W prawo zwrot!

Czyli o tym, że dzisiaj Bismarck na emeryturę wysyłałby dopiero 90-latków, młodzież wierzy we wspólnotę, a marsz z pochodniami może się wkrótce stać ciekawą formą relaksu.

O tym, że natura nie znosi próżni wiedzą wszyscy, ale często jest to wiedza czysto teoretyczna. Paradoksalnie dziedziną, w której owo zjawisko jest rozpoznawane najszybciej jest ta, której przyjmowanie wszelkich innych nauk idzie zazwyczaj najoporniej. Mowa oczywiście o polityce i niezwykłej zdolności jej funkcjonariuszy do adaptacji w zmieniających się warunkach. Teoretycznie nie ma w tym dziwnego, a mimikra jest przystosowaniem obronnym, które świat polityki doskonale zaadaptował ze świata zwierząt. I choć komentatorzy zgodnie twierdzą, że żadna nowa prawica nie ma w Polsce najmniejszych szans, przechył w prawo zacznie nabierać coraz większego znaczenia.

Choćby dlatego:

http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2012/K_008_12.PDF

Okazuje się, że wśród ludzi młodych (poniżej 35. roku życia) przekonanie o długu wdzięczności wobec dziadków jest niemal powszechne. Co ciekawe – za ów rezultat walnie odpowiedzialni są najmłodsi wyborcy z przedziału 18 – 24 lata. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że międzypokoleniowy pomost ideowy tak efektywnie działa. Nie ma również wątpliwości jakiej natury jest ów pomost, ponieważ badani pytani o to, co konkretnie zawdzięczają dziadkom, na piątej pozycji wskazali „wiarę religijną”, podczas gdy „miłość do ojczyzny” znalazła się 4 pozycje dalej i to po „znajomości niektórych faktów historycznych”. Jeśli powyższe odniesiemy do badań z 2010 roku, wedle których 27% badanych respondentów określało swoje poglądy jako lewicowe, 34% jako centrowe i 39% jako prawicowe – takie wyniki wśród młodzieży dziwią jakby mniej. Co więcej, badania z 2012 roku wykazują dalszą polaryzację młodzieży „na prawo”. W tym kontekście warto przytoczyć kolejne dane. W 2003 roku zwolennikami UE jako państwa federalnego na podobieństwo USA było 16% (dzisiaj 21%) respondentów, podczas gdy o tym, że UE powinna być związkiem jak najbardziej niezależnych państw przekonanych było 65%, a dzisiaj – 61% badanych. I teoretycznie nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie fakt, że w 2003 roku na separatyzm stawiali starsi, podczas gdy dzisiaj oczekują go młodsi.

Pytanie czy kogokolwiek owe dane interesują, ponieważ w większości wypadków młodzieżowe przybudówki do „uznanych” partii sprowadzają się głównie do „blond-włosej” draperii wyborczych festynów. Choć w powyższej technologii od lat celuje SLD, to posłanka z Łodzi o powłóczystym spojrzeniu była przecież jednym z ważniejszych punktów spotu wyborczego PIS. Determinacja w walce o pozyskiwanie młodych wyborców będzie wyłącznie przybierać na sile. Dowodem niech będzie poniższa tabela:

                    WYBORY 2007 frekwencja versus liczebność populacji
1988 – 1989

3,3%

 1 273

43,0%

 547

1984 – 1987

7,2%

 2 778

59,0%

 1 639

1980 – 1983

6,3%

 2 431

62,0%

 1 507

1976 – 1979

7,0%

 2 701

53,7%

 1 450

1972 – 1975

8,5%

 3 279

70,5%

 2 312

1968 – 1971

8,2%

 3 164

63,1%

 1 996

1964 – 1967

6,4%

 2 469

62,8%

 1 551

Powyżej 1964

24,9%

 9 606

72,8%

 6 993

Dane GUS oraz Polskie Generalne Studium Wyborcze 2007

Warto zauważyć, że w słynnych wyborach 2007, które skupiły przy urnach nawet obfitą w tych dniach emigrację, na niemalże 7 mln osób starszych niż 45 lat przypadło… 11 mln młodszych. Nawet jeśli złożyć to na karb akcji „zabierz babci dowód”, nie wpłynie to zasadniczo na generalną konkluzję:

W roku 2014 urodzeni po 1968 stanowić będą większość głosującego elektoratu, a ¾ tej grupy swoje poglądy na świat wyrobiło po 1989.

