Kruk – wrogie przejęcie cz.2

Czyli rozgrywka widziana moimi oczami

Atmosfera stycznia 2008 przypominała nastrojem poranek przy długim weselu. Wyniki spółek były jeszcze niezłe, co wróżyło dobrze bonusom za 2007 rok, a przyszłość, choć niepewna, skrywała się całkowicie w gęstej mgle zwalniając z obowiązku namiętnego wpatrywania w horyzont. Nowa władza, wyłoniona w najbardziej emocjonalnych od 1989 roku wyborach, krzepła na swych stanowiskach, a tłumy apologetów nowego naśmiewały się z majaczących coraz wyraźniej  zagrożeń. O tym, że pesymizm nie jest dobrze widziany przekonałem się na własnej skórze. Nasz budżet na 2008 rok przewidywał wyniki gorsze niż rok wcześniej. Sale konferencyjne, w których był prezentowany, wypełniały grymasy niezadowolenia i drwiny. Oczekiwania były jasne: ma być lepiej, bo przecież gorzej po prostu nie może być . Wychodząc z jednej z szeregu kwaśnych prezentacji uświadomiłem sobie ostatecznie, że właśnie popełniłem drugi błąd. Bo jak zawsze powtarza pewien weteran specsłużb wysokiego szczebla: „Prawda, szczególnie przykra, nikomu nie jest potrzebna. Dlatego należy zawsze kłamać, kłamać i jeszcze raz kłamać, a jak już wszystko zawiedzie, nie mówić prawdy”.

„Jeśli nawet masz rację z tym kryzysem” – pouczył mnie wtedy jeden z zaprzyjaźnionych zarządzających – „to skorygujesz wyniki, jak już ten kryzys uderzy. Wtedy zrobią to wszyscy. Teraz niepotrzebnie wystawiasz się na strzał”.

Miał rację.

W międzyczasie sklepy nadal robiły przyrosty sprzedaży rok do roku, a nowa kolekcja sprzedawała się znacznie lepiej, niż pierwotnie zakładaliśmy. Brosnan otworzył nas na nowych nabywców – dokładnie tak, jak planowaliśmy. Struktura klientów uległa zdecydowanej zmianie. Jeszcze w 2006 nie było wśród nich nastolatków. W 2008 stanowili już istotny procent. Galeria Centrum poprawiała wyniki i gdyby nie utrudniająca handel przebudowa nad naszym najważniejszym sklepem przy Marszałkowskiej wszystko szłoby zgodnie z planem.

Koniec stycznia spędziłem na Maderze. Wyspa stawała się modnym kierunkiem turystycznym dlatego też tam właśnie ulokowaliśmy nasze modowe sesje. Tym razem do Vistuli i Wólczanki dołączyła Galeria Centrum. Całość zmieściła się w kosztach zwykłej studyjnej sesji. Tour operatorom zależało na promocji kierunku. W tych idyllicznych klimatach czułem się jednak źle. Cały czas chodziło mi po głowie wspomnienie ostatniej podróży Marszałka. To właśnie tu, na Maderze Piłsudski przeżył coś co choć był to jeszcze rok 1931 wydatnie skróciło mu życie. Mrok związany z tą wizytą nigdy nie został rozwiany, ponieważ prawdę zabrali ze sobą do grobu bezpośredni uczestnicy dramatu, Piłsudski,  jego lekarz, Lepecki (agent wysłany przez Becka) i ostatnia kochanka Marszałka.

Kiedy wracałem z planu dopadł mnie kolejny cios – dziennikarz pewnej gazety zadzwonił z sugestią, że „podmieniliśmy Bondowi zegarek” szło jakoby o to, że nasz „kolekcyjny” zegarek jest podróbką. Najpierw myślałem, że to jakiś żart. Potem okazało się, że… to zlecony czarny PR. Sporo się przy tej okazji nauczyłem, ale lekcja współpracy z prasą miała się dopiero rozpocząć. „Porozmawiajmy off the record” zaproponował mi wtedy niezwykle uprzyjmy dziennikarz. Gdy czytałem to, co później napisał krew dosłownie uderzyła mi do głowy. Nie dość, że pociągnął mnie za język, to jeszcze przeinaczył moje wypowiedzi. Złapałem za telefon. „Z dziennikarzem nigdy się nie rozmawia off the record” sparował cynicznie. Pierwsza gorzka pigułka.

30 stycznia VW 9,79  785 mln zł W.KRUK 22,3  411 mln zł

Nastroje na rynku wyraźnie się zmieniły. Optymistów już nie było i rozpoczęło się małe polowanie na czarownice. Rynek zaczął się oddawać namiętnemu analizowaniu jakości generowanych zysków i weryfikowaniu prognoz. Flows nie były już takie imponujące, powoli zaczynały się umorzenia. I choć nadal nikt nie spodziewał się kryzysu, ręce maklerów zawisły nad klawiaturami.

Na rynku pojawiła się kolejna fala spółek, które chciały zmienić właścicieli. Wśród giełdowych kusiło Monnari, tyle że jego ówczesny Prezes nie zszedł jeszcze z Olimpu i oczekiwał abstrakcyjnej wyceny. Przy okazji zorientowałem się, że Monnari potwornie trzeszczy w szwach i tąpnięcia rynkowego nie wytrzyma. Najciekawszym projektem, którego nie udało się niestety zrealizować, była sieć handlowa 5-10-15. Pozyskanie marki dziecięcej wydawało się tak atrakcyjne, że mogłoby skutecznie konkurować z planem zakupu W.Kruk. Teoretycznie powinno nam pójść gładko, ponieważ kontrolę nad spółką sprawowały dwa fundusze PE. Jeden z nich baaaardzo chciał wyjść. Ale niestety tylko jeden. Z projektu nic nie wyszło.

