Czyli o tym, że nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny.
Czyli o tym, że nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny.
Czyli o tym, że mury mają swoje historie, władcy się zmieniają, a tożsamość etniczna ma zawsze swoje znaczenie.
Czyli o tym jak się ma BDSM do designu oraz o tym, że bez łopaty trudno o odkrycia.
Czyli o tym, że Clausewitz nie koniecznie, ale gimnastyka wyobraźni przydaje się czasem każdemu.
Czyli o tym, że SOHO dojrzewa, w życiu potrzebna jest również metafizyka a sztuka ma sens.
Czyli o tym za co niektórzy otrzymywali medale oraz o tym, że mury mają swoją historię, która tu i ówdzie trwa do dzisiaj.
Kamionek – przemysłowy beniaminek Warszawy, rozwija się od końca XIX wieku kiedy to otwiera swoje podwoje Dworzec Terespolski (Wschodni). Atrakcyjne tereny w niewielkiej odległości od centrum Warszawy kuszą nowych, dynamicznych inwestorów. Prawdziwy boom przypada jednak na wiek XX, a jednym z pierwszych fabrykantów jest Wojciech Kemnitz, który w 1912 roku wznosi Fabrykę Wyrobów Ołowianych i Cynowych. W chwilę po nim na Grochowskiej wyrasta PERUN – pionier konstrukcji spawanych. Potem wybucha wojna. Zaraz po odzyskaniu niepodległości Kamionek staje się terenem prawdziwej ekspansji przemysłowej. Nowe zakłady powstają od postaw, a ich właścicielami są głównie polscy przedsiębiorcy lub państwo. PWATiT rusza w 1920,Fabryka Aparatów Optycznych Kolberg i Ska w 1921, w 1925 w obecności Józefa Piłsudskiego uruchamiają produkcję amunicji przeciwpancernej Zakłady Amunicyjne „Pocisk”. W 1927 roku uruchamia produkcję najnowocześniejsza w owym czasie w Europie fabryka czekolady E.Wedel.
W 1928 roku otwiera swoją Fabrykę Aparatów Elektrycznych Kazimierz Szpotański.
W 1931 roku na gruzach „Alimy” uruchamia się państwowa Fabryka Wyrobów Gumowych RYGWAR SA, a istotnym czynnikiem napędzającym industrializację Kamionka stają się nowe technologie i zbrojenia. Ci, których zaskoczy obecność Marszałka na zdjęciach z otwarcia fabryki „Pocisk” powinni wiedzieć, że nie była to jego pierwsza wizyta na Mińskiej 25. To tu, przy istniejącej do dzisiaj bramie wjazdowej, miał swoje konspiracyjne mieszkanie. I to tu skierował swoje pierwsze kroki natychmiast po powrocie z Magdeburga. W budynku przy Mińskiej mieszkała wtedy długo niewidziana pani jego serca…
Kamionek w latach 20-tych wyrasta na trzecie pod względem wielkości zaplecze produkcyjne stolicy, pracuje tu 14% ogółu zatrudnionych w Warszawie. I choć ustępuje wiodącej Woli, odróżnia się od niej strukturą własności. Przemysł w polskich rękach wspiera rozwój świadomej prawicy. Syn Wojciecha Kemnitza: Edward z ruchem narodowym spotka się już w gimnazjum wstępując do skrajnego Pogotowia Patriotów Polskich. Jako student prawa działa w Młodzieży Wszechpolskiej, jako absolwent UW wstępuje od faszyzującego Obozu Wielkiej Polski a po powrocie ze studiów ekonomicznych w Londynie staje się jednym z założycieli skrajnie narodowego i antysemickiego Obozu Narodowo Radykalnego. Jako niebezpieczny faszysta w gronie pierwszych zatrzymanych trafia do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. Po wyjściu na wolność udziela się w zdelegalizowanym ONR, a jako współwłaściciel fabryki intensywnie finansuje działalność organizacji i jej ideowego periodyku „ABC Nowiny Codzienne”. Druga połowa lat 30-tych to silne przyspieszenie rozwoju Kamionka, rosną zamówienia wojskowe, buduje się COP. Fabryki Wedla, Szpotańskiego i Kemnitza stają się przykładem relacji socjalnych stawianym za wzór w kraju i za granicą. Sam Edward Kemnitz udziela się jako miejski radny. Niebawem jednak nadchodzi wojna. Fabryki Kamionka stają się linią frontu.
Choć Warszawa walczy od 8 września, pierścień okrążenia wokół miasta zamknie się 15 września. Tego samego dnia o świcie na przedmoście praskie docierają długo wypatrywane posiłki. Wiadomo, że Niemcy szykują się do szturmu. Kiedy w ZA Pocisk żołnierze z 21 pułku piechoty uzupełniają amunicję, ich dowódca wie już, że obrona nie może potrwać zbyt długo. Pomimo tego pułkownik Stanisław Sosabowski wraz ze swoimi żołnierzami 16 września zdoła odeprzeć atak znacznie silniejszego 23 pułku piechoty Wermachtu. Dzięki wyśmienitej organizacji, Sosabowski jako dowódca pod odcinka Grochów odeprze wszystkie ataki wroga a ZA Pocisk przez cały okres walk stanowić będą zaplecze materiałowe walczących wojsk. Bombardowania pociągną za sobą ofiary wśród żołnierzy i pracowników. Wiele budynków zniknie z powierzchni ziemi w tym wielka narzędziownia. 27 września wchodzi w życie zawieszenie broni. Zaczyna się niemiecka okupacja.