I choć jak przekonaliśmy się wcześniej owe poglądy formowały się często pod silnym wpływem dziadków, to badania wskazują na pojawianie się w tej grupie całkowicie nowych postaw. Otóż w ciągu ostatnich dziesięciu lat radykalnie wzmocniła się wiara w skuteczność wspólnego działania. O ile w 2002 roku raptem 50% badanych wyrażało przekonanie, że działając razem można rozwiązywać skutecznie problemy własnego środowiska, to w 2012 o powyższym przekonanych jest już 72%!

http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2012/K_023_12.PDF

W badaniu uderza jedno spostrzeżenie: najmocniej (44 do 79) współczynnik wiary w efektywność wspólnoty podskoczył właśnie w rocznikach 18 do 25 lat! Może się okazać, że polski wyborca zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do establishmentu politycznego.  Ten wypełniają w zasadzie bez wyjątku osobowości z innej formacji kulturowo – intelektualnej. Urzędujący premier Donald Tusk ma już 55 lat. Co ciekawe, gdyby był mieszkańcem Rosji, Ukrainy, względnie Białorusi nabyłby właśnie uprawnienia emerytalne :).

W tym miejscu warto zauważyć, że wszecheuropejskie manifestacje uliczne wypełniają ramię w ramię zarówno młodzi, jak i starzy zjednoczeni jedną wizją: kontynuacji państwa socjalnego. Choć widać już wyraźnie, że ów model trzeszczy w szwach, nikt jeszcze nie nabrał odwagi, aby zgon państwa opiekuńczego zakomunikować wyborcom. A może precyzyjniej: nie ma jeszcze wyborców, którzy na takowy komunikat są gotowi. Ale to tylko kwestia czasu. Na razie ulica chce wynieść do władzy tych, którzy sięgną do kieszeni głębiej niż politycy przy władzy. Nowi, czego dowodzi przykład grecki (SYRIZA), potrzebują wprawdzie czasu, ale dość szybko przeglądają na oczy. Bo prawda jest niestety brutalna i prosta:

Idea państwa socjalnego najnormalniej w świecie zbankrutowała.

I choć publicyści u jej zarania chcą widzieć Karola Marksa w wydaniu państwowym, to narodziła się ona w 1889 roku z inicjatywy kanclerza Otto von Bismarcka. Wtedy to  utworzono pierwszy obowiązkowy system opieki społecznej. Owo posunięcie, jak łatwo sobie wyobrazić, podyktowane było chęcią obrzydzenia robotnikom nabierającej popularności idei socjalistycznej. Taktyka okazała się zresztą bardzo skuteczna. Szacuje się, że w trakcie pierwszego dziesięciolecia funkcjonowania systemu, uzbierano środki na wypłaty świadczeń przez 17 lat. Oczywiście każdy znawca tematu zauważy natychmiast, że owa łaskawość kanclerza oparta była na jasno skalkulowanych założeniach. Wiek emerytalny ustalono na 70 lat, tymczasem średnia długość życia mężczyzny w tamtych czasach wynosiła lat… 45. Tym samym aż do wybuchu I wojny światowej system obciążały przede wszystkim wypłaty z tytułu trwałego kalectwa lub choroby, dzięki czemu baza kapitałowa systemu spokojnie sobie rosła. Ale wszystko do czasu, bo o ile I Wojna wykosiła masowo bezpośrednich świadczeniobiorców męskich, jednocześnie obciążyła system rzeszą wdów i sierot. Na dodatek narodowi socjaliści zmodyfikowali bismarckowskie założenia i zamiast naturalnej kapitalizacji zmusili system podatkowy do nabywania obligacji skarbowych :). O ile po II Wojnie Światowej niemiecki system emerytalny wyszedł jeszcze jako hybryda fikcji i zgromadzonych kapitałów, to do 1969 roku stał się już wyłącznie systemem repartycyjnym, czyli mówiąc po ludzku takim, gdzie aktualnie zatrudnieni płacą na emerytów. Nożem w plecy systemu emerytalnego było dość oczywiste odkrycie polityków: pompowanie środków z budżetu w postaci papierowych obligacji pozwalało na budowę złudzeń bardzo atrakcyjnych dla wyborców. W efekcie wiek przejścia na emeryturę obniżono w Niemczech  do 65 lat, a od 1972 roku emerytury powiązano z poziomem płac bieżących, aby wreszcie obniżyć wiek emerytalny do lat 60 dla kobiet i… bezrobotnych :).