29 luty VW 10.29  825 mln zł W.KRUK 20,7  370 mln zł

14 marca wydarzyło się coś, co powinno solidnie zatrwożyć nawet największych optymistów. JP Morgan wraz z FED udzielił 28 dniowej pożyczki Bear Stearns tylko po to, aby nie dopuścić do załamania na giełdzie. Kryzys systemowy był już faktem.

W drugiej połowie marca nieodwołanie zakończyliśmy próby wyemitowania nowych akcji. 100 mln złotych przeszło nam koło nosa. Na moment odtrąbienia emisji wyraźnie ktoś czekał. 21 marca dowiedzieliśmy się, kto tak skutecznie uniemożliwiał nam w grudniu emisję sypiąc akcjami. I dopiero wtedy zacząłem kojarzyć fakty. Na walnym 6 grudnia zabrakło ważnego funduszu. Gdyby na nim się pojawił, być może udało by się nawet przegłosować PZU! Wtedy nie zastanawiałem się czemu ich nie ma. Teraz było to już oczywiste. Ich obecności nie życzył sobie nabywca akcji. Należało z tego wyciągnąć również wniosek drugi, że ów nabywca chciał, aby propozycja OFE PZU była jedyną jaka przejdzie na walnym. 21 marca Millenium poinformowało nas o zmianie stanu posiadania akcji V&W. Jeszcze w listopadzie mieli prawie 10%, teraz schodzili poniżej 5%. Sprawa stała się jasna. Współpracują z kimś, kto starał się uniemożliwić emisję. Byliśmy przekonani, że to Kruk – nasz główny cel inwestycyjny, dla którego tego typu zabiegi były najefektywniejszą formą zablokowania wezwania. W powszechnej opinii potrzebowaliśmy emisji, aby zaatakować Kruka. O tym, że mamy kredyt na całość nie wiedział wtedy prawie nikt.

Prowadzenie jakiegokolwiek dużego interesu to nieustanna kalkulacja. Do przodu, do tyłu, w prawo i w bok. Każdy scenariusz wymaga swojego wariantu beta. I o ile wariant B zawsze da się wymyśleć, to nie każdy scenariusz można przewidzieć. Zmiana frontu w Millenium była dla nas całkowitym zaskoczeniem. Ktoś  zyskiwał nad nami przewagę.

Najtrudniej było ustalić, dlaczego właściwie Millenium zdecydowało się na sprzedaż. Zawsze jest przecież jakiś powód. I choć prawdą jest, że często o sprzedaży pakietów decyduje zwykła zmiana zarządzającego, to w Millenium team się nie zmienił. Zmieniło się owegoż teamu nastawienie. Powód? Teoretycznie nie było powodu. W praktyce jakiś musiał być. I był, bo 27 marca poniżej 5% zszedł Pioneer. Skoro sprzedawali, więc  ktoś te akcje kupował. Mieliśmy swoje typy, z których jeden w perspektywie czasu okazał się trafionym.  Kwartał kończył się źle.

31 marca VW 10,08  808 mln zł W.KRUK 20,6  370 mln zł

W kwietniu, który rozpoczął się dla nas komunikatem AIG TFI o zejściu poniżej 5% było już pewne, że my ruszyliśmy na łowy, ale ktoś również poluje na nas. Fundy rzadko kiedy sypią w rynek. Działo się zatem dokładnie to, czego spodziewałem się rok wcześniej. Bo jak zauważył kiedyś jeden z zarządzających „właściciel skubnie  to i owo, ale o spółkę będzie zawsze dbał więc i tak zarobimy. Spółka bez właściciela to spółka do przejęcia. Ktoś się po nią pochyli zawsze. To kwestia ceny. A cena niekoniecznie musi się nam podobać”.

Ale nasza kapitalizacja wynosiła ciągle ponad 800 mln złotych. Liczona ceną do wezwania dochodziła do 900 mln i trudno sobie było wyobrazić, aby w ówczesnej sytuacji rynkowej był ktoś, kto miałby stosowne środki, aby dokonać takiego przejęcia. Owszem, byli tacy, którzy się do niego szykowali w tym tacy, których do takiego kroku gorąco namawialiśmy. W tym gronie najbardziej po drodze było nam z LPP, które jednak zdecydowało się na zakup House’a.

Ale przecież jeśli jesteśmy za drodzy, to zawsze możemy się okazać tańsi. O zastosowaniu tej logiki przekonał nas niebawem kurs. Ktoś przy nim ostro majstrował. Każdy, kto zajmował się kiedyś tradingiem wie jedno: jak się długo siedzi na jakimś papierze, to zna się go na wylot. Ja na swoim siedziałem  parę lat i do razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Wujasy, małe pakieciki z ustawkami na koniec sesji i natychmiastowa reakcja na każde zdarzenie świadczyły wyraźnie, że jest ktoś, kto czuwa przed ekranem. Codziennie ta sama sprawna ręka robiła co się da, aby przy niewielkim nakładzie maksymalnie zwalać kurs. Ręka należała do fachowca, a styl w jakim działał przywodził mi na myśl bardzo skuteczne środowisko skupione w pewnym biurze maklerskim. Ale to były wyłącznie domysły. Faktem było, że ktoś zwalał i nie podbierał większych pakietów. Szykował grunt.