Najprawdopodobniej już 28 września na terenie zakładów na Mińskiej pojawia się Heintz Guderian – twórca niemieckiej doktryny walki pancernej. Do wizyty na Mińskiej skłoniły go wydarzenia z 7-9 września, kiedy to nieliczna obrona Wizny zdołała zatrzymać na dwa dni natarcie 10 Dywizji Pancernej. Powodem były umocnienia i… karabin przeciwpancerny UR. Obrona Wizny miała do niego jedynie 20 pocisków. Pomimo to, wedle źródeł niemieckich, zniszczyła 10 czołgów i kilka pojazdów pancernych. Zainteresowanie generała broni pancernej było jak najbardziej uzasadnione. Polski karabin na dystansie 100 m przebijał pancerz każdego ówczesnego niemieckiego czołgu z najnowocześniejszym Panzer IV włącznie. Guderian wyjechał niezadowolony. Amunicję do tej broni produkowano w Państwowej Wytwórni Amunicji w Skarżysku Kamiennej. Dotarł tam później.
Mniej więcej w tym samym czasie, w swojej fabryce pojawił się Edward Kemnitz, który zakończył kampanię wrześniową jako podporucznik w twierdzy Modlin. Natychmiast przystąpił do konspiracji w ramach organizowanego przez środowiska skrajnie prawicowe „Związku Jaszczurczego”. Choć członkowie tej formacji do AK podchodzą z dużą niechęcią, Kemnitz od 1943 roku udziela się również w AK zajmując się przyjmowaniem zrzutów, organizacją produkcji broni oraz przerzutem cichociemnych. Najciekawsze w życiorysie tego przedwojennego antysemity jest jednak co innego: wraz z ojcem staje się jednym z najbardziej oddanych współpracowników „Żegoty” – Podziemnej Rady Pomocy Żydom. Z pomoc udzieloną w trakcie wojny, w 1983 roku otrzyma order Yad Vashem.
Warto przy tej okazji stwierdzić, że to właśnie Polacy przodują pośród wyróżnionych tym odznaczeniem. Na drugiej lokacie znajdują się… Holendrzy. Trzeba jednak zauważyć, że wyłącznie w Polsce za ukrywanie czy choćby pomoc Żydom groziła kara śmierci.
Powstanie warszawskiej zastaje Kemnitza poza miastem. Porucznik „Marcin” zostaje oficerem łącznikowym VI Okręgu Narodowych Sił Zbrojnych Warszawa Powiaty w którym od 9 listopada 1944 pełni funkcje szefa Wydziału IV ( propagandy i informacji ) zagrożony aresztowaniem wiosną 1945 roku przenosi się na ziemie odzyskane aby objąć dowodzenie I Pomorskim Okręgiem NSZ. Już w stopniu majora NSZ w lipcu 1945 roku aresztuje go Poznaniu UB.
W tym czasie Wedel, Szpotański i Kemnitz nie są już właścicielami swoich zakładów. Obejmuje je nacjonalizacja. Twórcy wspaniałych fabryk zostają zredukowani do rangi dyrektorów, aby już za chwilę stracić nawet prawo wstępu do swojej własności. Kiedy w 1947 roku Kemnitz wychodzi z więzienia na mocy amnestii, w swoich zakładach nie ma już nic do powiedzenia. W 1948 roku po drugiej stronie ulicy w zburzonych zakładach Pocisk na Mińskiej 25 rusza ponownie produkcja. Fabryka traci zbrojeniowych charakter i od tej pory jej domeną na kilkadziesiąt lat stają się motocykle. Kiedy w 1955 roku Kemnitz po ponownym aresztowaniu wyjdzie z więzienia, w WFM rozpoczynać się będzie produkcja OSY. Kiedy w 1964 roku wyjedzie z Polski na zawsze produkcja będzie się miała ku końcowi. W latach 70 tych na Mińską wróci produkcja specjalna. To za sprawą rozrastającego się PZO. Klauzula tajności towarzyszyć będzie zakładom aż do lat 90 tych, choć w ich ofercie znajdować się będą również produkty cywilne takie jak aparaty Alfa, mikroskopy czy zwykłe lupy.
Ani Jan Józef Wedel (1874-1960), ani Kazimierz Szpotański (1887-1966) nie odzyskali nigdy znacjonalizowanych w 1945 roku fabryk. Wedel otrzymał wprawdzie w latach 50tych pewne zadośćuczynienie finansowe (fabryka nadal posługiwała się jego rozpoznawalnym na rynkach zagranicznych nazwiskiem) niemniej gross pozyskanych środków przeznaczył na działalność charytatywną i ofiarę dla parafii ewangelickiej.