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że te przygody dotyczyły najsprawniejszej europejskiej gospodarki, nie można mieć wątpliwości, że w innych był tylko jeszcze bardziej bezsensowny. Państwo socjalne wykończyło samo siebie. Fundowało polityczne przywileje z długów, które w teorii można było zawsze zrolować. Tymczasem ostatnia 5-latka dowiodła niezbicie, że owe możliwości się kończą.

Efekt może być tylko jeden: ostre cięcie. Któregoś dnia trzeba będzie przyznać, że w kasie nie ma nic, a wszystkie świadczenia bieżące i przyszłe trzeba wybudować od nowa. Tym, którzy taki scenariusz uważają za niemożliwy polecam historię japońskich emerytów. Państwo, chroniąc samo siebie, najpierw uderzy w tych obywateli, którzy mają najmniej szans na obronę. Jeśli tylko ktoś wcześniej wymyśli „ruch młodych przeciw socjalnym kajdanom” albo inną zgrabną ideologiczną podbudowę, solidaryzm społeczny pęknie jak bańka mydlana, a państwo uwolnione od świadczeń skutecznie wstanie z kolan.

Aby wdrożyć scenariusz, w którym cenę odrzucenia fikcji zapłacą starzy, chorzy, bezrobotni czy upośledzeni, na scenę musi wkroczyć prawicowe myślenie od zawsze bliższe sile i młodości niż wszelkiej maści słabościom przytulanym przez światopoglądy lewicowe. Niebawem może się okazać, że świadomy obywatel to taki, który potrafi o siebie zadbać, a w przypadku, w którym mu to nie wychodzi, powinien być poddany takiej czy innej reedukacji. Jakkolwiek toksykologia tego myślenia jest oczywista, to ową oczywistość może skutecznie zaciemnić doraźny interes ekonomiczny państwa i części jego obywateli.

Inaczej być po prostu nie może, bo obecne działania to w większości zwykła kosmetyka. Wedle danych GUS za rok 2008 mężczyźni żyją przeciętnie 71,3, a kobiety 80 lat i są to wyniki rejestrowane w kraju, który nie jest liderem jakości świadczeń medycznych. Za Odrą to odpowiednio 77 i 82 lata. A za Bugiem? W lutym 2012 minister zdrowia i rozwoju społecznego Tatiana Golikowa wyjawiła światu, że prognozowana długość życia mężczyzny wynosi 64,3 a kobiety 76 lat.

Tym samym, gdyby zastosować dzisiaj zasady, w oparciu o które rodziły się obowiązkowe systemy opieki społecznej, wiek emerytalny należałoby ustalić przynajmniej na 90-ty  rok życia.

Tym bardziej, że to przecież cały czas średnia i zapewne w każdej polskiej rodzinie mamy już bliskich, którym udało się z powodzeniem przebić przez uśrednione wielkości. A medycyna robi postępy, rozwinięte diagnozowanie umacnia organizmy, co prędzej czy później dostarczy nam solidnego odsetka stulatków w populacji.

I niech żyją nam bliscy jak najdłużej. Tyle, że twierdzenie jakoby o ich dobre samopoczucie mogło dalej dbać państwo, jest już niestety zwyczajnym kłamstwem. W polskich raportach badawczych uderza coś jeszcze. Jeśli im wierzyć, dzisiejsi emeryci odnajdują się w otaczającej rzeczywistości lepiej niż ludzie młodzi. To bardzo niebezpieczny kontrast. W Hiszpanii przy 26% poziomie bezrobocia liczba zatrudnionych spadła do 17 mln, na których przypada 8,5 mln emerytów.

W Andaluzji, gdzie bezrobocie przekroczyło 30%, na jednego emeryta przypada jeden zatrudniony.

Klasycznego systemu państwa opiekuńczego w takiej sytuacji absolutnie nie da się utrzymać toteż z olbrzymim prawdopodobieństwem to Półwysep Iberyjski stanie się widownią nowej odmiany prawicowego wrzenia. W rozpoznawaniu zmian walką mają  już tam spore doświadczenie. W bardzo podobnych, trudnych gospodarczo i społecznie czasach cała Europa urządziła sobie za Pirenejami doskonałe laboratorium badawcze.

Eksperyment trwał od 1936 do 1939 roku.

23 komentarze
Previous Post
Next Post