Każdy, kto zna realia spółki publicznej wie, że dumanie o tym co stoi za spadkami kursu przyjmuje czasem formę paranoi. Ale zdarzają się  sytuacje oczywiste nawet dla laików. Oto jedna z nich:

DATA OPEN HIGH LOW CLOSE VOL
2008-03-31 9,96 10,09 9,90 10,08 102 882
2008-04-01 10,12 10,12 9,95 9,99 67 660
2008-04-02 10,10 10,10 9,95 9,99 2 292 194
2008-04-03 10,00 10,00 9,78 9,90 8 753
2008-04-04 9,95 10,05 9,95 10,04 194 223
2008-04-07 9,95 10,15 9,95 10,11 185 630
2008-04-08 9,91 9,91 9,80 9,80 3 794
2008-04-09 9,75 9,83 9,75 9,82 1 527
2008-04-10 9,83 9,83 9,82 9,83 168 679
2008-04-11 9,88 9,90 9,83 9,90 35 550
2008-04-14 9,90 9,90 9,65 9,65 201 020
2008-04-15 9,50 9,50 9,40 9,40 986
2008-04-16 9,30 9,30 9,24 9,24 510
2008-04-17 9,15 9,20 9,12 9,12 5 039
2008-04-18 9,06 9,23 9,05 9,20 2 116
2008-04-21 9,20 9,20 9,05 9,05 4 116
2008-04-22 9,15 9,15 8,87 9,08 24 941
2008-04-23 9,05 9,08 8,85 8,98 111 436
2008-04-24 8,85 9,10 8,61 8,75 60 589
2008-04-25 8,79 8,79 8,55 8,74 518 065
2008-04-28 8,75 8,75 8,56 8,65 5 145
2008-04-29 8,75 8,75 8,50 8,64 252 876
2008-04-30 8,50 8,78 8,50 8,53 2 428

2 kwietnia zmienił właściciela spory pakiet, a fakt, że transakcja dokonała się po cenie nie odbiegającej specjalnie od średniej rynkowej sugerował, że to Millenium wyprzedało się do spodu. To, co się działo dalej, było już realizacją oczywistej strategii z kulminacją 15 i 16 kwietnia 2008, kiedy  wystarczyło zaledwie 998 i 510 akcji aby doprowadzić do obniżenia kapitalizacji spółki o 32mln!  W ciągu miesiąca odparowało ponad sto milionów kapitalizacji! W spółce nie wydarzyło się nic złego, na rynku nie pojawił się żaden cenotwórczy komunikat. Mimo to kurs nurkował. Powód mógł być tylko jeden – nieznany inwestor  kupował nasze akcje. Sprzedawało Millenium, Pioneer i AIG TFI. Kto kupował?

Pojawiły się oczywiście różne kandydatury – jedne mniej, inne bardziej przekonywujące. Wraz z owymi kandydaturami zgłaszali  się dżentelmeni skorzy do niesienia pomocy w ewentualnych negocjacjach. To wtedy w szatni warszawskiego klubu Sinnet pewien rekin giełdowy zadał mi pytanie czy wiem, że mi się zaraz Mazgaj ujawni w akcjonariacie. Nie wiedziałem, ale tę akurat informację postanowiłem sprawdzić, ponieważ Jurek już raz chciał kupić Vistulę. W 2006 roku. Wtedy, kiedy gorąco zachęcałem wspólników do fuzji. Chciał wtedy, mógł chcieć teraz. Szczególnie przy wsparciu pewnej instytucji finansowej :), nad którym unosiła się władcza ręka ministra z Krakowa.

I choć nadal byliśmy pewni, że kupuje nas Kruk, albo związany z nim fundusz lub inwestor (w tej roli mógł również występować Mazgaj) to wszystko nie miało już większego znaczenia. Kończył się kwiecień, zbliżał się atak, którego najwyraźniej absolutnie nikt się po nas nie spodziewał. Zmieniło się jedno: spadły szanse na realizację  pierwotnego scenariusza.

15 kwietnia poinformowaliśmy o naszym zamiarze Radę Nadzorczą. Najciekawsza była reakcja Adama Górala ówczesnego vice przewodniczącego RN. Zaszokował nas wtedy jasną deklaracją: jak można przejmować, to trzeba przejmować. Rynek kapitałowy ma swoje prawa, a Kruk nie musiał przecież sprzedawać swoich akcji. Zobowiązał się do mediacji z Senatorem, jeśli tylko pojawi się taka potrzeba. Rada jednoznacznie poparła nasze przedsięwzięcie.

Na ostatniej prostej do naszego grona „spiskowców” dołączyła renomowana poznańska kancelaria. Jej partnerzy doskonale znali Wojciecha Kruka. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy ich zdaniem spotkanie przed wezwaniem ma jakikolwiek sens. Zdecydowanie je odradzili sugerując, aby do spotkania doszło niezwłocznie po wyłożeniu kart na stół, ale nie wcześniej. Maciek Wandzel przewodniczący RN V&W przekazał prawnikom odręczny list, który obszernie tłumaczył nasze motywy i proponował Senatorowi pilne spotkanie. Poznańscy mecenasi twierdzili, że choć nie będzie to łatwe Wojciech Kruk potrafi zapanować nad emocjami.

„Musicie się z nim dogadać” –  jak echo powtarzali nam zarządzający Fundów, doradcy i prawnicy.  To, że musimy się dogadać było jasne, podobnie jak to, że w zaistniałej sytuacji nie będzie to łatwe. Ale innej drogi jak wiadomo nie było.

Po wizycie w ING zapakowałem rodzinę do auta i pojechaliśmy nad Zegrze. Rozpoczął się długi weekend. Bez telefonów. Bez spotkań. Bez konsultacji.