fot.: Jerzy Gumowski/Agencja Gazeta
Dzisiaj po dawnym Kamionku przemysłowym pozostało już tyko wspomnienie, choć nadal istnieją tu i produkują zakłady dziedziczące długie tradycje swoich poprzedników. Ale i one pewnego dnia ustąpią miejsca zabudowie mieszkalnej, bo Kamionek to prawdopodobnie jeden najbardziej interesujących obszarów deweloperskich. Barwna przemysłowa historia i walory komunikacyjne w połączeniu bogatą infrastrukturą i zielenią mogą do siebie przekonać szczególnie w dzisiejszych czasach kiedy genius locci zaczyna nabierać istotnego znaczenia. A o historię potykamy się tu prawie na każdym kroku. Choćby zmierzając Mińską do Parku Skaryszewskiego napotkamy mały skwer a na nim niepozorny kamień upamiętniający…. pierwszą wolną elekcję! To tu w 1573 obrano Królem Polski Henryka Walezego. Co ciekawe w tym samym miejscu szlachta zebrała się jeszcze raz, aby w 1733 roku wynieść na tron Rplitej Augusta III. Nie mniej interesujący jest sam Park Skaryszewski a właściwie Park Paderewskiego. Ten liczący 39 ha teren zielony rozmiarem ustępuje wyłącznie… Łazienkom! W latach 30-tych był miejscem, w którym się „bywało”, organizowano tu pokazy mody a także luksusowych automobili. Ba, przy wejściu do parku firma E. Wedel zainstalowała pierwsze automaty ze słodyczami! Do dzisiaj park urzeka wolnością i nie ma nic wspólnego z Łazienkami, gdzie za chwilę może się okazać, że nawet spacery są zakazane. Tu wolno nawet… jeździć konno, gdyż na terenie parku znajduje się stadnina. Latem jeziorko kamionkowskie zachęca do wypraw kajakiem, którym można się zapuścić całkiem daleko…. Ale o tym wszystkim najlepiej przekonać się samemu:).
Źródła:
Zdjęcia fabryki Wedla i Fabryka K. Szpotański – madein.waw.pl
Zdjęcie plakatu „Radio Echo” – http://www.historiaradia.neostrada.pl/O%20firmach.html
Zdjęcie fabryki „Pocisk” – http://www.stowarzyszeniecreo.home.pl/29901/45701.html
Zdjęcie mapy wojskowej – http://www.bialoleka.waw.pl/page/index.php?str=703
Czyli o tym, że droga do sukcesu jest kręta, architekci mają fantastyczny zawód, a rzeczy wspaniałe rodzą się wyłącznie dzięki światopoglądowym różnicom.
Arkana praktycznych relacji pracodawca – pracobiorca poznawałem w latach 80-tych w różnych miejscach. Pracowałem u trumniarza, zniczarza, meblarza, nie stroniąc wszakże od gospodarki uspołecznionej, dla której udzielałem się spółdzielczo (lukratywne sprzątanie przystanków oraz znacznie mniej efektywne odśnieżanie), ale
i półniewolniczo w ramach praktyk jako uczeń technikum. W tej roli pojawiłem się na Mińskiej po raz pierwszy. Jesienią 1988 „zorganizowałem” sobie pracę w tych zacnych zakładach w celach nazwijmy to „gospodarczych”. I choć może się to wydawać niewiarygodne to po raz kolejny w posępnych murach centrali PZO pojawiłem się raz jeszcze jako niosący wierzycielom ulgę bankowiec. Tak, tak: ulgę – to nie pomyłka. Państwo postanowiło dokapitalizować wtedy banki, aby mogły uratować swoich dłużników. Była to jesień 1993, a ja restrukturyzowałem polski przemysł w Powszechnym Banku Kredytowym. I jak się okazało nie była to moja ostatnia wizyta.
Jesienią 1995 przywiała mnie do PZO mityczna IV transza programu NFI, choć zakłady przypadły w udziale innemu niż mój funduszowi. Kto dzisiaj pamięta, że spółki wybierano za pomocą tak finezyjnej metody jak losowanie :). Żeby było zabawniej, jesienią 2003 wylądowałem w PZO jako doradca ówczesnych właścicieli, między innymi z gorliwym zamiarem przekonywania ich do pomysłu inwestycji polegającej na przebudowie zakładów na kompleks loftów.
Skąd się wziął? Miasta zachodniej Europy jednych urzekają przepychem dawnych budowli, innych obfitością muzeów, jeszcze innych luksusem rezydencji. Mnie od pierwszych samodzielnych eksploracji pociągały najbardziej tymi dzielnicami, w których dokonała się przysłowiowa „wielka zmiana”, dzięki której spichlerz stawał się mieszkaniem, magazyn – galerią, a dok – biurowcem. Urzekło mnie wszystko to, co mieści się między kultową Regenbogenfabrik na berlińskim Kreutzbergu, a rozmachem londyńskiego Docklands. Powstawanie nowych dzielnic i związanych z nimi mitów wymaga zdegradowanych przestrzeni przemysłowych, a tych pod koniec lat 90-tych ubywało w Warszawie w niesamowitym tempie. W tym kontekście w roku 2001 Kamionek (niesłusznie wtłoczony w Pragę) wydawał być się postindustrialnym eldorado. Małe i większe fabryczki zlokalizowane na niedużej przestrzeni zachęcały swoim niezaprzeczalnym urokiem, a rynek inwestycyjny omijał je szerokim łukiem. Jak się okazało: do czasu. Ostatnia hossa na rynku nieruchomości skutecznie zmiotła z powierzchni ziemi większość unikalnych budynków, a te, które pozostawiono, czasem prezentują się tak karykaturalnie, że chyba lepiej, aby ich w ogóle nie było. (Fabryka Kemnitza)
Toteż kiedy znów jesienią, tyle że 2009 roku, pojawiłem się na Mińskiej 25 wiedziałem, że to prawdopodobnie ostatnia szansa, aby zrealizować projekt budowy prawdziwej przestrzeni kreatywnej – subdzielnicy, w której jakość życia będzie istotna nie mniej niż jakość mieszkania.
