwracanie (bądź nie) zagrabionej własności uczyniło przedmiotem debat, które nie przybrały formy stosownej ustawy, a zwracanie nieruchomości toczyło się prawem kaduka w atmosferze powszechnego domniemania nieprawidłowości.

Jakie to ma dzisiaj znaczenie? Zasadnicze.

Okazuje się bowiem, że konfiskata wraca w stylu ulubionym przez dobrą zmianę, choć o dziwo nie przez nią wymyślona. Pomysłodawcą programowego zamachu na własność jest tym razem UE, która w 2014 uchwaliła nawet stosowną dyrektywę. Zgodnie z nią państwa członkowskie mają czas do końca 2017 roku, aby umieścić konfiskatę rozszerzoną w lokalnych systemach prawnych. Może się niebawem okazać, iż na tym odcinku polskie władze przekroczą najśmielsze oczekiwania unijnych czekistów. Nic dziwnego. Takie regulacje nad Wisłą padają na bardzo podatny grunt i w efekcie, mimo szczytnych intencji, staną się niezwykle rygorystycznym najwyższym wymiarem kary nie tylko tam, gdzie zaplanowała je wstępnie Unia. Choć minister Ziobro obwieszcza, że konfiskata rozszerzona to broń na wyłudzaczy VAT, projekt nowej ustawy wprowadza konfiskatę jako karę główną do:

  • Art. 87,90,92-93 i 96-98 Ustawy o obligacjach

  • Art. 171 ust 1-3 Ustawy o prawie bankowym

  • Art. 178, 181 i 183 Ustawy o obrocie instrumentami finansowymi

  • Art. 37 ust 1 lub ust 2 Ustawy o listach zastawnych i bankach hipotecznych

  • Art. 99, 99a i 100 Ustawy o ofercie publicznej i warunkach wprowadzania instrumentów finansowych do zorganizowanego systemu obrotu

  • Art. 287 – 296 Ustawy o funduszach inwestycyjnych

  • Art. 215 -216 lub art. 218 Ustawy o organizacji i funkcjonowaniu funduszy emerytalnych

Co więcej, obecny projekt ustawy o konfiskacie rozszerzonej (lub precyzyjniej – nowela kodeksu karnego) przewiduje, że przepisy nowej ustawy dotyczyć będą czynów popełnionych przed jej wejściem w życie, czyli w zamyśle autorów ma działać wstecz. Jak głęboko? Trudno powiedzieć. Unijni czekiści arbitralnie założyli, iż w przypadku domniemania popełnienia przestępstwa zagrożonego karą konfiskaty rozszerzonej, na podejrzanym o jego popełnienie spoczywać będzie obowiązek dowodzenia, iż majątek zgromadzony w ciągu 5 lat poprzedzających domniemane popełnienie przestępstwa nie pochodził z czynów przestępczych. Aby mu się wygodniej dowodziło, ów majątek będzie przedmiotem zabezpieczenia, dokonanego przez wyspecjalizowane organy, których powołanie owa dyrektywa zaleca, czyli, dowodząc swoich praw, oskarżony z majątku nie będzie mógł korzystać. Cóż, nowe prawo na pewno stworzy kolejne miejsca w administracji państwa i z całą pewnością pociągnie za sobą niemałe koszty. No ale czego się nie robi dla zwalczania przestępczości. W trakcie kampanii 2007 Donald Tusk nie szczędził ostrych słów pod adresem „niepotrzebnej” specsłużby, którą było CBA. Jak wiadomo, produkt PIS przetrwał 8 lat Platformy i nadal ma się dobrze.

Wszystko wskazuje na to, że nadchodzą czasy Agencji Bezpieczeństwa Finansowego, której powierzy się również tropienie nieopodatkowanych transakcji w internecie. Cóż – czasy, gdy to, co niezabronione, było dozwolone, wyraźnie się skończyły. Państwo naciera pełnym frontem i na Brexit być może należy popatrzeć pod innym kątem. W mass mediach króluje obraz pijanych leni, którzy z abstrakcyjnych powodów zamierzają opuścić raj eurolandu. Ale wystarczy lektura brytyjskich wyłączeń traktatowych, aby się przekonać, że Brytole od początku zamierzali być w nieco innej unii. Jakby na to nie patrzeć, są prawdopodobnie ostatnim państwem, w którym obywatel relatywnie dużo może, a aparat państwa wie, że zamiast formować, ma obywatelowi służyć pomocą. Zastosować areszt może natomiast wyłącznie wobec tych, którym winę udowodniono.

Jak wiadomo, prawdziwa cnota krytyki się nie boi, a więc sprzeciw wobec takich posunięć prawnych można łatwo ośmieszyć jako jazgot przestępców. Można – tyle że większość obywateli RP nie zada sobie trudu, aby ustalić, w jak wielu aspektach mierzy się z ustawami, których owa zmiana dotyczy, nie mówiąc już o tym, że najniebezpieczniejszy w tym wszystkim jest zamiar zajmowania mienia bez sądowego umocowania. No ale cóż poradzić, są to zagadnienia, którymi nie zainteresuje się 99% wyborców, a to niechybnie oznacza, że rząd swoje zmiany skutecznie przeprowadzi.

Nowe państwo totalitarne albo przezwycięży wszelkie nadchodzące kryzysy, albo rozpadnie się pod ciężarem świadczeń dla własnych wyborców. Mimo wszystko należy mu życzyć tego pierwszego rozwiązania, gdyż jak mawiał Nietzsche: gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

44 komentarze
Previous Post
Next Post