30 kwietnia VW 8,53  684 mln zł KRUK 22,46  414 mln złotych

Czytając poranne gazety 5 maja uśmiechnąłem się szeroko. O naszym wezwaniu nie było najmniejszej wzmianki! Nikt nic nie wiedział. Zaskoczenie było kompletne. Koło 10 rozdzwoniły się telefony, plotka biegła przez miasto napędzając hottest news. Mój telefon dzwonił bez przerwy. Przezornie kontakt ze światem zapewniłem sobie drugim numerem. W Poznaniu sprawy miały się kiepsko. Nasz umyślny nie zastał Kruka, który bawił jeszcze za granicą. Miałem swój mały wariant B. Zadzwoniłem do Rosochowicza, prezesa spółki W.Kruk. Odebrał. Powiedziałem w dwu słowach na co liczymy oraz zapewniłem, że nie chcemy się szarpać z Krukiem, tylko współpracować. Zgodził się na spotkanie. O 20 w Poznaniu. Na naszej  konferencji prasowej sala pękała w szwach. Do branżowców dołączyli dziennikarze, którzy giełdą nie zajmowali się w ogóle. „Wrogie przejęcie” rozpalało wyobraźnie. To w tych pierwszych godzinach ukształtowało się przekonanie, że to rodzaj dozwolonego publicznie napadu, a nie legalna choć nietypowa operacja na rynku kapitałowym. Burzliwe spotkanie nie trwało zbyt długo, dziennikarze musieli napisać swoje teksty. W pustoszejącej sali PAP brylowała Iwona Kokoszka, dziennikarka śledcza miesięcznika Forbes.

„Ale po co to wszystko” zaszokowała salę pytaniem „Po co?”

Zbaraniałem. Pytanie padło po prezentacji, która nawet dla Pana z wiadomości wędkarskich okazała się zrozumiała i przekonywująca. Pani redaktor drążyła z uporem godnym lepszej sprawy. Nie miałem wtedy głowy, aby poważniej zastanowić się nad motywem, którym się kierowała. Zrozumiałem to niestety znacznie później.

Po południu było już wiadomo, że prasa jest za nami. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zaliczyłem kilka służbowych spotkanek przy moim ulubionym stoliku, z którego roztaczał się wspaniały widok na posępną ścianę CBF. 8 miesięcy wcześniej okraszał ją jednak Pierce Brosnan i od tej pory datował się mój sentyment do małego, wciśniętego pod okno stoliczka. Przychodził tu „cały rynek” tworząc w owym czasie jedno z najdogodniejszych miejsc dla biznesowych spotkań. To tutaj dopadł mnie zaprzyjaźniony dziennikarz i kilku inwestorów przekonanych z punktu, że po tej cenie wezwane nie powiedzie się na pewno. Sceptyków wekslował zarządzający, dopytujący się o termin zapisów. Jego nasza oferta ucieszyła jak małe dziecko, uważał, że oddanie całego pakietu po takiej cenie to unikalna okazja. W podróż do Poznania wybrałem się ze stosownym zapasem. Na tak ważne spotkanie szkoda by się było spóźnić. Stolicę Wielkopolski lubiłem od zawsze. Spędzałem tu sporo czasu przy różnych okazjach, nie brakowało mi znajomych podobnie jak orientacji w tutejszej gastronomii. Rosochowicz czekał na mnie w Delicji, gwarnym i popularnym lokalu vis-a-vis Starego Browaru. Jednym słowem bezpieczny grunt. Gdy siadałem przy stoliku prezes Kruka był spięty, ale wyśmienita kuchnia i small talk skutecznie przeniosły nas do meritum.

„Co z Krukiem?” – zapytał podnosząc badawcze spojrzenie z nad doskonałej arrabiaty – „Sukcesja generalna pekluje na wieki statutowe zapisy z waszej spółki” – wyjaśniłem  gasząc ogień w ustach łykiem Amarone. „Paradoksem jest to, że zaraz po fuzji Senator staje się przewodniczącym RN połączonej spółki, a więc także moim szefem.” – dodałem patrząc mu w oczy.  „A jak nie będzie fuzji?” – dopytywał Rosochowicz. „Fuzja musi być. Takie mam wymogi w umowie kredytowej. O tu to jest zgrabnie opisane” – pokazałem mu dokument, który na wszelki wypadek miałem na podorędziu. „Nasze wezwanie jest wrogie tylko z nazwy. W praktyce to jest wielki triumf Kruka” – butelka była dopiero napoczęta, ale osłabiały mnie nieco emocje. „Pytanie tylko, czy Kruk to zrozumie”. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ktoś nas obserwuje. Zakładałem, że nasza rozmowa może być nagrywana, a na dodatek wydawało mi się, że mój rozmówca nie jest tu sam. W ramach dwóch wycieczek do toalety obejrzałem sobie sąsiednie stoliki. Niby nic, ale coś mi tu nie grało. „To naprawdę ciekawa operacja” – podsumował Rosochowicz. „A co jeśli nie zbierzecie 51%?” – rozluźniał się coraz bardziej. „Nic. Wezwanie nie dojdzie do skutku”. „Bzdura” – stężał nagle – „przecież w treści wezwania jest napisane, że możecie obniżyć poziom!”. Sprytny facet pomyślałem, dobrze się przygotował. Sięgnąłem do teczki. „ Znowu umowa kredytowa” – wskazałem palcem – „kredyt możemy uruchomić na co najmniej 51% akcji W.Kruk S.A”. Rosochowicz popatrzył na mnie badawczo i chwilę pomilczał. „Czyli tu wszystko zależy od niego ….”– stwierdził bardziej niż zapytał „bo jak on będzie przeciw, to nic z tego nie wyjdzie”.

Właśnie wybiła 22 i choć teoretycznie była to godzina zamknięcia, restauracja Delicja była otwarta do ostatniego gościa. Tyle, że o tej porze było tu już zazwyczaj pustawo. Ale nie dzisiaj. Siedziałem plecami do sali, Rosochowicz ulokowany strategicznie miał doskonałe pole widzenia. Jak z podręcznika.

„Nie wszystko zależy od niego” – zaprotestowałem. „Cena słaba” – nie ustępował. „Słaba, ale kupujemy całe pakiety. Zaczynają się spore umorzenia, tu dla Fundów pojawia się szansa na wycofanie z rynku konkretnych pieniędzy. Wielu się skusi. Jest spora szansa, że nam się uda zebrać te 51%, ale pewności nie ma.”