Początek nie był łatwy. Każdego poranka wymieniałem grzeczności z panami ciągnącymi wózki trofeów do złomiarza, w okolicznych krzakach odnajdowałem ślady namiętnych integracji wspieranych wyskokowymi napojami, a organa ścigania eliminowały placówki drobnej przedsiębiorczości, wśród których perłą była ta, gdzie Matiza preparowano na atrakcyjne handlowo fragmenty i to w niecałe 15 minut! Nawet Krystian Legierski chwiał się już na swojej samotnej placówce klubu M25 zlokalizowanego w zapierającej dech w piersiach starej węglowej kotłowni, która nota bene miała być kiedyś moim pierwszym warszawskim loftem.
Tym gorliwiej zabraliśmy się do pracy. Niemalże na pierwszy ogień poszła „ruinka”. Pod tą pieszczotliwą nazwą krył się obiekcik, który z powodzeniem sprawdziłby się jako plener do filmu o powstaniu warszawskim. Choć z pozoru beznadziejna i zapuszczona, nam „ruinka” wydała się wspaniałym obiektem z niesamowitym potencjałem.
Skąd się w ogóle wzięła? Nasz dzisiejszy „basen” był jednym z nieistniejących dzisiaj budynków słynnej przedwojennej fabryki amunicyjnej pocisk. Słynnej, ponieważ to tutaj między innymi powstawała amunicja do rusznicy przeciwpancernej UR. To za jej pomocą ułani 21 pułku powstrzymali niemieckie czołgi w bitwie pod Mokrą, choć niemiecka propaganda stworzyła wtedy do dziś powtarzany mit jakoby szarżowali na nie z szablami.
Tutejsze tradycje przemysłowe są zresztą starsze i sięgają manufaktury lniarskiej „Juta”. Stały się przyczynkiem do długiej debaty, jak nasz projekt powinien się nazywać. Historia przemysłu przy Mińskiej 25 jest bowiem niezwykle ciekawa i mam nadzieję doczeka się odpowiedniego podsumowania, choć zanim to się stanie, postaram się ją amatorsko opisać. Warto, ponieważ w naszej okolicy krzyżują się ze sobą losy Józefa Piłsudskiego, jednego z najbardziej wpływowych polskich faszystów, pewnej mrocznej figury przedwojennego wydziału II oraz pułkownika Sosabowskiego i… Heinza Guderiana – twórcy niemieckiej broni pancernej.
Dość zatem zaznaczyć, że koncepcji było sporo, ale uświadamialiśmy sobie, że nasz projekt musi się kojarzyć przede wszystkim z tym, czym ma się stać, a nie z tym, czym był i już nie będzie. I tak narodziło się SOHO Factory – z jasnym odniesieniem do swojej nowojorskiej imienniczki: dzielnicy, w której kultura i sztuka podbiły upadłą przestrzeń zamieniając ją w jedną z najlepszych dzielnic miasta.
Ktoś powie, że porządkowanie przestrzeni nie jest zadaniem szczególnie wymagającym. Tylko teoretycznie, bo gdy jeden projekt musi pomieścić wymogi budżetowe i kreatywny pomysł robi się już znacznie trudniej. Równie łatwa wydaje się adaptacja starych budynków, a już szczególnie takich, które na pierwszy rzut oka nadają się jedynie do tete a tete z buldożerem Fadroma. Ciekawym przykładem jest nasz „budinek 18” jak nazywają go anglojęzyczni entuzjaści.
Dla jednych to duża psia buda dla innych perełka. Jako że znalazłem się zdecydowanie w drugiej grupie udało nam się wypracować koncept budynku doskonale nadającego się na siedzibę małej kreatywnej firmy. I tu trzeba poruszyć ważną kwestię. Zrewitalizowane powierzchnie muszą trafić w ręce osób, które je po prostu kochają. To ważne, bo stare budynki mają swoje niespodzianki i duszę, z którą trzeba żyć w zgodzie. Ten, kto tego nie rozumie i nie czuje, do loftu w ogóle nie powinien podchodzić.
Dla odmiany, przebudowa siedziby Funduszu BlackLion takich trudności już nie nastręczała, choć stan wyjściowy był nie mniej żałosny niż „budinku 18”.
Projekt Polska
Galeria Leto
Otoczenie
Oczywiście do tych projektów nie wystarczyła wyłącznie wizja. Bez serca i wkładu Yny Lewandowskiej i Marcina Garbackiego nie miały by takiego blasku.
Równolegle z rewitalizacją, trwały prace koncepcyjne nad naszym wielkim zamiarem budowy na terenie SOHO osiedla, które wpisze się idealnie w industrialną atmosferę i dziedzictwo. Przez kolejne imprezy kulturalne, koncerty, pokazy i firmowe eventy przewijały się tysiące osób, a pytania jaką formę przyjmie budowane przez nas osiedle pojawiały się coraz częściej. Zdawałem sobie sprawę, że projekt, który tu zrealizujemy musi połączyć rozłączne: przystępną cenę i wybitną architekturę. Niemożliwy w realizacji cel wymagał nietypowego postępowania. Dlatego też na pierwszym etapie postawiłem na sprawdzonych fachowców: pracownię KONKRET – autorów wielu efektywnie wykonanych i dobrze sprzedanych budynków. Dopiero zaawansowany projekt skonfrontowałem z wizją pracowni WWAA – autorów słynnego już polskiego pawilonu podziwianego na EXPO w Szanghaju w ubiegłym roku. Dodajmy, że obie pracownie, rezydujące na co dzień w SOHO, przez długi czas nie zdawały sobie sprawy, że pracują równolegle. I choć dzień, w którym musiały stworzyć jeden zespół, wspominać będą pewnie niezbyt dobrze, to budynek, który stworzyli najlepiej oddał celowość tego posunięcia. Stworzyli REBEL ONE – nasz pierwszy budynek i manifest przyjętych założeń. Stworzyli go RAZEM i tylko dlatego jest taki wyjątkowy.
Oddali doskonale to, co chciałem otrzymać: miał powstać budynek, który czerpie z kontekstu, ale jednocześnie nie wyrywa się z fabrycznej rozbujanej architektury; budynek, który przyjmie szereg zapomnianych już funkcji a mieszkańcom zapewni komfort, którego nie proponuje się dzisiaj w najlepszych apartamentowcach; budynek, który pójdzie wbrew trendom, zaleceniom i modom. I co najważniejsze, mieszkania miały w nim kosztować nie więcej niż w okolicznych praskich projektach.
I taki właśnie jest:).
Oczywiście nie narodził się sam. Ale o pełnym koncepcie SOHO to już innym razem.
Czyli o celebrze, modzie i pasji, bo bez niej, jak wiadomo, nic wspaniałego nigdy nie powstanie.
3 listopada celebrowaliśmy moje 41, 3 www.malemen.pl i 2 www.rageage.co.uk, a w zasadzie w tym samym gronie należało by również umieścić www.sohofactory.pl i jego drugie urodziny, ponieważ historia przemiany tej zdegradowanej fabrycznej przestrzeni w tętniący życiem obiekt rozpoczęła się właśnie pokazem Rage Age na imprezie MaleMena! Tamto wydarzenie pamiętać będę długo. W powszechnej opinii miała to być katastrofa. Moi współpracownicy zakładali, że na terenie praskiej fabryki zbrojeniowej nie pojawi się nikt… A pojawiło się bez mała 1,5 tysiąca ludzi! Od tamtej pory w SOHO wydarzyło się naprawdę sporo i to bynajmniej nie tylko w obszarze mody czy mediów. Gościliśmy szereg wydarzeń artystycznych, konferencji z różnych dziedzin czy też koncertów począwszy od Warszawskiej Jesieni, a na FreeFormFestival skończywszy. Dbamy o różnorodny profil i adresatów wydarzeń, które łączy w zasadzie jedno: pasja. Dzięki temu SOHO Factory, czyli jak je nazywamy: Creative District, istnieje naprawdę i dla wielu mieszkańców Warszawy jest już znaną i cenioną przestrzenią.
Miarą powyższego była nasza urodzinowa impreza. Ponad 3.000 osób zaszczyciło nas swoją obecnością, co w przypadku takich przedsięwzięć nie zdarza się zbyt często. Cieszy mnie to tym bardziej, że po raz pierwszy udało mi się zrealizować pomysł scenograficzny od początku do końca. Jeszcze w trakcie sesji Rage Age w porcie gdańskim zamarzyłem sobie, aby pokaz odbył się w portowej scenerii, tyle że odmalowanej tak realistycznie, aby w odpowiednim oświetleniu, dla wszystkich gości było niemalże oczywiste, że faktycznie znajdują się w porcie. Długo szukałem sposobu, aby ów efekt osiągnąć aż rozwiązanie stało się oczywiste. Po prostu w naszej największej 2000m2 hali musiał zacumować prawdziwy statek! I choć nie było to zadanie łatwe – udało się, a wysoka na 6m burta robiła na gościach piorunujące wrażenie! Nasza główna hala numer 16 widziała przez ostatnie miesiące niejedno. Ale najprawdziwszy terminal kontenerowy wraz z zacumowanym statkiem pojawił się w niej po raz pierwszy!
Wiele tu oczywiście zasługi Tomka i Ewy – pary scenografów, z którymi współpracuję od lat i z coraz lepszym efektem. To ludzie, których z czystym sumieniem mogę polecić do najbardziej zwariowanych projektów!
Entourage jest ważny, ale najważniejszy był przecież pokaz, który tym razem zamienił się w zasadzie w performance. Dzięki rezygnacji z tradycyjnego wybiegu miło było obserwować kompletne zaskoczenie gości, gdy wraz z pierwszymi akordami, modele wyłonili się ze szczelnie otoczonych widzami morskich kontenerów! Efekt był piorunujący: publiczność reagowała żywiołowo a dynamikę przekazu wspierała komplementowana przez gości muzyka. Tym samym godziny, które poświęciłem na konstrukcję pokazowego seta już po raz drugi zwróciły się z nawiązką. W tym miejscu wypadałoby podziękować Jędrkowi Wandzlowi, bo wybór wyborem, ale bez niego miks by po prostu nie powstał.
Co ciekawe, odbyły się w zasadzie dwa pokazy w jednym. Zgodnie z założeniem Rafała Czapula, licznie zgromadzeni goście zobaczyli nie tylko Noir Story – czyli naszą obecną jesienną kolekcję, ale również zajawkę tej, która dopiero pojawi się w salonach. Jak się należało spodziewać, szczególnie zaprezentowana po raz pierwszy wiosna przypadła gościom do gustu. A było na co popatrzeć! Rafał z kolekcji na kolekcję robi się po prostu coraz lepszy!