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Dopiero wtedy zauważyłem, że personel  praktycznie nie rusza się zza baru. Miałem w polu widzenia tylko ich, a dopiero wtedy to dostrzegłem. Człowiek się jednak starzeje. Rozmowa dryfowała w bezpieczne rejony -Galerię Centrum, Deni Cler i samego W.Kruka. Okazało się, że mamy więcej wspólnego niż można by zakładać. Więcej, ze swojej strony byłem przekonany, że to facet, z którym jestem w stanie się dogadać.

„Obawiam się, że Kruk tego nie zrozumie” – wrócił podstawowy temat – „to jest specyficzny facet na pewno Pan o tym wie”. Oczywiście, ze wiedziałem. Aż mnie korciło, aby zweryfikować kilka obiegowych anegdot. „Wiem. Ale w wyniku fuzji będzie nie tylko dożywotnim Przewodniczącym RN, ale również największym akcjonariuszem w V&W. Parytet, który już ustalił się przez rynek doskonale mu to zapewni. Teraz wszystko zależy od medialnej komunikacji. Przecież to może być swobodnie sukces Senatora! Komu przyjdzie do głowy, że swoje serwituty ma tak czy siak. Można przecież twierdzić, że je sobie wywalczył!”

Było późno, parowałem ze zmęczenia, a Rosochowicz rozsądnie odmówił kolejnej butelki. Widziałem, że zrozumiał moje motywy, tym bardziej dziwił mnie wyraz jego twarzy. „Czy jeśli mi się uda, zgodzi się Pan przyjąć funkcję członka zarządu w V&W?” zapytałem testowo.  „Zgodzę się, ale muszę do tego wszystkiego przekonać Kruka”.

Była już 12. Wyszedłem pierwszy. Na sali nadal nie brakowało gości. Znałem dobrze tę knajpę. O tej porze nie powinno tam być już nikogo. Wracałem z mieszanymi uczuciami. Rosochowicz przezornie nie zamykał drzwi, choć jasno się określił jako stronnik Kruka. Na jego miejscu zachowałbym się tak samo. Stało się dla mnie jasne, że dogadywać będzie się można wyłączne wtedy, gdy przejmiemy 51%. Zasypiając zastanawiałem się, jak wygląda rodzina Senatora. Nie jest wykluczone, że siedzieli przy stoliku obok. Takie zachowanie byłoby uzasadnione. Po co marnować czas na słuchanie relacji, jeśli można uczestniczyć w rozmowie? Trzeba się jednak było spotkać w jakiejś zacisznej salce. Pomyślałem, że Rosochowicz to wytrawny zawodnik.

Wtorek 6.05.2008

– Proponowana przez zarząd V&W cena jest mało atrakcyjna, nie ma w sobie premii, a spełnia jedynie warunki prawne. Jest zbyt niska dla akcjonariuszy Kruka i dlatego wezwanie zapewne się nie uda. Dla Vistuli&Wólczanki byłoby to bardzo atrakcyjne przejęcie, ze względu na to, że spółka weszłaby w nowy segment dóbr luksusowych. Jednak nie widać znaczących korzyści dla akcjonariuszy Kruka płynących z ewentualnej transakcji – mówi Bartek Dębowski, analityk BM BGŻ

Powyższe ukazało się na łamach traktowanego niby gorzej niż Parkiet, ale znacznie powszechniej czytanego Pulsu Biznesu. Odzwierciedlało w zasadzie powszechne podówczas przekonanie, że deal jest bardzo fajny, ale cena kiepska. Co ciekawe, zaledwie kilka miesięcy później pojawiły się lamenty o tym, że… przepłaciliśmy. Cóż, wszystko jest względne, a obiektywne opinie zależą jak widać od subiektywnej oceny rzeczywistości:).

http://media.wp.pl/kat,1022939,wid,9924092,wiadomosc.html?ticaid=1e725

Odsypiałem jeszcze nocną eskapadę, kiedy do życia przywołał mnie telefon pewnego VIP-a, który słuchał właśnie w radiu audycji Mosza. Nasz uznany ekspert biznesowy ustawił się po stronie Kruka. Zaatakowana firma rodzinna, naruszenie etyki biznesowej i tym podobne treści spływały z ust redaktora i jego gości w studiu. Cóż, każdy miał prawo do ocen. Nikt nie powinien mieć jednak prawa do przeinaczania faktów: W.Kruk firmą rodzinną nie był. O ile dość szybko zauważyły to gazety biznesowe, pozostałym ów fakt skutecznie umknął. W komunikacji pojawił się niebezpieczny element emocjonalny: szacowny biznesmen kontra młody rekin.

Środa 7.05.2008

W tej samej sali konferencyjnej, w której w poniedziałek informowałem o kulisach przejęcia, pojawił się Rosochowicz. Od dawna planowana konferencja dotyczyła wprowadzenia na GPW Deni Cler. Jak sobie łatwo wyobrazić, temat średnio interesował dziennikarzy. Znacznie bardziej opinia Rosochowicza na temat wezwania. Ciekawe było to, że on – Prezes W.Kruk S.A.  – jeszcze się na ten temat nie wypowiedział. Jak do tej pory cytowano wyłącznie członka zarządu. Niby nic, ale jakiś powód tej wstrzemięźliwości musiał być. Mimo naporu dziennikarzy wezwaniu nie poświęcił ani słowa. Facet miał klasę.

Zgodnie z umową zadzwonił do mnie po konferencji, ale nie chciał się spotkać. „Na razie nie ma o czym gadać”.

Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Sygnały, które do mnie docierały były bardzo niepokojące. Senator wzmocnił ochronę, a dwóch rosłych dżentelmenów ustawił sobie pod drzwiami gabinetu. Sekretarka, która 7 lat wcześniej pracowała dla Maćka Wandzla, została natychmiast zwolniona z pracy. „Rodzinna twierdza” umacniała mury i rozpaczliwie poszukiwała koalicjantów. Na miłość się nie zanosiło. Sprawa była oczywista: żeby się dogadywać, trzeba mieć coś w ręku.