W wiosennym „Wind & Dust by Rage Age” odbijają się światowe trendy wiosny 2012, ale jak zwykle przetworzone a’la Czapul. Kolekcja doskonale oddaje obowiązujący w projektach najlepszych marek sezonowy „lead”, ale całość spina ów unikalny i konsekwentny styl RA. Styl, który można sprowadzić do naczelnego założenia, że ma być modnie, ale jednocześnie elegancko. I owo założenie widoczne w stylizacjach gości na pokazie napełniło mi serce wielką radością. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu facetów ubranych w Rage Age w jednym miejscu:)
Nasza wiosenna kolekcja bierze z trendu to, co moim zdaniem najlepsze: uważny obserwator odnajdzie elementy wspólne z niezwykle tym razem niewiosennej kolekcji Dolce&Gabbana SS2012, miksem marynarki i krótkich spodni u Nicole Farhi, pazurem przedziwnego w nadchodzącym sezonie Burberry i stylem wyraźnie młodniejącego Ermenegildo Zegna. O ile wszędzie mniej lub bardziej przewija się właściwy dla sezonu kolorystyczny motyw, to w przypadku Rage Age ma on swoje wyraźne uzasadnienie w nastroju i inspiracji kolekcji. „Wind & Dust” dziejące się wszędzie i nigdzie, nastrój przygody wsparty jednoznacznym wizerunkiem mocnego faceta w drodze, doskonale uzasadnia wyblakłe kolory, gniecione tkaniny i mocne buty. Wielkie marki podobnego trudu sobie nie zadają wychodząc zapewne z założenia, że odbiorca domyśli się skąd czerpana jest inspiracja. Dla nas to niezwykle ważny element komunikacji, do którego przywiązujemy szczególną wagę co jak wiem spotyka się z uznaniem w oczach naszych fanów i klientów.
Nowością „Wind & Dust” by Rage Age będą okulary oraz zegarki przygotowane wspólnie z renomowaną zagraniczną marką. W kolekcji pojawi się również pewien szczególny gadżet – tak archetypicznie męski, że jak sądzę znajdzie się w posiadaniu wszystkich najbardziej przekonanych do RA fanów. To naprawdę perełka…:)
Ach co to była za noc… Jak mawia Rafał Czapul „R squared rulez!” Nic dodać, nic ująć. Mam nadzieję, że dzięki naszym Klientom kolejne kolekcje, pokazy i sesje będą jeszcze lepsze!
Czyli o tym, że w Polandzie jest więcej o Kupisza, a na świecie mniej o Galliano, szok zadaje się być niemodnym towarem w vogue, a konwenans jednak zobowiązuje.
Na naszym nadwiślańskim nieboskłonie pojawiła się nowa gwiazda: Robert Kupisz, do tej pory znany jako tancerz, fryzjer, stylista i celebry ta, postanowił ujawnić się w roli projektanta. Jako że miałem swój mały udział w tej przemianie postanowiłem przekonać się jakie wrażenie na licznie zebranej publiczności wywoła pierwsza kolekcja Roberta. Kolejny pokaz w Soho Factory, które zyskuje już zasłużoną sławę dzielnicy kreatywnej, zgromadził prawdziwą celebrycką śmietankę. Nie będę wnikał czy na widowi pojawiła się pełna czy nie pełna ramówka wszystkich szanujących się w tym kraju telewizorów: dość, że tłum znanych twarzy zawzięcie walczył o miejsca w pierwszym rzędzie toteż gradientu vipów na metr kwadratowy można Robertowi szczerze pogratulować.
Ale nie tylko gości, a przede wszystkim samego pokazu należałoby gratulować. Po raz pierwszy na wybiegu pojawił się luz, uśmiechnięte modelki i modele zdawali się po prostu dobrze bawić zarówno formą, jak i treścią. O ile na zapleczu tego luzu na pewno była jakaś żelazna scenografia, to nie narzucała się widzom i nie zakłócała podstawowego przekazu, którym przecież była pierwsza Robertowa kolekcja. O ile miałem okazję widzieć ją wcześniej, to do prawdy zaskoczyły mnie wykończone wzory, które jeszcze tak nie dawno widziałem jako cytaty. To dowód, że Kupisz do swojej pracy podszedł poważnie, choć same modele kuszą swobodą znamionującą luz projektanta.
Niekłamany zachwyt wywołały zakapturzone modelki w sukniach z dzianiny. Druidki z gołymi plecami i nietypowe dzisiaj plisowane spódnice namiętnie oklaskiwał między innymi Andrzej Chyra, widoczny obecnie jako twarz z kampanii MaleMen’a. Jola Przetakiewicz, zachwycała się dla odmiany męskimi dżinsowymi kurtkami ,które zasłużyły sobie również na aplauz pozostałej części publiczności. Bardzo unisexowa kolekcja wpisała się doskonale w nowojorski klimat panujący obecnie w stolicy. Etniczne T-shirty z motywem Indianina dają początek zupełnie nieobecnej nad Wisłą kulturze, w ramach której tagowane w taki czy inny sposób podkoszulki stają się symbolem jeśli nie epoki to przynajmniej sezonu istotnego dla swoich twórców. A czy to wszystko trafiło do licznie zgromadzonej rzeszy adeptów kieleckiej szkoły Roberta? Tego nie wiem, ale była uczennica – Edyta Herbuś wydawała się nie opuszczać stanu ekstremalnej egzaltacji w trakcie całego pokazu. Czy to prawda czy poza, przekonamy się niebawem. Faktem pozostanie, że Robert złamał nieprzyjemny trend nabzdyczonych modeli i modelek na wybiegu i zamienił te postawy na szczery lub dobrze udawany zachwyt przestrzenią. Jego wyjście ze wzruszoną do łez Mamą doskonale harmonizowało z wyczuwalnie energetycznym pokazem. Bajka.
Łyżka dziegciu w tym ogólnie udanym projekcie to jego przyszłość. Że Robert odnajdzie się doskonale wśród naszych uznanych twórców, nie mam najmniejszych wątpliwości. Ale to czy jego produkt ujrzymy w sklepach to już zupełnie inny problem, który dotyczy wielu projektantów w Polandzie. Pytanie, czy dostępność jest faktycznym celem Kupisza. Jak wiadomo Tomasz Ossoliński, Dawid Woliński czy nawet Maciek Zień istnieją bez sieci sklepów, więc może się okazać, że newcomer podąży właśnie tą droga, bo przecież gazety napiszą o nim zawsze, a środowisko zaludni pokaz. Z tej perspektywy kosztowny i drogi proces budowy sieci i marki można uznać za zgoła niepotrzebny balast:). Generalnie może się za chwilę okazać, że wielcy projektanci tworzą wyłącznie dla siebie, bo Brandy wymagają talentu, ale przede wszystkim dużej dawki wrażliwości na to, co się dzieje dookoła nich. Świat wysokiej konsumpcji musi przecież zauważyć, że jeden z większych kataklizmów epoki wymazał z mapy kawałek Japonii, a Północna Afryka zalicza falę społecznego wyzwolenia. Może się okazać, że Galliano swoim antysemickim wybrykiem tylko wbił ostatni gwóźdź do swojej trumny. Tajemnicą poliszynela było, że Dior od pewnego czasu był już delikatnie mówiąc rozczarowany swoim wielkim designerem. Choć swego czasu Galliano postawił markę na nogi, to od tamtej pory upłynęło już sporo czasu. Słowny zamach na holocaust w kraju, który wyprodukował pierwszy poważny polityczny incydent antysemicki (sprawa Dreyfussa) jest poważnym wykroczeniem, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że został wyreżyserowany. Pokaz Diora był zawsze jednym z ważniejszych wydarzeń paryskiego tygodnia mody. Zgodnie z wieloletnią tradycją na zakończenie na wybiegu pojawiał się sam Galliano w stylizacji sugerującej kolejną kolekcję. Ten swoisty rytuał powtarzał się co rok i …. cementował gallianowość w Diorze. Czy w tym roku pokaz się nie odbył? Ależ odbył się. Co więcej w zaplanowanym wcześniej miejscu i czasie. Z jedną różnicą: na widowni zabrakło nieprzebranych tłumów celebrytów, a przed pokazem prezes Diora w zgrabnym przemówieniu podzielił się problemem jakim było rozstanie z Galliano. Najważniejsze było jednak dalej. Kto bowiem ukazał się oniemiałej publiczności na zakończenie pokazu? 40 umundurowanych bielą prawników atelier czyli owi niemi i cisi współtwórcy sukcesów Diora.
To genialne socjotechniczne posunięcie, które porwało widownię do stojącej owacji, nie było na pewno dziełem przypadku. Z olbrzymim prawdopodobieństwem ktoś wypracował tą cudowną przemianę pasywa w aktywo. Ale w tym kontekście nie idzie wyłącznie o Galliano. Może się okazać, że dokonuje się na naszych oczach swoista zmiana warty. Zmieniły się czasy. Ludzie tacy jak Galliano, Alexander McQuinn, Tom Ford czy Marc Jacobs mogą już być poza orbitą estetyk nadchodzącej dekady. Być może McQuinn był już tego świadom odbierając sobie życie w lutym tego roku.
Prowokacja i szok to dzisiaj nie domena wybiegów, ale rzeczywistość telewizyjnych wiadomości. Trudno zakładać, aby rzeszom nabywców marzyło się dalsze zwiększanie dawki frustracji związanej z otaczającym nas światem. Nie zdziwię się, jeśli wielkie marki zamienią się teraz w arki stylu, jakości i swoiste rezerwuary „jakości życia” oferujące nie tani rozgłos, ale godność.
Nonsens? Przekonamy się niebawem. Kiedy Frida Giannini przejmowała schedę po Tomie Fordzie w Gucci jej kolekcjom zarzucano, że nie kreują stylu. Być może, ale marce to najwyraźniej nie przeszkadzało i nie przeszkadza do dzisiaj. Świat mody się zmienia. Przekonała się o tym niedawno Carine Roitfeld wylana z Vogue’a za sesję Toma Forda. Moim zdaniem to doskonała soczewka, bo jeszcze do niedawna we francuskim Vogue można było zrobić wszystko. Ale najwyraźniej owo „wszystko na sprzedaż” nie wpływa już na słupki sprzedaży tak dobrze, jak dawniej. Być może zatem w nadchodzących latach małe dziewczynki będą po prostu chodzić do szkoły, a nie na wybiegi, a kobiety i mężczyźni będą się od siebie zdecydowanie odróżniać dokładnie wbrew promowanej ostatnimi czasy androgenicznej modzie. Ale mogę się oczywiście mylić i być może czeka nas jakaś całkowicie niespodziewana obyczajowa rewolucja.