Zadzwoniłem do Rosochowicza z prośbą o zorganizowanie spotkania z Krukiem. Powiedział, że na obecnym etapie nie ma to sensu. Wyczułem w głosie znaczą zmianę. Najwyraźniej po pierwszym szoku zwierali szyki. Zrobiłem, co mogłem. Napoleon mawiał: Zwycięstwo w ręku Boga. Ale Bóg jest zwykle po stronie silniejszych batalionów!”

Czwartek 8.05.2008

Zwyczajem w naszej małej korporacji były operatywki organizowane w każdy wtorek. Ta planowana na 6 maja z oczywistych powodów nie odbyła się i pierwsze spotkanie z niższymi szczeblami firmy odbyłem dopiero w czwartek. Wszyscy mówili tylko o jednym: Kruk. Sypały się plotki i ploteczki dostarczane z galeryjnych korytarzy, na których nasi i „ich” pracownicy spotykali się w środowisku naturalnym. Personel w sklepach drużyny przeciwnej nie wiedział co myśleć, ale był przekonany, że Senator nie podda się łatwo. Zaskakujące było co innego: jak donosili kierownicy naszych sklepów, klientom Vistuli i Wólczanki przejęcie W.Kruk bardzo się podobało! Luksusowy dom polskich marek podobał się zatem nie tylko nam i rynkowi kapitałowemu, ale też tym, od których w retailu zależy wszystko: podobał się klientom.

Spotkanie upłynęło we wspaniałej atmosferze. Wyniki były dobre, sklepy wyrabiały budżety. Pierwsza zrobiona przez nasz team kolekcja do Galerii Centrum kończyła się produkować. Zanosiło się na wspaniałą jesień.

Żałowałem tylko sesji kolekcji jesień/zima. Zawsze wybierałem się na zdjęcia, teraz nie mogłem zostawić spółki. Żal był tym większy, że zdjęcia odbywały się w Wenecji, gdzie za moją namową Rafał Czapul umieścił emocje jesienno-zimowej kolekcji, pierwszej która powstawała w logice wyraźnego creative story.

Piątek 9.05.2008

Emocje przygasły i zrobiło się dziwnie cicho. Zaczęły się pojawiać sygnały, że Senator ma pomysł i będzie proponował coś Funduszom. Czasu pozostało mu niewiele, po to wezwaliśmy w takim, a nie innym momencie. Zapisy ruszały 14 maja. Na rynku pojawiła się plotka, że cała transakcja jest dawno „ułożona”. Do dzisiaj nie wiem, czy była to celowa manipulacja, czy przypadek. Efekt był taki, że środowisko przewrażliwione na punkcie insider trading przeszył paraliż komunikacyjny. Nikt nikomu niczego nie mówił, nikt z nikim nie chciał się spotykać. Najbardziej paranoidalnie przedstawiała się sprawa tych funduszy, które występowały w obu spółkach. Tu zarządzający decyzję o odpowiedzi na wezwanie pozostawili swoim komitetom inwestycyjnym. Każdy chciał być świętszy od papieża, a dziwne zachowanie telefonów sugerowało, że sprawą interesują się również służby. Pomruki dochodzące z KNF nie pozostawiały wątpliwości: czekiści finansowi wyostrzyli czujność.

Na tradycyjny weekend nad Zegrze wyjechałem z mieszanymi uczuciami.

12 maja 2008 poniedziałek

Dostałem cynk, że za chwilę pojawi się kontrofensywa medialna. Opinia publiczna ciągle nie mogła się zdecydować, kto w tej grze jest dobry, a kto zły. Pozytywne przyjęcie projektu budowy „Domu marek narodowych” nie pozwalało na atakowanie samej koncepcji. Wybrano więc wariant alternatywny, ale niezwykle skuteczny. W prasie pojawiły się materiały, w których treść była akceptowalna, ale odbiór ustawiał dobór zdjęć. Nobliwy, siwowłosy Senator sąsiadował z palącym cygaro, rozpartym w żółtym cabrio młodzieńcem. Majstersztyk, który jednoznacznie polaryzował wszystkich czytelników. Moje zdjęcie pochodziło z 2005 roku i powstało zgodnie z briefem dla CKM albo Playboya. Do głowy mi nie przyszło, że pojawi się gdziekolwiek indziej! Przekonany, że ktoś posługuje się nim nielegalnie zadzwoniłem do redakcji. Okazało się, że prawa do tego zdjęcia ma… fotograf, który je wykonał. Od tej pory mój osobisty wizerunek kształtował się w sposób jednoznaczny. Poznańscy znajomi podsyłali mi linki do lokalnych portali: społeczni obrońcy jubilera nie mieli wątpliwości – narodzin Pańskich nie święcę na pewno.

13 maja wtorek

„Korytarzowe” plotki w cudowny sposób ujrzały światło dzienne. Puls Biznesu w obszernym artykule sugerował wprost, że wezwanie to układanka funduszy, które w znacznym stopniu dominują akcjonariaty obu spółek. Jakby tego było mało, zarzucano mi również osobiste powiązania z jedną z zarządzających. W historii pojawił się zatem obowiązkowy wątek erotyczny. Co ciekawe, kilku zarządzających znałem znacznie lepiej i dłużej, ale powiązań dziwnym trafem mi nie sugerowano. Trzeba by je było jakoś uzasadnić. W przypadku kobiety wystarczyła różnica płci.

Efekt zaskoczył chyba cały rynek i jednocześnie przekonał ostatecznie, że Puls to nie jakaś tam gazetka, tylko powszechnie czytany i jak się okazało niezwykle opiniotwórczy publikator. Zapanowała całkowita blokada informacji. W praktyce najgorsza sytuacja z możliwych. Podejrzewam, że w tym momencie nikt nie widział co się dzieje. Ani my ani oni.