Kiedyś w Hiszpanii opowiadano mi, że Largo Caballero – socjalistyczny premier republiki w trakcie rewolucji hiszpańskiej, na wieść o upadku powstania anarchistów w Barcelonie, które pieczętowało dominację ZSRR nad madryckim rządem, wybrał się do krawca obstalować nowe ubranie. Zapytany po co to robi miał odpowiedzieć: rewolucja czy nie, mężczyzna umierając powinien być elegancko ubrany.
No pasaran!
Wczoraj w Soho Factory kolejne imprezy z całkowicie różnych planet. Pokaz Gośki i Przetwory. Trudno było by o bardziej skrajną prezentację funktorów współczesnej kultury masowej. W sąsiadujących ze sobą halach recyclingowa impreza pod jakże złowieszczym pytaniem „Jak przetrwać?” i feeria zwiewnych ultra kobiecych sukienek realizujących przecież w pewnym sensie ten sam cel.
Pokaz zgromadził prawie całą warszawską societę ponieważ Gośka nie robiła pokazu od kilku lat. Było na co popatrzeć, mam nadzieję, że ten pokaz będzie chodził na Fashion TV bo co by nie powiedzieć jest to jedna z form manifestowania, że Polanda tworzy również inne aktywa niż budowlańców i opiekunki do dzieci. Moda trafia do najbardziej opiniotwórczych środowisk i w ten sposób najszybciej wpływa na zmianę istniejących stereotypów. Na modzie damskiej się niestety nie znam, więc trudno mi ocenić projekty inaczej niż przez pryzmat własnego gustu. Bardzo mi się podobała ta kolekcja a najładniejsze projekty znajdziecie jako załącznik.
W hali Walcowni zupełnie inny klimat. Już na wejściu uderza restauracja gdzie na żywym ogniu płonącym w metalowych beczkach grilluje się leniwie szaszłyczek z kurczaka. Mijam go targany rozterką: czy jest to kurczak recyclingowy? We wnętrzu klimat jak z Szajny a zaangażowanie dosłownie skrapla się pod sufitem. Dawno nie czułem się tak jak na strajkach studenckich lat 80tych albo na akcjach Pomarańczowej Alternatywy. Wokół młodzi ludzie których przekonanie o misji jest tak wielkie, jak wielka jest wtedy wiara, że zmieni się i naprawi cały świat. Obcowanie z taką energią przekonało mnie po raz kolejny do czego jesteśmy zdolni jako zbiorowość oraz jak twórcza lub niszcząca może być taka siła. Przetwory mają zasięg międzynarodowy. Znajdziemy między innymi holenderski team Refunc (www.refunc.nl ), hiszpańską Basurama (www.basurama.org ), El Ultimo GRITO/EUG Studio z Wielkiej Brytanii (www.eugstudio.com ), Mantas Lesauskas z Litwy (www.lesauskas.lt) czy Tom Price, z Wielkiej Brytanii (www.tom-price.com ). W ramach Przetworów grupa studentów z Royal College of Art stworzyła warsztat razem ze studentami z Wydziału Wzornictwa ASP – grupą PG13
Na 2000m2 hali zderzyły się wizje które warto zobaczyć i ocenić samemu. Nie uświadamiamy sobie na co dzień konsekwencji funkcjonowania w obiegu kupowania, używania i pozbywania się przedmiotów. Szczególnie ten ostatni element cyklu stanie się w najbliższych latach szczególnie istotny. Śmieci zalewają nas dosłownie i w przenośni a każdy kto był w Neapolu już nie musi sobie wyobrażać co oznacza taka cywilizacyjna katastrofa. Nawiasem mówiąc do Neapolu należało by organizować wycieczki poglądowe. Jeden dzień wystarczył by aby potraktować sprawę odpadów tak poważnie jak na to zasługuje.
Przetwory faktycznie odpowiadają na pytanie; Jak przetrwać?. Myślę, że każdy snując się pomiędzy warsztatami na których z rzeczy pospolitych powstają meble lub wręcz precjoza zastanowi się nad tym jak ten zdawało by się manufakturowy anachronizm wpisuje się we wszystkie lęki współczesnej epoki.
Co spaja te dwie imprezy? Kreacja, pasja tworzenia. Gośka i ludzie z PG13 czegoś chcą i realizują swoje pragnienie w sposób piękny. Nie mam co prawda wątpliwości która pasja twórcza znajdzie szersze zastosowanie ale to już zupełnie inna kwestia. Uderzyła mnie tylko ponura analogia. Widziałem już gdzieś miejsce, gdzie obok siebie funkcjonował Versace i kubki zrobione z łusek po pociskach a ludzki wysiłek z trudem sprostał próbie przetrwania.
Na mińskiej nie było wczoraj snajperów, ale wspomnienie jak łatwo dokonuje się regres społeczny kazało mi inaczej spojrzeć na fotel z beczki po pestycydach. Nie będzie fajnie moi drodzy. Budujcie Arkę przed potopem cokolwiek to dla was oznacza.
[youtube 75uU3pOtP6E nolink]