14 maja środa 2008 środa

Pierwszego dnia zapisów nikt  nie spodziewał się chętnych. W przypadku większości emisji frekwencja pojawiała się ostatniego i przedostatniego dnia. Fundusze wahały się coraz bardziej. Pierwsze emocje opadły, a na rynku ukształtowała się opinia, że oferujemy zbyt niską cenę. W powyższym przekonaniu upewniał Zarząd Kruka, konsekwentnie sugerujący, że nasze wezwanie jest wrogie i niekorzystne dla akcjonariuszy.

Szum informacyjny zrobił się taki, że Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych zgłosiło się do nas z prośbą o kolejną, tyle że maksymalnie czytelną informację dlaczego naszym zdaniem inwestorzy powinni odpowiedzieć na nasze wezwanie. Materiał, który stworzyliśmy trafił im do przekonania. Kolejne procenty pojawiały się w zasięgu ręki. Było nie było W.Kruk to nie tylko rodzina i fundusze.

15 maja czwartek 2008

Reakcja zarządu W.Kruk była praktycznie natychmiastowa. Gazety wydrukowały oświadczenie Rosochowicza. Odejdzie, jeśli nasze przejęcie się uda. „Słabą” sygnał był jednoznaczny dla rynku. I Kruk i jego ludzie wiedzieli już, że zależy nam na współpracy. Tym ruchem nie straszyli swoich akcjonariuszy. Straszyli naszych. Posunięcie było słuszne, choć książkowe. Efektu przynieść nie mogło. Medialna nagonka zakneblowała usta nawet sceptykom w naszym obozie. Publicznie nikt nie mógł być ani za ani przeciw przejęciu. Obie decyzje oznaczały przecież olbrzymie kwoty i interes którejś ze stron.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,5241032.html

Oczywiście zadzwoniłem do Rosochowicza, który o dziwo odebrał. Tłumaczył się, że polityka, że musi występować ramię w ramię z Senatorem. Jakoś mnie nie przekonał. Pomyślałem, że stracił wiarę w ewentualne porozumienie, ale na wszelki wypadek nie pali mostów. Zagotowało mi się na zapleczu frontu. Posunięcie  było celne. Zgrabna mina podłożona na samym początku zapisów.

W nieoficjalnych rozmowach mój przeciwnik informował bez ogródek „kupicie wydmuszkę”. Pomysł był sprytny, bo akcjonariusze w obu spółkach w znacznym stopniu  pokrywali się. Dobry ruch. Punkt dla Kruka.

16 maja piątek

Pojawiły się informacje, że Kruk znalazł Białego Rycerza. Ośmieleni kibice drużyny przeciwnej z drwiącymi uśmieszkami informowali, że jest już pozamiatane. Było nie było, obrony Senatora podjął się jeden z najbardziej renomowanych banków inwestycyjnych. Z oparów sensacyjnych historii nie udało nam się skroplić żadnego konkretu. W tym okresie trudno  było się zorientować,  kto jest po czyjej  stronie, co doskonale utrudniało zbieranie informacji:). Atmosfera zbliżała się do tej rodem z sensacyjnych thrillerów, a nasz wyścig wychodził już na ostatnią prostą. W ostatnim tygodniu wezwania obie strony miały odbywać spotkania z Funduszami. Kruk miał zagrać asem z rękawa.

19 maja 23 maja 2008

Maraton spotkań z Fundami skłonił nas do przekonania, że wezwanie raczej nam się nie powiedzie. Wszędzie powtarzano, że cena jest za niska – jedni mówili, że muszą tak uważać, inni wydawali się być do tej teorii mocno przywiązani. Medialne sugestie cenowego blatu wystraszyły wszystkich. Zanosiło się na fuckup. Grupie całkowitych przeciwników wezwania przewodził Blackrock. Jego zarządzający snuł przede mną wspaniałe perspektywy dla Kruka i jego dalszej kapitalizacji. Nie dziwiło mnie to. Sądziłem, że Blackrock swoje 5% wybudował na górce, czyli faktycznie płacił więcej niż nasze 23,7.

Piątek 23 maja był pochmurny. Zaanonsowana znienacka propozycja spotkania z Rosochowiczem wpisała się doskonale w panującą aurę. Spotkanie miało się odbyć na ziemi niczyjej, czyli w warszawskiej siedzibie kancelarii, która miała pośredniczyć w relacjach z Krukiem. Już sam wyraz twarzy Rosochowicza mocno mnie zaskoczył. Siedział wyraźnie rozjuszony i na tym tle aż nadto wyraźnie odcinał się jego niemy towarzysz, który przedstawił mi się jako mecenas D.

„Nadal obstaje Pan przy wezwaniu?” – zawarczał na wstępie Rosochowicz – „ przecież to nie ma sensu. Nic nie kupicie!”. Buńczuczna deklaracja wyraźnie kontrastowała z nastrojem obydwu dżentelmenów. Paradoksalnie na tej sali tylko ja byłem faktycznie przekonany, że wezwanie  nie uda się. Druga strona stołu była pewna mojej wygranej. W przeciwnym wypadku przecież nie pojawiliby się tu. Zaświtała zatem szansa, aby znaleźć jakąś trzecią drogę. Ja uważam, że nie wygram. Oni uważają, że mogą przegrać. Pojawiła się nadzieja  na porozumienie. Miałem gotowy pomysł. 51% to był ambitny cel i można się było spodziewać impasu.

„Ogłośmy obustronny zamiar łączenia w przedostatnim dniu wezwania”- zaproponowałem – „zamiar łączenia do niczego nie zobowiązuje. Jeśli się nie dogadamy, do fuzji nie dojdzie, a cała sprawa będzie miała piękny happy end. Po takim komunikacie nikt na wezwanie nie odpowie!”

Rosochowicz wykazał zainteresowanie. Wyjaśniłem mu, że z mojej perspektywy to taka sama opcja jak wezwanie, tyle że nie jest potrzebne finansowanie, a parytet wymiany ustalimy bez większego problemu, bo określił go już rynek. W tym modelu Kruk stawał się największym akcjonariuszem połączonej spółki i wygranym całej sytuacji. Był przeciwny wezwaniu, wymusił znacznie lepsze dla akcjonariuszy rozwiązanie. I fuzja i jej brak byłaby dla rynku czytelnym rozwiązaniem. Przede wszystkim rozwiązaniem znacznie tańszym. Rosochowicz zaskoczył mnie pytaniem, dlaczego takiego projektu nie lansowałem od samego początku, miałby on bowiem spore szanse realizacji. Wyjaśniłem mu, że jako weteran świeżej fuzji Vistuli i Wólczanki oraz przejęcia Galerii Centrum uważam, że najlepiej łączy się wtedy, kiedy panuje się nad obydwoma organizacjami.

Mecenasowi D. projekt bardzo się nie spodobał. Zdziwiło mnie to, bo sam tłumaczył Rosochowiczowi szczegóły mojego pomysłu potwierdzając, że jest realny i nie rodzi po stronie W.Kruk praktycznie żadnych zobowiązań. Już niebawem miałem zrozumieć czemu ten plan mu się nie podoba.

Rozstaliśmy się w dobrych nastrojach. Rosochowicz miał mnie poinformować co na to wszystko Kruk. Umówiliśmy się na wieczorny telefon. Uprzedziłem go, że informację o ich decyzji musze mieć dzisiaj.

Piątkowa noc zastała nas z następującym bilansem: byliśmy pewni, że odpowie 44%, byliśmy pewni, że nie odpowie Blackrock (5%), ale przede wszystkim byliśmy pewni, że Senator blefuje. Można było tylko powiedzieć: sprawdzam. Ale w naszej talii nie było już mocnych kart poza podniesieniem ceny max o 80 groszy na akcję. 10 milionów w 300 milionowej transakcji nie miało praktycznie żadnego ekonomicznego znaczenia. Psychologiczne mogło być kolosalne.

Telefon do Rosochowicza. Nic. Drugi. Nic. Trzeci. To samo. Puściliśmy komunikat. Od tej pory za akcje W.Kruk S.A. płaciliśmy 24,50.

Sobota 24 maja 2008

Ten weekend od razu zapowiadał się zupełnie inaczej niż poprzednie. Dziennikarze dzwonili od rana. W powszechnej opinii podniesienie ceny oznaczało pozytywny rezultat spotkań z ostatniego tygodnia. Fundusze jak ognia unikały wymiany informacji, aby przez przypadek nie zadziałać w porozumieniu. Kruk potwierdzał spotkania na 26 maja w poniedziałek, na których miał przedstawić swoją propozycję. Temperatura znowu ostro rosła. W tym zamęcie wyniki finansowe podane przez W.Kruk nie zwróciły większej uwagi. A mi zapaliło się ostrzegawcze światełko. Widziałem tylko jeden powód, aby przyspieszać publikację raportu. Skrócenie okresu zamkniętego. „Kruk odpowie na wezwanie” – obdzwoniłem współpracowników i koalicjantów. Zdania były podzielone, przeważała jednak opinia, że to część planu. Wyniki są dobre, patrzcie jaką głupotę robicie. Mroczny sfinks, mecenas D nie dawał mi jednak spokoju. To był jego plan. Był gotowy już w piątek, a ja chciałem go zepsuć.

Poniedziałek 26 maja 2008.

Dzień rozpoczął się zupełnie inaczej niż go sobie niektórzy planowali. Senator odwołał wszystkie spotkania. Zapanowała konsternacja. Zaczęły się pojawiać pierwsze zapisy, ale niemrawe i z informacji dostarczanych przez ING Bank nie wynikało nic, co by przesądzało o rezultacie wezwania. Przeważała opinia o fiasku operacji. To wahanie zdominowało cały dzień. Po południu wszystko już było jasne. W książce nie więcej niż 25%. Udaliśmy się na zarządowy obiad – stypę. Wezwanie się nie powiodło . Wiecznie dzwoniący telefon zamilkł.

Słońce zachodziło nad Nowogrodzką. Było ciepło, w ogródku w którym zazwyczaj jadaliśmy tłum. Niechętnie zanurzyliśmy się w hałaśliwych czeluściach Locanty. Kelnerzy bez słów podali turecką herbatę i sami zamówili dania. Znali nas i nasze upodobania. Rozmowa się nie kleiła, podobnie jak nie materializował się wariant B, który powinno się już opracowywać. Pośród różnych „a nie mówiłem” ożył mi telefon. Nie chciało mi się na razie rozmawiać o tym „co teraz po nieudanym wezwaniu” Uznałem, że nic się nie stanie jeśli nad odpowiedziami zastanowię się do rana. W sumie ostatni dzień wezwania przypadał dopiero jutro. W potoku nieznanych numerów wyłowiłem nagle sms od maklera o następującej treści;

G R A T U L A C J E

„A to złośliwy kutas” – pomyślałem i odpowiedziałem mniej więcej w tym stylu. Drugi sms rozwiewał wątpliwości. Wojciech Kruk odpowiedział na wezwanie.

I choć może trudno w to uwierzyć, nie rzuciliśmy się sobie w objęcia. Nie wykonaliśmy żadnego tańca zwycięzców. Po prostu się ucieszyliśmy, że jednak się udało. Godzinę później byłem w studiu TVN. Każdy, kto widział lub obejrzy to nagranie przyznać musi jedno: na triumfatora tam raczej nie wyglądałem.

Moja kobieca intuicja mówiła mi, że to jeszcze nie koniec. Już niebawem miałem się okazję przekonać, że jak zwykle podpowiadała mi słusznie.

24 komentarze
Previous Post
Next Post